Afryka – Kronika zapowiedzianej febry
Bartłomiej Szleszyński (Instytut Badań Literackich PAN)

Afryka – Kronika zapowiedzianej febry
Bartłomiej Szleszyński (Instytut Badań Literackich PAN)

Jak widzisz, wyniosłem cało skórę z Afryki, choć niewiele brakowało. (L, III-1, 540)

 

Afryka opisywana jest przez Sienkiewicza jako miejsce, gdzie Europejczycy chorują i umierają, a choroba i śmierć zdaje się podczas podróży do Afryki towarzyszyć pisarzowi krok w krok. Śmierć stanowi klamrę kompozycyjną Listów z Afryki – na ich początku pojawia się scena z „wielkim Schliemannem” umierającym w neapolitańskim hotelu[1], kończy je samobójcza śmierć współpasażera (i Sienkiewiczowskiego współrekonwalescenta) na angielskim parowcu w drodze powrotnej.

Atak choroby wieńczy także kilkunastodniową wycieczkę na afrykański kontynent – tak jak szczytowym punktem podróży amerykańskiej było różnorako rozumiane wyzdrowienie, tak tu zapadnięcie na wycieńczającą chorobę, której zresztą Sienkiewicz niejako się spodziewa, w Europejczykach przebywających w Afryce dostrzegając chorobę i śmierć – tak jak w pierwszym wrażeniu po przybyciu do Zanzibaru:

 

Ponieważ trzeba jeszcze czekać na wydobycie kufrów z brzucha okrętowego na pokład, więc przez ten czas czynię spostrzeżenia nad przybyłymi z miasta Niemcami. Pierwsze wrażenie jest fatalne. Wszyscy ci ludzie noszą po prostu śmierć w twarzach. Febra i anemia wycisnęły na każdym z nich złowrogą pieczęć. Chodzą, witają się, nawołują, radość świeci im tak wyraźnie w oczach z powodu przybycia niemieckiego statku, że aż są wzruszający; ale wyglądają jak rekonwalescenci po ciężkiej chorobie. (LzA, 63)

 

Samemu też asekuruje się na wypadek choroby – być może wraz z innymi zderzeniami z rzeczywistością dotarła do niego groza sytuacji i różnica pomiędzy zdrowym klimatem kalifornijskim a śmiercionośnym wschodnioafrykańskim. Wątek ten absolutnie nie dotyczy jedynie spisanych post fatum narracji w Listach z Afryki, ale i listów wysyłanych w trakcie podróży. Tak pisze Sienkiewicz, uspokajając teściową:

 

Cała zaś wyprawa, jak to przyrzekłem, o tyle będzie miała miejsce, o ile ani ja, ani Tyszkiewicz nie będziemy mieli najmniejszych objawów febry. W razie przeciwnym nie wyruszę wcale. Gdyby się zaś zdarzyło w drodze, to każę nawracać choćby tego samego dnia. (L, V-1, 335)

 

Być może najbardziej charakterystyczny jest jednak cytowany już list do Godlewskiego, wysłany z Bagamoyo, przed wyruszeniem w interior:

 

A oto dlaczego piszę ten list. Przedłużcie ubezpieczenie Wasze koniecznie jeszcze na pół roku […] Otóż gdybym wypadkiem przywiózł jakie nasionka jakiej feberki i klapnął po upływie półrocza, a przed przysłaniem Wam rękopismu, stracilibyście swoją sumę. (L, I-2, 156)

 

Pisarz całkiem serio rozważa możliwość śmierci w afrykańskim interiorze – wydaje się, że pozornie żartobliwy ton i użyte w liście zdrobnienia jedynie oswajają towarzyszące mu strach, przeczucie śmierci i choroby.

W tej kwestii opisu Afryki jako przestrzeni śmierci należy wystrzegać się jednak pochopnych wniosków. Oczywiście prawdopodobne i naturalne jest, że tropikalne choroby zbierały swoje żniwo na oczach pisarza, i że febrę afrykańską odczuł Sienkiewicz bardziej niż choroby opisywane w Listach z podróży do Ameryki. Warto pamiętać jednak także o zmianie perspektywy – nie jest nowym odkryciem, że jak wynika z lektury listów, śmierć i choroba podążały za Sienkiewiczem już od małżeństwa z Marią Sztekiewiczówną, a traumatyczne doświadczenia związane z jej umieraniem, któremu pisarz towarzyszył, jeszcze to poczucie zintensyfikowały. Jego listy pełne są opisów kwestii zdrowotnych, obaw o zdrowie swoje, ale też dzieci, szwagierki, teściów. Wydaje się zatem, że Afryka nie wywołała strachu przed śmiercią i chorobą (być może go zintensyfikowała) – ale jest on immanentną cechą dyskursu epistolarnego pisarza.

Przypisy

  1. „Takie widzenia z odległości są jak mgły. Przesłaniają światło i czynią człowiekowi dzień smutnym. A gdym tak siedział w owych mgłach, na domiar smutnych wrażeń wniesiono do hotelu umierającego człowieka. Niosło go czterech ludzi, on zaś głowę miał opadłą zupełnie na piersi, zamknięte oczy, ziemistą cerę i zwisłe ręce. Posępna ta grupa przesunęła się tuż koło mnie, po chwili zaś zbliżył się do mego krzesła zarządca hotelu i zapytał:

    – Czy panu wiadomo, kto jest ten chory?
    – Nie.
    – To jest wielki Schliemann.
    Biedny «wielki Schliemann»! Odkopał Troję i Mikeny, zdobył sobie nieśmiertelność i – umierał…” (LzA, 5).