KOŹLA

Ul. Koźla. Widok w kierunku Franciszkańskiej (Fot. W. Georg, 1941) [Fotografia pochodzi ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego im. E. Ringelbluma w Warszawie.]

Ul. Koźla. Widok w kierunku Franciszkańskiej (Fot. W. Georg, 1941) [Fotografia pochodzi ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego im. E. Ringelbluma w Warszawie].

Noemi Szac-Wajnkranc

ONI, II A

„Ulica Koźla, mała cicha graniczna uliczka, stare domy, nic podejrzanego na pozór. Tymczasem na dany znak, zwyczajne rynny kierują się sprytnie poza mur i leje się przez nie mleko, leci kasza, mąka i cukier. Stop. Ktoś idzie! Rynny momentalnie cofają się, zamierają niewinne, nieruchomieją. Jesteśmy zwykłymi rynnami. A tu znowu za dotknięciem guzika, mur rozstępuje się i przepuszcza krowę. Tutaj odbywa się największy handel mięsem. Wszystko jest ruchome, okna podnoszą się i opadają, murki zanikają, dachy otwierają się, jak pokrycie pudełka. Cud! Tak, zdejmijcie ludzie czapki przed tym cudem, cudem pomysłowości, pracy i odwagi Koźlej ulicy, która setki razy broczyła krwią. Gdyby pochować tych wszystkich, którzy na niej zginęli przy szmuglu, nie byłoby chyba miejsca na groby. Na Koźlej, na Białej, na Siennej powinny stanąć pomniki z napisami: „Wszystkim cichym a nieustraszonym, bezimiennym bohaterom przemytu – chwała.”

 

Henryk Bryskier

ONI, II

„Wreszcie szmugiel szedł bezpośrednio z domów przylegających ścianami do nieruchomości graniczących z gettem. Słynna była ul. Koźla, przylegająca do getta. Jakie techniczne urządzenia tutaj zainstalowano, o tym nikomu przed tym się nie śniło. Dla przykłady przytoczę tylko pomysłowe zainstalowanie rynny dachu do ziemi, w której zamiast wody deszczowej spływało mleko do podstawianych baniek. Ruchomą żelazną kratę okienną, osadzoną w futrynie w tak zamaskowany sposób, że trudno było poznać, że jest ruchomą. Transporty przemytu podawane na stronie polskiej były przez to okno łatwo wydawane do getta. W niektórych domach przekopano tunele, przez które odbywał się handel.” (s. 49)

 

Perec Opoczyński

ONI, II

„Mur getta odciął Franciszkańską tuż przy Koźlej. Z daleka tego nie widać. Jak to jest, wyjaśnia się zupełnie, kiedy się staje u wlotu uliczki, bo jest ona wąska i mała z dziwnymi staromodnymi [nieczyt.] i wiekowymi budynkami, podwóreczkami, zakamuflowanymi wejściami i chwiejącymi się schodami. Tylko tu i ówdzie między starodawnymi domkami strzela w górę pięciopiętrowa wąska budowla z mnóstwem okien. Znak, że wcześniej były tu mieszkanka dla robotników, rzemieślników i ulicznych handlarzy.

Te pojedyncze wysokie domy, wciśnięte między starodawne budyneczki, niszczą symetrię uliczki i wywołują wrażenie chaosu, bezładu. [nieczyt.] było zaniedbane i pozostawione [bez] kontroli także przed wojną, kiedy ówczesna władza miała [nieczyt.] machnęła ręką [nieczyt.].

Wózki z zieleniną i owocami oraz kramy z jedzeniem otaczają tu ciasno każdy dom. Spożywcze kramy są małe. Na ławeczce czy stoliku kładzie Żydówka kilka dwu-, trzykilogramowych torebek z mąką: kukurydzianą, razówką i „bonową” (to mąka, którą piekarze otrzymują od władzy okupacyjnej, żeby piec kontyngentowy chleb), lub kaszą: jagłami i pęczakiem. Innych produktów, jak fasoli, mąki pszennej albo suszonych owoców, zazwyczaj na stołach nie widać, to się kupuje w sklepach. Ceny są tu, rozumie się, trochę niższe niż na innych ulicach – w końcu to uliczka Koźla! Jednak dla większości warszawskich Żydów, których getto zostawiło z pustymi rękoma, odbierając im źródło utrzymania, a oferując [w zamian] tylko jedno – wyprzedawanie po trochu ubrań i sprzętów domowych na Wołówce, jest tu wystarczająco drogo.

Budki, stragany i wózki zatarasowały ulicę. Każdą budkę oblegają nie tyle klienci, ile ci, którzy chcą coś kupić i nie mają za co. Ruch jest duży, ale nabywane ilości znikome.” (Szmugiel w getcie warszawskim, s. 409)

„Targ na rogu uliczki Koźlej, napór kupujących zieleninę oraz riksze zatarasowały drogę kurierom i innym klientom Koźlej, na każdym kroku padają przekleństwa tłumu.

Kurier, który słyszy te przekleństwa, spieszy się. Poci się i sapie, i chce czym prędzej pozbyć się paczek, bo kręci się tu agent i napędza mu stracha.” (Szmugiel w getcie warszawskim, s. 410)

„Cud się stał u Żydów.

Kilka domów na Koźlej oznaczonych parzystymi numerami zamieszkiwali chrześcijanie. Wejścia i bramy od strony Koźlej zamurowano. Chrześcijanie wchodzili do budynków od drugiej strony, od ulicy Freta, która się znajdowała poza gettem. Okna niektórych tylko mieszkań wychodziły na Koźlą. Było to błogosławieństwo nie tylko dla owych kilkorga gojów zajmujących te lokale, ale i dla Żydów, i to nie tylko z uliczki Koźlej – tamtejszych szmuglerów, ale i dla Żydów z całej Warszawy. Bo o ile szmugiel jest w swej istocie rzeczą niegodziwą, pętlą zaciągniętą na gardle spuchniętego i obrzmiałego konsumenta, o tyle w strasznych warunkach więzienia, w którym warszawskich Żydów zamknęły mury getta, jest on jedynym ratunkiem dla pozostających przy życiu i kto wie, czy nie trzeba będzie kiedyś postawić szmuglerowi pomnika za jego narażanie się, bo, spoglądając na to z perspektywy, uratował w ten sposób dużą część warszawskich Żydów od śmierci głodowej.” (Szmugiel w getcie warszawskim, s. 411)

„Okna chrześcijańskich mieszkań były zakratowane. Na pierwszy rzut oka niby po to, by oddzielić gojskie mieszkania od żydowskiej ulicy. Jednak w istocie te kraty doskonale nadawały się do prowadzenia szmuglu. Od środka, tuż przy kratach, wstawiał goj rodzaj drewnianej rynny, jakie się widzi we młynach. Rynna szła [nieczyt.] do kraty, i kiedy goj sypał do środka worek zboża, wpadało ono prosto do worka, który trzymał żydowski szmugler z uliczki Koźlej. Raz dwa, worek był pełny i Meir Bomke, wysoki i pleczysty jak tur tragarz, zarzucał sobie worek na plecy, jakby to było piórko, i znikał z nim, niosąc go tam, gdzie trzeba.

W ten sam sposób przerzucało się kaszę, proso, drobny cukier kryształowy [nieczyt.] i inne produkty. Tylko mąkę szmuglowało się w papierowych torbach i, rozumie się, nie przez okno na parterze, ale przez okna wyższych pięter. Chrześcijański szmugler spuszczał na ulicę sznurek, szmugler żydowski przywiązywał do niego papierowe torby, goj wciągał sznurek i napełniał torby mąką, a potem je spuszczał. Zaraz chwytali i uprzątali je szmuglerzy. Aby nie poprzecinać sobie rąk, goj zakładał parę grubych watowanych rękawiczek, przez które przesuwał się sznurek.

Kiedy nadchodził czas spuszczania towaru, okna parteru były oblężone. Szmuglerów otaczały ich żony, synowie i córki, tragarze, przechodnie czy po prostu klienci [nieczyt.] rozmawiać z chrześcijanami [nieczyt.]. Ale kupować u nich towar mogli tylko ci, którym szmuglerzy przyznali do tego prawo.” (Szmugiel w getcie warszawskim, s. 411)

„Napór, ciągnięcie, rwanie i towar jest już upchnięty w półuśpionych, ciemnych sklepach średniowiecznego [nieczyt.] na uliczce Koźlej. Kobiety z szerokimi plecami, czerwonymi policzkami, spracowanymi dłońmi, [nieczyt.] głosami [nieczyt.] mrugają nerwowo oczami, cały czas rzucają spojrzenia w kierunku wylotu uliczki, w stronę Franciszkańskiej, sprawdzając, czy ktoś nie idzie, nie jedzie i nagle powietrze przecina ochrypły, ostrzegawczy krzyk:

„Pejsach!” – okrzyk daje się słyszeć ze wszystkich stron i zamykają się, zatrzaskują drzwi. Część szmuglerów zostaje w środku, inni wychodzą pilnować na zewnątrz, stoją podparci przed sklepem, niby tak sobie, jakby nie mając nic do roboty. Goje na górze szybko wciągają sznurki, i na uliczce Koźlej robi się cicho, powietrze staje się bardziej [nieczyt.], napięte oczekiwanie [nieczyt.] szmuglerski młyn się zatrzymał.

Bo jest pejsach. Przyszedł jakiś goj z teczką. Nie wiadomo, kto to jest, ale być może to tajny agent i dlatego się czeka. I kiedy w tym niecierpliwym czekaniu goj ośmiela się znów spuścić sznurek, krzycząc do stojących na dole Żydów: „Nie ma już pejsacha ” – z pogardliwą miną doświadczonych posyła mu się na górę ostrzeżenie: „Czekaj, pejsach jeszcze się kręci”.

O siódmej – gdzie indziej o wiele wcześniej – dostarczają goje na Koźlą mleko. W mieszkaniach na parterze przystawiają do okien wielkie blaszane bańki o określonej pojemności. Przez kraty wypuszczają grubą rurę aparatu zaopatrzonego w szklaną miarkę – jedno przekręcenie kurka – i leje się biały strumień tłustego mleka, które roznosząc wokół zapach obory, szybko napełnia [podstawiane pojemniki]. W jeszcze szybszym tempie mleko trafia spod okna do sklepów, gdzie żydowskie mleczarki i żydowscy mleczarze czekają już ze swoimi kankami, żeby je roznieść po mieszkaniach.”  (Szmugiel w getcie warszawskim, s. 411-412)

„Kiedy skaczą ceny, ożywia się Koźla. Towary wydziera się sobie z rąk. Jak obcęgami, żelazne łapy żydowskich tragarzy-zabijaków chwytają natychmiast każdy spuszczony z gojskich okien worek. Łowią towary dla bogatych handlarek z bazaru. Nikt nie może z nimi konkurować. Pośrodku uliczki, jak w świąteczny dzień przed synagogą, stoją setki Żydów. Żydzi syci, napojeni. Robi się interesy i dyskutuje na tematy polityczne. Bruk jest grubo zarzucony ustnikami i niedopałkami mocnych papierosów, i to teraz, kiedy papieros kosztuje sześćdziesiąt groszy, to znaczy dziesięć, dwanaście razy więcej niż przed wojną. W tłumie kręcą się handlarze z zawieszonymi na piersi skrzyneczkami pełnymi ciastek, wykrzykują: „No, koniec, kto ryzykuje!”. Ciągnie się numerki z torebki i albo się przegrywa, albo się wygrywa ciastko. Kilku młodych szmuglerów otoczyło sprzedawcę i żrą słodycze z tak obrzydliwą uciechą, że aż po prostu przykro patrzeć na ich tłuste gęby. Uliczni śpiewacy i grajkowie zachodzą tu z nadzieją na zarobek w krainie sytości, ale kto tutaj ma dla nich zrozumienie? Skrzypce rzępolą, śpiewak śpiewa: „Ja nie chcę oddać bonu, chcę jeszcze trochę pożyć”. Jednak nie robi to żadnego wrażenia. Ta uliczka porusza się, unosi, kołysze tylko wtedy, gdy niesie się szept: jeszcze ćwierć… pół złotego… dwa. Mąka żytnia dwadzieścia cztery i pół… to najpiękniejsza muzyka na Koźlej. Kogo obchodzi martwy, a raczej wydający właśnie z siebie ostatnie tchnienie, który ułożył się nie gdzie indziej, jak tylko przed sklepem Jopka i urządził sobie tę ostatnią drogę u stóp szmuglerów? Na Ostrowskiej, Wołyńskiej czy nawet na Franciszkańskiej i Nalewkach umarli leżą na ulicach jak u siebie w domu. Żydzi wstają rano, wychodzą na ulicę i wiedzą, że znajdą trupy: jednego, drugiego, piątego, dziesiątego. To te same śmiertelne ofiary głodu, spuchnięci zmarli, którzy głodowali przez całą wojnę – głodowali, aż się doczekali tej upragnionej [a zarazem] znienawidzonej śmierci. Ale leżeć tu na uliczce Koźlej? Jak zadeptana mucha, pluskwa – kogo to obejdzie? Szmuglerzy stoją w błyszczących butach, w dobrych burkach; zimne wrześniowe słońce złoci ich dobrze odkarmione twarze, pogryzają karmelki i ciastka, które sprzedawca słodyczy im podstawia, i nawet nie słyszą szumu przelatującej śmiertelnej kuli.”  (Szmugiel w getcie warszawskim, s. 414)

„Około dwunastej w południe cichnie na Koźlej. Wszystkie przeszmuglowane zapasy są już bezpieczne, tragarze siedzą na schodkach sklepów. Szmuglerzy polegują na stołach w pustych sklepach i Koźla odpoczywa, przygotowuje się do popołudniowego szmuglu, który zaczyna się około czwartej, piątej po południu. Nie można przewidzieć, czy po południu będzie się płacić tyle, ile rano; to okaże się przy spuszczaniu towaru z okien. Kuraż pierwszego szmuglera, który znosi swoje wory mąki, nastrój tragarzy i ludzi z mety pozwala uliczce rozpoznać, czy zmienił się kurs. I oto jak nagły wiatr przeczesujący zboże w letni dzień [sunie] uliczką szmer: wy-że-j!… Nie tylko wózkarze, tragarze, kurierzy, mleczarze i ludzie mety żyją z Koźlej, częściowo żyją z niej tysiące sklepów spożywczych, które, rozumie się, podnoszą ceny. Wreszcie z Koźlej i dzięki Koźlej żyją dziesiątki tysięcy Żydów, którzy nawet mając pieniądze, pomarliby z głodu, gdyby Koźla nie służyła im jako spichlerz. Czas pokaże. W piwnicach, dziurach, na strychach Koźlej leży [nieczyt.] jak Mesjasz u bram Rzymu, los warszawskich Żydów w tej najstraszliwszej ze wszystkich wojen. Ten, kto dożyje, kto przeżyje epidemie grasujące w getcie z powodu straszliwej ciasnoty, brudu, z powodu wyprzedawania ostatniej koszuli za pół bochenka chleba, ten, komu starczy sił, będzie mógł opowiedzieć tę straszną historię pokolenia w dobie, w której ludzkie życie zostało zredukowane do egzystencji psa porzuconego w zrujnowanym mieście. […] [historia] Żydów, którzy nie ulękli się żelaznych rycerzy okupanta i zapewnili miastu chleb, musi zostać opowiedziana – byli to Żydzi z ulicy Koźlej.” (Szmugiel w getcie warszawskim, s. 416)

 

ADRESY:

Koźla 7 (meta)

TRASY:

Trasa: Zielna 31 – Koźla,

 

Bibliografia

– Noemi Szac-Wajnkranc, Przeminęło z ogniem. Pamiętnik. Pisany w Warszawie w okresie od założenia getta do jego likwidacji, przedmowa Efroim Kaganowski, Wydawnictwo Myśl, Warszawa 1990.

– Henryk Bryskier, Żydzi pod swastyką, czyli getto w Warszawie w XX wieku, Oficyna Wydawnicza ASPRA-JR, Warszawa 2006.

– Perec Opoczyński, Szmugiel w getcie warszawskim, w: Tenże: Reportaże z warszawskiego getta, przekład, redakcja naukowa i wprowadzenie M. Polit, Warszawa 2012.