Machiny parowe
Wojciech Tomasik

Machiny parowe
Wojciech Tomasik

Świat maszyn pokazywany jest w powieści z daleka, tylko raz dystans między głównym bohaterem a maszyną zmniejsza się do minimum: w nieudanej próbie samobójstwa, do której dochodzi pod Skierniewicami. Pracujące urządzenia widzi Izabela Łęcka, gdy we Francji zwiedza fabrykę, a raczej – gdy przygląda się przez kłęby dymów i obłok pary tajemniczemu obrazowi, który jednocześnie zaciekawia i wzbudza odrazę. Jest to obraz przede wszystkim wizualny, ale bogaty także w różnorodne komponenty akustyczne (krwawa łuna, warczenie kół, jęki miechów, grzmot młotów i niecierpliwe oddechy kotłów), na tyle wyrazisty i zapadający w pamięć, że powróci jeszcze jako wspomnienie, nakładając się na turkot dorożki, jaki w warszawskim mieszkaniu dobiega do uszu panny Łęckiej. Z perspektywy paryskiej ulicy poznaje Wokulski pracę maszyn napędzających „przelatujące” Sekwaną parostatki. Tu także w kompozycji literackiego obrazu ważną rolę odgrywa dym – wymowne świadectwo wykonywanej przez mechanizmy pracy, a zarazem element, który wnosi do przedstawienia aurę tajemniczości, niepoznawalności i ulotności. Wokulski zbliża się do pracującej maszyny tylko jeden raz, ściślej mówiąc: pozwala, by zbliżyła się do niego maszyna, bo chodzi o lokomotywę na czole pociągu. Rozpędzony skład mija bohatera w najmniejszej odległości, lokomotywa „przelatuje” tuż obok, zostawiając za sobą ślad pary i – co bardzo znaczące – popiołu. W kluczowym dla powieści momencie Prus portretuje pracującą maszynę z bliska – jako instrument służący niszczeniu, nie budowaniu. Jasne barwy pojawiają się w dość nieoczekiwanych kontekstach. Dzieje się tak w porównaniach, gdy Wokulski myśli o węglu, który – jak serce – ożywia okręt, oraz gdy w sprawności i szybkości ruchów subiekta Szlangbauma Rzecki dostrzega podobieństwo do maszyny parowej. Przede wszystkim jednak w utopijnym projekcie machiny latającej, która mogłaby zmienić bieg historii.