
03.
Czytelnicy zapewne zwrócili uwagę, że w mojej interpretacji nie pada określenie „podmiot liryczny”. Przyznaję, że staram się nie tyle unikać, co nie nadużywać tego terminu. Jest dla mnie oczywiście jasne, że w liryce autorzy mogą mówić, i zazwyczaj mówią, za pośrednictwem wykreowanych przez siebie instancji wewnątrztekstowych, nazywanych właśnie „podmiotami lirycznymi”, a zatem jakiekolwiek utożsamienie owego podmiotu z realnym autorem czy realną autorką obarczone jest licznymi niebezpieczeństwami. Równocześnie należy pamiętać, że kategoria podmiotu lirycznego ma dość krótką historię; narodziła się w XX wieku w ramach strukturalistycznej teorii komunikacji literackiej, a zatem poeci tacy jak Jan Kochanowski nie wiedzieli nawet o jej istnieniu. Jako przynależna do określonej teorii, ma swoje konieczne ograniczenia, które ujawniają się zwłaszcza teraz, po przemianach poststrukturalistycznych i w obrębie nowych badań, określanych szeroko mianem „posthumanistycznych”. Bywa również owo pojęcie używane w sposób nieco asekuracyjny, z przesadnej obawy, by nie popełnić błędu utożsamienia podmiotu realnego (autora, autorki) i tekstowego. W każdym razie, kiedy mówię „Mueller” albo „Kochanowski”, myślę po trosze o obu typach podmiotów; wolałbym unikać niezręcznych zdań w rodzaju: „Podmiot liryczny wspomina czasy spędzone w Czarnolesie”. Należy tu również zauważyć, w nawiązaniu do coraz powszechniejszej feminizacji języka polskiego, że w literaturze fachowej pojawia się niekiedy określenie „podmiotka liryczna”. W przypadku fraszki należałoby więc mówić o podmiocie, a w odniesieniu do szczodraka – o podmiotce.
Podważając tak pojmowaną hermeneutykę – zwłaszcza w odniesieniu do siebie samej jako osoby piszącej, wobec której hermeneutyka miałaby odgrywać rolę jakiegoś specjalnego sposobu rozumienia i rozpoznawania, jakiejś niemal medycznej diagnozy – autorka proponuje inną wizję aktu pisania, mianowicie takiego, w którym przelewanie słów na papier jest poniekąd wydobywaniem rzeczy, zjawisk, pojęć, myśli, które, gdzieś ukryte, są samemu podmiotowi piszącemu nieznane, a których w inny sposób powiedzieć się nie da – i nigdy w inny sposób nie znalazłyby ujścia: „wypierane myśli wpuszczaj / za próg mowy […]”. Gdyby nie nawiązanie do kategorii wyparcia, która od razu kieruje nas ku psychoanalizie, rozbrat z hermeneutyką nie byłby może całkowity; dałoby się argumentować, że Mueller dopuszcza możliwość, iż pisanie jest Heideggerowskim prześwitem (Lichtung), który wydobywa prawdę zjawisk i rzeczy. Jesteśmy już jednak na innym terytorium i zapewne należy tu bardziej mówić o psychoanalizie w typie Lacanowskim niż Freudowskim, jako że nie chodzi chyba o sytuację, w której „wypierane myśli” poprzedzają język i jedynie poszukują adekwatnego wysłowienia, co raczej o sytuację, w której to język, manifestujący się w wierszu, staje się ich faktycznym twórcą. Inaczej rzecz ujmując, nie chodzi o odtworzenie jakiejś realności ukrytej za znakami, ale zrekonstruowanie symbolicznej, językowej struktury, w jaką ubiera się nieświadome, mające dopiero przekroczyć próg, który należy już do domostwa wiersza.