
03.
Interpretacja nasuwa różne skojarzenia, niektóre wydają się tylko częściowo uprawnione. Jednym z takich skojarzeń, które pomijam w interpretacji głównej, ale które można by przy pewnym wysiłku uzasadnić, o ile wniosłoby to do interpretacji jakiś naddany sens, jest uznanie, że oba wiersze są jakąś formą sonetu. Wiadomo, że żaden z nich nie spełnia surowych wymogów formalnych gatunku, niezależnie od tego, czy mówimy o sonecie włoskim, francuskim czy angielskim: oba wiersze są stychiczne, tzn. nie wprowadzają podziału na strofy, nie ma tu typowego i jednocześnie kunsztownego układu rymów, a także charakterystycznych dominant tematycznych. Od strony formalnej wiersz Kochanowskiego jest sonetem jakby bardziej: można by go podzielić na trzy strofy czterowierszowe i końcowy dystych. Tym natomiast, co oba utwory czerpią z sonetu, jest właśnie filozoficzna refleksyjność ostatnich dwóch wierszy. Brakuje mi jednak jasności, czy to porównanie dałoby się obronić i jaka byłaby korzyść z jego zastosowania. Zostawiam je zatem na boku, jako przypis i margines.
Jest wobec tego wysoce znamienne, że oba utwory, nie licząc frazy „[wejdź]”, do której przyjdzie nam jeszcze wrócić, kończą się w sposób niemal identyczny – powietrzną ucieczką, w obu przypadkach ubraną w pewien kostium. We fraszce jest to kostium mitologiczny, w szczodraku natomiast chodzi o kostium kryptocytatu czy może raczej fałszywego cytatu lub parafrazy z ludowej ukraińskiej pieśni, szczedryka. Wiadomo, że te powietrzno-ornitologiczne nawiązania mają wiele wspólnego z imaginarium poetyckim – poeci i poetki wzlatują, lot jest ucieleśnieniem natchnienia, którego symbolicznym wyrazem jest Pegaz, skrzydlaty koń. Jednak w tym przypadku nie o natchnienie chyba idzie; metafora lotu pojawia się na końcu, a zatem gdy wiersze są już właściwie napisane, w obu też lot nie wiąże się z jakimkolwiek całościowym, odgórnym oglądem, tak jak to było w imitujących Horacego: Pieśni X z Ksiąg pierwszych („Kto mi dał skrzydła, kto mię odział pióry / I tak wysoko postawił, że z góry / Wszystek świat widzę, a sam, jako trzeba, / Tykam sie nieba?”[1]) oraz Pieśni XXIV z Ksiąg wtórych („Niezwykłym i nie leda piórem opatrzony”[2]). Kochanowski na skrzydłach Dedala umyka z labiryntu, ale prześlizguje się nad jego złożonością i tajemnicą – wylatuje „ledwe wierzchem”, gdy tymczasem u Mueller to już nie podmiot tworzący, ale jakaś jaskółeczka przelatuje „skrajem wiersza”, a więc niejako poza tym, co powiedziane, ucieka jakaś informacja nieprzewidziana, jakiś naddatek sensu, o którym autorka zdaje się nie mieć właściwej wiedzy. W pewnym stopniu uwidacznia się tutaj symbolika wiązana z jaskółkami w różnych kulturach i różnych czasach, i to już od starożytności: traktowano bowiem jaskółki jako uosobienie nadziei, wolności, lojalności; zwiastowały nowy początek (a w szczedryku wiosnę) i miały przynosić szczęście, choć bywa, że zwiastują i deszcz. Jest więc szczodrak jaskółeczką, która przemyka obok tego, co w podmiocie, jest tym, co wynegocjowane i wydarte z szumu, jest sensem, który nie wiadomo skąd dokładnie przychodzi i dokąd zmierza.