03.

03.

Korzystanie z deklaracji i manifestów metodologicznych, w ogóle z wszelkiej wiedzy kontekstowej, obarczone jest pewnym istotnym ryzykiem. To prawda, że żaden tekst nie pojawia się w próżni językowej, historycznej, filozoficznej czy kulturowej, jednak absolutyzowanie tych kontekstów może koniec końców doprowadzić do sytuacji, w której utwór zostanie w całości sprowadzony do funkcji ich biernego wypowiadania i powtarzania. Innymi słowy, zatraci przynależną mu swoistość, a my będziemy głusi na to, co mógłby nam powiedzieć, gdybyśmy w ten sposób nie tłumili jego głosu. Z tego powodu staram się angażować wiedzę kontekstową bardzo ostrożnie i ograniczać ją w myśl Sokratejskiego: „Wiem, że nic nie wiem”. W tym konkretnym przypadku powołuję się na nią wyłącznie dlatego, że przesłanki odnajduję w wierszu. Nie chcę jednak wyciągać z tego faktu zbyt daleko idących wniosków i nie traktuję tej wiedzy jako podstawowego klucza do interpretacji.

 

Nowy gatunek, ale jakby zaczerpnięty skądinąd, zapożyczony i nie swój; tak jakby w zgodzie z poniższą deklaracją z Manifestu Neolingwistycznego (2002), który Mueller napisała w bliskim kręgu poetek i poetów (z Marcinem Cecką, Marią Cyranowicz, Michałem Kasprzakiem i Jarosławem Lipszycem), ale którego tez nie należy brać bezkrytycznie i to nie tylko ze względu na fakt, że od czasu jego publikacji poezja Mueller zmieniała ton i styl: „Na słowa nie ma copyrightu. Używamy tych samych słów co wszyscy. Jesteśmy wtórni, jesteśmy po recyklingu, jesteśmy ponad”. Na owe zapożyczenie, jakby Różewiczowski recykling, wskazuje sam szczodrak – i to na kilka sposobów.