„Czapa czyli Śmierć na raty”

AKT II

 

SCENA 1

 

 

Oleś nakrywa do stołu; rozkłada na nim prześcieradło, układa kromki chleba, ustawia garnuszki; Kuźma leży na łóżku; Skazańca nie widać. Zza przegrody, za którą znajduje się kibel, dobiegają odgłosy skrobania muru.

 

SKAZANIEC (zza przegrody)

Cudowne, panowie, cudowne. To najcudowniejsze doświadczenie mojego życia. Zawsze interesował mnie problem pokonywania materii. Materia – największe zło – i człowiek, z natury swej istota duchowa, pokonywający jej opór.

KUŹMA

Tylko ostrożnie, żeby nie złamał pan łyżki.

SKAZANIEC

Skrobię trzonkiem, tak jak pan mówił.

KUŹMA

No i nie tak głośno. Szef ma ucho jak nietoperz.

SKAZANIEC

To oczywiste… Staram się. Swoją drogą zastanawiające…

KUŹMA

Co?

SKAZANIEC

Struktura materii.

KUŹMA

Mówi pan o ścianie?

SKAZANIEC

O ścianie. To naprawdę zastanawiające. Materia, która przecież jest tylko odbiciem idei, materia, która istnieje tylko pozornie – w swej strukturze wydaje się nieraz górować nad duchem. Ale jakże to ułatwia zrozumieć tę walkę: walkę ducha-idei ze swym odwiecznym wrogiem… Panowie, ja już nie mogę. To piekielnie twarde. Obtarłem sobie palce. Kolego Oleś, niech pan weźmie ode mnie ten tynk. (wysuwa obie ręce zza przegrody)

KUŹMA

Słyszysz, Oleś?

OLEŚ

Już biorę, Kuźma, już. (odbiera z rąk Skazańca tynk i chowa w siennik)

SKAZANIEC (wychodząc zza przegrody)

W każdym razie bardzo się cieszę, że będę miał sposobność poznać pana Ciarę. Z tego, co od was słyszałem, to musi być niezmiernie sympatyczny jegomość. (otrzepuje ręce)

KUŹMA

Ciara? A tak… Prowadziliśmy z nim ten futrzany interes wiele lat i nigdy nie zawiódł nas. No czy nie tak, Oleś?

OLEŚ (krzątając się koło stołu)

Nigdy, Kuźma, nie.

SKAZANIEC

O, a cóż to za stół! Iście królewskie przyjęcie. Wielka przyjemność zasiąść za takim stołem. Szkoda, że nie ma tu jeszcze pana Ciary. Byłby na pewno zachwycony.

KUŹMA

Spokojna głowa. Znam Ciarę. Przyjdzie tu na czas.

SKAZANIEC

Może to dziwne  jak na filozofa, ale muszę panom powiedzieć, że uwielbiam towarzystwo.

OLEŚ

Oj, Kuźma, to tak jak ja.

KUŹMA (wstaje z łóżka, podchodzi do stołu i bierze z niego dużą butlę z lekarstwem)

Oho ho! Tu nawet cała recepta. (wyciąga spod gumki długi papier) Ale nagryzmolone. Trzeba być aptekarzem, żeby to przeczytać. A nie, nawet nie… (czyta) „Nalać na dłoń łyżeczkę od herbaty… następnie nawilżyć wskazane przez lekarza miejsce… i wcierać dokładnie, lecz nie za mocno, żeby nie podrażnić skóry”. Jak tu wszystko szczegółowo… I co, Oleś, dał ci to tak bez niczego?

OLEŚ

Bez niczego, Kuźma, bez niczego. Powiedziałem tylko, że łamie mnie w kościach. Wtedy przyjrzał mi się i zapytał, jaki mam wyrok. A jak mu powiedziałem, to się trochę zdenerwował i podniósł głos. „Niech mi pan nie zawraca dupy – powiedział – tymi kościami i mówi wprost, czego pan chce”. I zaraz sięgnął do apteczki i dał mi to.

KUŹMA

Nie? Tak powiedział? No nie, to bardzo pięknie powiedziane, Oleś, to naprawdę jakiś bardzo miły gość.

SKAZANIEC

A nie mówiłem? To nie serce, panowie, to studnia, studnia dobroci bez dna. Kto na jego miejscu potrafiłby okazać tyle zrozumienia dla ludzkiej niedoli? Ten człowiek zaiste nie minął się ze swoim powołaniem.

KUŹMA

No to napijmy się. Zdrowie tego doktora.

OLEŚ

Zdrowie…

SKAZANIEC

Zdrowie. (piją)

KUŹMA (odkaszlnąwszy)

À propos, Oleś… A może by go tak tu poprosić?

OLEŚ

O Jezu, Kuźma, a po co?!

SKAZANIEC

To nie jest zła myśl. Panowie, jestem gotów zrobić wszystko, ażeby go tu ściągnąć.

KUŹMA

No właśnie… Nie mówię, żeby tak od razu, ale za jakieś czterdzieści do pięćdziesięciu dni…

SKAZANIEC

Tak późno?! Panowie, a dlaczego by na przykład nie już?

KUŹMA

Już… A co to daje „już”? My mamy jeszcze za szefa, a przed panem też tam ileś dni… Trzeba chyba prowadzić racjonalną gospodarkę, nie?

OLEŚ

O Jezu, Kuźma… Jasne, że trzeba, jasne, że tak…

KUŹMA

A czy nie uważasz, Oleś, że można by… no, że i pana też można by wziąć do naszej spółki? Jak sądzisz, co? No bo pomyśl sam, jest skazany czy nie?

OLEŚ

Jest, Kuźma, jest…

KUŹMA

No właśnie. Musimy jakoś wzajemnie się ratować. A pan by chciał czy nie?

SKAZANIEC

Ja? Nie wiem… Doprawdy nie wiem… Ale jeśli panowie uważacie, że…

KUŹMA

O rany boskie, cóż to za człowiek. Jak długo można się decydować?! Powiedziałem już chyba, że uważamy, nie? No i w porządku, nie ma o czym gadać. Odczekamy te czterdzieści czy pięćdziesiąt dni, potem załatwi się. Odstawi pan jakiś atak ślepej kiszki, wylew do mózgu albo co…

SKAZANIEC

Niby ja?…

KUŹMA

Przecież nie ja. Ani Oleś. Nas to już tu znają. Na nasze wezwanie nie przyszedłby nikt. A do pana przyleci, jasna rzecz. Nawet nie będzie się pan musiał z nim szarpać. Załatwimy go my. Oleś albo ja. A pan tylko zezna, że to wszystko było z góry przemyślane, i na jakiś czas ma pan kłopot z głowy. Śledztwo, sąd i tamta cała resztówka – razem trzy miesiące jak ulał. A potem znowu się rozejrzymy.

SKAZANIEC

Panowie, zaraz… O ile dobrze zrozumiałem, ale chyba tak… Panowie nie… Przecież to morderstwo!…

KUŹMA

O rany, morderstwo… Jakie tam morderstwo… Po prostu taki prawny chwyt. Każdemu wolno stosować własne wybiegi. Sąd ma swoje, a my swoje. On tak, a my tak. Nie użyje pan wybiegu – powieszą pana za pięćdziesiąt dni.

SKAZANIEC

Mnie? A dlaczego?

KUŹMA

Jak to dlaczego? No przecież skazali pana, tak czy nie?

SKAZANIEC

Skazali, ale…

KUŹMA

Jak skazali, no to i szlus. Nie wymiga się pan. Albo ma się karę śmierci, albo nie. A na łaskę może pan liczyć – tylko nie tu.

SKAZANIEC

Karę śmierci? Ja?… Panowie, to jakieś potworne nieporozumienie! Skazano mnie, owszem, tak, ale na Boga, przecież nie na karę śmierci.

OLEŚ

O Jezu, Kuźma! O Jezuniu mój kochany!

KUŹMA

Cooo? Co pan mówi? Że nie tego… Jak to, że nie na śmierć?

SKAZANIEC

Strzeż mnie Panie Boże! A dlaczego by na śmierć?! Taki wyrok to byłaby nieludzka rzecz. Zostałem i tak potraktowany ogromnie surowo. Sąd zasądził mnie na rok i trzy miesiące. Oczywiście z zaliczeniem aresztu.

KUŹMA

Rok i trzy miesiące… A to skurwiel! Oleś, słyszałeś?! Słyszałeś ty?!

OLEŚ

Słyszałem, słyszałem… Kuźma, zabij mnie! To ja cię tak wprowadziłem w błąd. Ale przysięgam, mówił, że go skazali. No a jak skazali, to, Kuźma, przecież rozumiesz sam.

KUŹMA

Rok i trzy miesiące! A to skurwiel! Z zaliczeniem aresztu! No i jak tu nie ukatrupić takiego?! No i jak go nie ukatrupić, co?

SKAZANIEC

Tylko nie skurwiel! Tylko nie skurwiel! Bez ubliżania! Wypraszam sobie, panie Kuźma. I ostrzegam pana… Jeszcze jedno obelżywe słowo i pozwę pana przed sąd.

OLEŚ

O Jezu, Kuźma, daj spokój, może lepiej nie…

KUŹMA

Przed sąd?! On mnie chce pozwać przed sąd. Żebym to ja cię czasem nie pozwał. Słyszałeś, Oleś? Już ja go pozwę przed sąd, jak Boga kocham… Ostateczny!

SKAZANIEC

Co pan powiedział?! Aha… aha… Potwór! Potwór! Odrażający potwór! A zresztą wyłączam się. (chwyta jedną z książek, siada na łóżku i zatyka sobie uszy czopkami)

 KUŹMA (chodząc)

Wspólnik, cholera… Skazaniec, psychiczna jego mać! A bo to wszystko przez ciebie, Oleś.

OLEŚ

Przeze mnie, Kuźma, jasne, że przeze mnie.

KUŹMA

Gdyby nie to twoje głupie gadanie, nigdy nie przyszłaby mi do głowy taka myśl.

 

Kroki na korytarzu.

 

KUŹMA

Idzie ktoś?… (chowa flaszkę)

 

Otwiera się krata, staje w niej Strażnik i z daleka kiwa palcem.

 

STRAŻNIK

No prędzej, prędzej! Wychodźcie już!

OLEŚ (wskazując siebie)

Ja?…

STRAŻNIK

Nie.

KUŹMA (trzymając flaszkę pod stołem)

Ja?…

STRAŻNIK

Nie, nie… Ten trzeci.

SKAZANIEC (wyjmuje z uszu czopki)

Ja?…

STRAŻNIK

Wy… właśnie wy.

OLEŚ

O Jezu…

SKAZANIEC (zmierza ku drzwiom; przechodząc koło Kuźmy, z groźbą w głosie)

Jeszcze się zobaczymy. (wychodzi; Strażnik także wycofuje się i zamyka kratę)

OLEŚ (po chwili milczenia)

Ty, Kuźma, dokąd on go wziął?

KUŹMA

A skąd ja mogę wiedzieć.

OLEŚ

O Boże święty, żeby tylko go nam oddał. Nie daj nam Boże zgubić takiego człowieka.

 

Kuźma chodzi po celi nerwowym krokiem; po paru chwilach milczenia odzywa się stukanie z lewej; tym razem nie jest to Morse, ale zwykłe pukanie jak do drzwi.

 

OLEŚ

Kuźma…

KUŹMA

Co?

OLEŚ

Słyszysz?

KUŹMA

Słyszę.

OLEŚ

Ktoś się dobija z powieszalni.

KUŹMA

A niech się dobija… Powiedz mu, że tu już nikogo nie ma. Że właśnie wczoraj powiesili nas. No, czego tak patrzysz? Powiedz mu to.

OLEŚ

Kiedy nie mogę, Kuźma.

KUŹMA

Dlaczego?

OLEŚ

Słyszysz przecież, jak stuka. Bez żadnego pojęcia. Stuka, bo stuka, ale zupełnie bez słów.

KUŹMA

No to mu powiedz, żeby nauczył się najpierw ludzkiego języka.

 

Kroki na korytarzu; Oleś nasłuchuje.

 

OLEŚ (radośnie)

Kuźma! Kuźma! Wraca Skazaniec! Idzie! Idzie! Idzie tu! O Matko Najświętsza, a ja już zaczynałem wątpić w miłosierdzie Boże.

 

Otwierają się drzwi, wchodzi Skazaniec, kompletnie załamany.

 

SKAZANIEC

Boże, Boże, nie opuszczaj mnie!

OLEŚ

O Jezu, stało się coś?

SKAZANIEC

Boże, zmiłuj się nade mną… Boże, zmiłuj się!

OLEŚ

Zmiłuj się…

KUŹMA

Co się znowu stało?!

SKAZANIEC

Sąd. Sąd postanowił ponownie rozpatrzyć moją sprawę. Będę sądzony jeszcze raz. Mój obrońca odchodzi od zmysłów. Twierdzi, że należy spodziewać się nawet najwyższego wymiaru kary. Czy panowie rozumiecie, co mówię? Czy słyszycie mnie? Jestem zgubiony. Skażą mnie na śmierć.

 

Jęk Olesia.

 

KUŹMA

No jasne! A nie mówiłem, Oleś? Przecież od razu mówiłem, że takie coś to gardłowa sprawa. Kto by się tam patyczkował. Wiadomo, szpieg to szpieg. Kiedy ma być ten nowy proces?

SKAZANIEC

Za sześć tygodni.

 

Stukanie z lewej powtarza się.

 

KUŹMA

Sześć tygodni… sześć tygodni… A nie dałoby rady przyspieszyć, co? Zresztą może być. Tylko jest pan pewny, że nie załatwią pana odmownie?

SKAZANIEC

Jak to odmownie… Mnie? Chyba nie…

 

Stukanie z lewej.

 

KUŹMA

W porządku. Poczekamy do nowego wyroku. Jak już wszystko będzie jasne, wrócimy do poprzedniej rozmowy. Mam nadzieję, że już tym razem pan nam nie odmówi.

 

Stukanie ustaje.

 

KUŹMA (nalewa sobie garnuszek)

A teraz niech mi będzie wolno wypić zdrowie naszego nowego wspólnika.

 

Unosi garnuszek do góry i zastyga w tej pozycji, z dala słychać bowiem zbliżający się ekspres, który przelatuje pod oknami z przeraźliwym gwizdem; wszyscy trzej wsłuchują się w łomot pociągu; chwila przejmującego milczenia.

 

SKAZANIEC (po przejeździe ekspresu, wskazuje w stronę powieszalni)

Czy tam… Czy tam ktoś był? (milczenie) To straszne!

 

Jak gdyby zupełnie na nowo rozgląda się po celi, przypatruje się ukradkowo Olesiowi i Kuźmie; wzrok jego zatrzymuje się na stojącej na stole butelce ze spirytusem, bierze ją do ręki, odstawia.

 

SKAZANIEC

Panowie, obawiam się… Obawiam się, że ten lekarz… on cierpi na klaustrofobię i nigdy w życiu nie odważył się wejść do żadnej z cel. To okropna rzecz, taki lęk zamkniętej przestrzeni. Panowie, ja naprawdę obawiam się, że on nie zechce tutaj przyjść.

Strona: 12345678910111213