Eksplikacja idei
10 marca 2018 roku odbyła się w Teatrze Narodowym w Warszawie premiera Ułanów Jarosława Marka Rymkiewicza w reżyserii Piotra Cieplaka. Tego samego dnia zainaugurowano działalność Muzeum Wszech-Ułaństwa Polskiego, w którym zaprezentowano „eksponaty narodowego wzmożenia”. Autorem pomysłu stworzenia muzeum był scenograf Andrzej Witkowski. Z dużą dozą poczucia humoru i teatralnej autoironii wcielił on w życie postulaty nowoczesnego muzealnictwa, takie jak multimedialność i aktywność zwiedzających. Reżyser Ułanów, Piotr Cieplak wyjaśnił, że wyjściowym hasłem w momencie rozpoczęcia pracy nad spektaklem była „grupa rekonstrukcyjna”. Jako jej naturalna konsekwencja narodziła się idea Muzeum oraz konwencja gry aktorów – muzealnych eksponatów. Zakłada ona „grę z dystansem”, co oznacza, że wykonawcy nie wcielają się w role, tylko raczej bawią się nimi, wywołując w widzach wrażenie, że spektakl rodzi się tu i teraz. Sprzyja temu brak tradycyjnego podziału na scenę i widownię.
Jak proces powstawania przedstawienia wyglądał z perspektywy samych aktorów? Można się dowiedzieć nieco na ten temat z rozmowy Dominiki Kluźniak, grającej Zosię i Jacka Cieślaka:
CIEŚLAK Powiedzmy o energii spektaklu. Zdobywacie nas widzów już we foyer, gdzie góruje nad wszystkim bocianie gniazdo, prasłowiański symbol płodności, a potem przechodzimy do sali, zasiadając przy kawiarnianych stolikach, tworzących pierwsze rzędy widowni. Mówicie wierszem, który jest parodią, a gra jest niezwykle żywiołowa, swobodna, naturalna. Takiego teatru dziś nie ma.
KLUŹNIAK Piotr powiedział, że spektakl ma przypominać próbę wznowieniową, to znaczy, że nie powinniśmy grać perfekcyjnie, zanadto psychologizować. Chodziło o to, żebyśmy wszystkiego nie dopracowali w każdym szczególe. Jednocześnie nie ma w spektaklu tego, czego nie lubię we współczesnym teatrze, czyli improwizacji i aktorskich bebechów. Piotr domagał się od nas zaangażowania, ale i lekkości, byśmy zawsze czuli radość grania. Sztuka liczy sto czterdzieści stron zapisanych bardzo trudnym wierszem. To dużo, jednak Piotr dał nam prawo do pomyłek i nieukrywania ich, z możliwością pytania naszej suflerki Joli wprost o to, co mamy grać dalej, jeśli czegoś zapomnimy. Staramy się tego nie wykorzystywać, ale gdy przytrafia się zanik pamięci – nie wybija to nas z rytmu.
CIEŚLAK To może być również ograne. Chodzi przecież o pokazanie swobody.
KLUŹNIAK To prawda. Mamy pełen wachlarz możliwości, czego dawno nie zaznaliśmy. Chyba tylko grając Pippi, czułam się tak wolna, jak w Ułanach. Nasza swoboda sprawia, że widzowie też pozwalają sobie na komentarze, na wykrzyknięcie tego, co myślą, a to się rzadko zdarza. Nie ma spektaklu, podczas którego któraś z kobiet na widowni nie jęknęłaby z przerażeniem, kiedy ordynans mówi do Zosi, że będzie z nim gnój na pole woziła i będzie mu rodzić dzieci.
Widmo słabnie z aktu na akt, rozmowa Jacka Cieślaka z Dominiką Kluźniak, „Teatr” nr 6/2018.