
24. Koszykówka i poezja
Komentarz sportowy dominuje w kolejnym fragmencie, zawierającym opis samego meczu. Skądinąd warto zauważyć, że przebieg meczu zawarty jest raptem w kilku niepełnych wersach. „Gwizdek, pierwszy wyskok / do piłki. Parish; Johnson; McHale czterema dużymi / krokami dopada kosza, dwa punkty, ryk” (w. 17–19). I dalej: „Bird rzuca się w kłębowisko / ciał, zwód, łuk strzału: znowu!” (w. 21–22). Tyle. Tu język jest rzeczowy, sprawozdawczy, czasowniki pojawiają się sporadycznie. Jak podczas transmisji meczu, trzeba komentować szybko. Dodajmy, że fragment z opisem meczu jest w gruncie rzeczy tylko wtrąceniem do ogólniejszych refleksji poświęconych zawodnikom i fenomenowi koszykówki. Co oczywiście nie oznacza, że mecz jest tu całkiem nieważny. To oczywiście nie znaczy, że mecz nie jest tu ważny. Został on przedstawiony w takim stopniu, w jakim jest to w wierszu niezbędne. Zauważmy, że najwięcej dzieje się w głowie mówiącego lub też w jego rozmowie z kimś oglądającym ten sam mecz – wydarzenia na parkiecie w pewien sposób odrywają od myśli zasadniczych.
W tym momencie trzeba zadać sobie pytanie, kim jest podmiot liryczny. Najprostsza odpowiedź: to jeden z kibiców – i tak go dalej będziemy nazywali. Inna sprawa, że można go utożsamić z samym poetą, który z pasją śledził zmagania ligi NBA, a szczególne emocje wywoływały w nim rozgrywki, w których brali udział Boston Celtics – po części ze względu na patriotyzm lokalny (poeta mieszkał na przedmieściach Bostonu), ale w głównej mierze z powodu zachwytu, jaki budziła doskonała gra drużyny. To dopowiedzenie stanowi jednak tylko ciekawostkę, gdyż kontekst biograficzny nie jest najważniejszy w lekturze tego wiersza. Jedno wszakże jest ważne – ów kibic, podobnie jak sam Barańczak, jest intelektualistą.
Mecz się toczy, nasza bohaterska drużyna zdobywa kolejne punkty, a kibic puentuje to bez mała filozoficznym stwierdzeniem: „znów im wyszło”. Filozoficznym, bo zdystansowanym i traktującym zwycięstwo jak coś, co po prostu się zdarza, może wręcz musiało się zdarzyć. Tak to już się dzieje, że Boston zawsze wygrywa. Ów dystans znajduje rozwinięcie, gdy czytamy: „«Socjotechnika: bez meczów, lig, tabel zbyt by się dłużyły // tygodnie», mruczę zawistnie” (w. 20–21). Skąd ta dygresja? Czy wypowiedziana została serio czy z sarkazmem? Raczej to drugie, bo mówiący jest sceptycznym kibicem-intelektualistą. W swoim komentarzu ironizuje na temat sportu i osiągnięć obserwowanej drużyny. Tylko „im wyszło”, to tylko „socjotechnika”. Zauważmy jednak, że i sam ten komentarz umieszczony został jakby w autoironicznym nawiasie, bo w takim samym stopniu dotyczy społecznej funkcji sportu, jak dwuznacznej pozycji kibica-intelektualisty, równocześnie pełnego zachwytu, poddającego się socjotechnice i zdystansowanego do niej (nieobojętne jest tu słowo „zawistnie”). Przede wszystkim zostaje on skontrowany wyrażonym serio komentarzem w ostatnich wersach. Tam znajduje się odpowiedź na formułowane wcześniej wątpliwości. Poza tym jednak w kontekście całego wiersza, z którego przebija jawny zachwyt nad piątką mistrzów z Bostonu, ta ostatnia opinia brzmi jak dysonans (przecież zaraz po jej wygłoszeniu – zresztą wygłoszeniu niemal szeptem: „mruczę” – następuje kolejne mistrzowskie zagranie Birda). Oczywiście można by na nią spojrzeć jak na będące rezultatem intelektualnej nieufności zdemaskowanie istoty związanych ze sportem emocji, gdyby nie refleksja wieńcząca utwór.