„Łóżko”
AKT II
Dekoracja sceny przedstawia to samo hotelowe wnętrze, lecz plastycznie stylizowane nieco na wnętrze piekła.
Za oknem ten sam neon, lecz napis inny: „HOTEL PIEKIEŁKO”.
W miejscu łóżka – też łóżko, lecz raczej przypominające katafalk. Obok łóżka świece. Nad tym dziwnym posłaniem na ścianie wielka fotografia, ukazująca w półzbliżeniu trzech śpiących obok siebie na łóżku: Rycerza, Cesarza i Hrabiego. Z lewej strony stoi wielka, ponura kadź piekielna, miejsce odpoczynku dla Madame Kristiny. Kadź posiada otwierane wyjście – małą furteczkę. Gdzieś leży jakiś wieniec.
Scena zaczyna się od eksponowanej światłem w ciemności fotografii wiszącej na ścianie. Reflektor wolno gaśnie, rozjaśnia się scena.
W kadzi siedzi Madame Kristina, na głowie lokówki lub papiloty, w ręku telefoniczna słuchawka. Obok butelka z koniakiem.
MADAME KRISTINA (wychylając się i biorąc butelkę)
To wszystko zakrawa na groteskę. Latami człowiek siedzi w tej kadzi, pokutuje za grzechy i nic. Sama smoła. Ohyda! Żeby chociaż szampon do włosów tu był! Nie, nie, nie dbają o klientów… Zupełnie jak w hotelu! Że się kogoś tam nie obudziło, to zaraz do piekła. Tak to jest, jak człowiek nie ma protekcji albo znajomości. Gości nie ma, pusto, chwilami wydaje się, że przez słuchawkę telefonu słychać tylko wycie piekielnych wichrów. Nie to co u mesje Rolasa! Po co właściwie Lucyfer mnie tu wynajął? Mnie, wykwalifikowaną siłę? Pies z kulawą nogą nie przyjdzie sam do tego hotelu. Człowiek chodzi za życia do szkoły, męczy się, niskie stypendia, piętnaście par butów zdarłam, żeby zostać telefonistką (właściwie czternaście, bo w piętnastej złamał mi się obcas, gdy poprawiałam druty). Nawet tutaj nie dają spokoju. Wciąż te słupy telefoniczne. To straszne być za karę telefonistką w piekle. Wolałabym już pracować jako etatowy duch bez premii, straszyć w starych zamczydłach (hrhrhr – straszy) albo być aktorką, na przykład w takim „Hamlecie”. Ech! Kiedyś to człowiek jako dziecina marzył o tym, by być aktorką. A tu – piekielna telefonistka! Siedzi się w piekle przy centralce i chciałoby się trajkotać: „Mesje Lucyfer – Paryż do pana!” – „Mesje Lucyfer – katastrofa lotnicza, rewia na lodzie przyjeżdża, sto łóżek, pięćdziesiąt kadzi z ogniem, rezerwacja”. I co? Jak tu długo jestem, jeszcze żadnego bogatego gościa. Sami urzędnicy. Ani jednego dyrektora. Mesje Lucyfer wychodzi pod niebo na żebry, a jak spada z niego obgryzione żeberko, to zaraz się nim dzieli. Jak tak dalej pójdzie, to Komisja zamknie to nasze piekiełko z powodu manka. Nic, tylko wiatr za oknem na drutach telefonicznych marsze pogrzebowe gra. (nadsłuchuje) A proszę, teraz znów! Ech, życie, pozagrobowe życie. Chandra Unyńska[1], jak mawiał poeta. Żeby choć gdzieś można było zadzwonić, do kawiarni pójść, jakiś mały big-beat. Niestety: telefon miejscowy!! Trzysta numerów, a wszystkie kadzie puste. O proszę. (podnosi słuchawkę, nakręca numer) Mój telefon co najwyżej płoszy biedne dusze. W tej cholernej samotni człowiek już sam zaczyna ze sobą rozmawiać. Jak dziki. Przepraszam, jak dzika. I co tu robić? Cóż robić? (Madame kilkakrotnie alkoholizuje się).
Wchodzi Hrabia ubrany w nocną koszulę.
HRABIA (otrzepując się z deszczu)
Deszcz leje, jakby się ktoś powiesił. Dobrodziejka sama? Bez męża?
MADAME KRISTINA (opryskliwie)
Sama albo z dzieckiem, nie pański interes.
HRABIA
E, grzeczna to pani nie jest. A złe… to! Szukam takiej jednej madame Kristiny. Przenocować tu można?
MADAME KRISTINA (zasłaniając twarz i chowając słuchawkę)
Tu – można wszystko, byle nie od razu. A pan skąd?
HRABIA
Wprost z pociągu. Długo się tu jechało.
MADAME KRISTINA (wychodząc z kadzi, nakładając szlafrok i sięgając po meldunkową książkę – opryskliwie)
Pytam się, skąd pan przyjechał. Zameldować trza.
HRABIA
Ot, jeździło się tu różnie. Raz na wozie, raz pod wozem, ale najczęściej jako hrabia to osobowy obsługuję. Jak się nabiegam po tych cholernych korytarzach, to nóg się nie czuje. Skleroza stóp. Przepraszam. Narkoza, czyli znieczulica.
MADAME KRISTINA (do siebie)
To niech pan je zdejmie.