35. Metafora idzie na wojnę

Oczywiście nie są to łatwe kwestie, pod żadnym względem. Pewną podpowiedź mogłaby przynieść lektura przejmującej książki Svena Lindqvista Już nie żyjesz. Historia bombardowań. W tym niezwykłym reportażu historycznym, skomponowanym na wzór Gry w klasy Julio Cortázara, szwedzki autor pieczołowicie rekonstruuje dzieje wojny prowadzonej z powietrza: od pierwszego granatu, jaki w 1911 roku włoski porucznik Giulio Gavotti zrzucił z aeroplanu na oazę w północnej Afryce, aż po epokę napalmu i bomby wodorowej. Wiele miejsca w swych rozważaniach Lindqvist poświęca literaturze, zwłaszcza z gatunku science fiction. To w jej ramach roiło się od snów o „superbroni”, która miała zapewnić dominację nad światem poszczególnym narodom czy rasom. Lindqvist pokazuje, że wielokrotnie – niczym u Oscara Wilde’a – to życie naśladowało sztukę. Spełnieniem ludobójczych fantazji miały okazać się Hiroszima i Nagasaki, a wcześniej – z braku broni jądrowej – inne miasta (Szafszawan, Guernica, Wieluń, Hamburg, Drezno), metodycznie, bomba po bombie, równane z ziemią. Nie trzeba dodawać, że ten rodzaj wojennej strategii, z którym przedwcześnie oswoiliśmy się w XX wieku, oznaczał nieodwracalny koniec „pozornego immunitetu ludności cywilnej” (gwarantowanego choćby mocą zapisów konwencji genewskich). Pod tym niepokojącym względem dwudzieste stulecie dotąd się nie zakończyło, by wymienić tylko Aleppo, Kijów, Charków, Mariupol. To jeden z generalnych wniosków, który płynie z lektury obu „wierszy antywojennych” Liskowackiego. Wiedza to oczywiście gorzka i nieradosna.

Co najważniejsze jednak, współczesny poeta nie wybrał – jak miewało to miejsce w przypadku literatury pacyfistycznej – poetyki alertu, niezakamuflowanej tonacji moralnego oburzenia. Z pewnych powodów Liskowacki zdecydował się na wariant dużo trudniejszy, na moralitet ironicznie przewrotny, bo i tak odczytywać można Dombardowanie. Głos, który wybrzmiewa z analizowanego utworu, skłonni bylibyśmy utożsamiać raczej z oprawcą, niż ze świadkiem czy z ofiarą. Wprowadzenie takiej nieoczekiwanej perspektywy – znanej nam choćby z prozy Jonathana Littella – niewątpliwie odbiera nam jako czytelnikom poczucie komfortu i samozadowolenia, ale tym samym zmusza nas do podjęcia większego poznawczego wysiłku. Do zerwania ze sterylnym obrazem, w obrębie którego winni zawsze są inni, a Zło czai się wyłącznie na zewnątrz nas.