
35. Metafora idzie na wojnę
Z pierwszym impulsem ironii, eksponującym sprzeczność pomiędzy dosłownym znaczeniem wypowiedzi a jej znaczeniem właściwym, ukrytym przez autora, ale tak, by odbiorca był w stanie je zdeszyfrować, spotkamy się już w tytule pierwszego z utworów: Wiersze antywojenne. Na pierwszy rzut czytelniczego oka przywołana formuła zapowiada poetykę protestu o jednoznacznie pacyfistycznym nachyleniu. W ten sposób Liskowacki z jednej strony wpisywałby się w rozległą tradycję literacką – wymieńmy tylko polskie utwory: Sól ziemi Józefa Wittlina, Do prostego człowieka Juliana Tuwima, Dezerterzy i Do piachu Tadeusza Różewicza – z drugiej strony, wypowiedź szczecińskiego poety lokowałaby się w obrębie dużo szerszego paradygmatu, który za Jean-Paul Sartre’em określilibyśmy jako sztuka (literatura) zaangażowana. Przypomnijmy, na postawione samemu sobie pytanie: „czym jest literatura?”, francuski egzystencjalista replikował krótko: zaangażowaniem społecznym! Obowiązkiem nałożonym na pisarzy z racji odgrywanej przez nich społecznej roli w pierwszej kolejności byłby więc nakaz kształtowania rzeczywistości. Jeśli literatura ma być „użyteczna” – twierdził noblista – jej głównym zadaniem powinno być ukazywanie świata wraz z wszelkimi jego niesprawiedliwościami, konfliktami społecznymi. Zgódźmy się, trudno o konflikt bardziej destrukcyjny, wywołujący więcej cierpień, niż wojna.
Sartre jako orędownik pokoju został przeze mnie wywołany nieprzypadkowo. Jak zobaczymy, jego postać, choć niewymieniona z nazwiska, wpisuje się w zastosowaną przez Liskowackiego strategię ironicznej podejrzliwości; nieufności wobec szlachetnych z pozoru haseł i postulatów, za którymi skrywa się niewidoczna dla mas społecznych gra ideologiczna. Wyrazem tej strategii jest tytuł pierwszego z utworów oraz jego inicjalny dystych, a ściślej mówiąc, napięcie wytworzone pomiędzy tymi dwoma elementami: