35. Metafora idzie na wojnę

Tak jak starałem się to zasugerować w poprzednich akapitach, ścisły początek wiersza opiera się na efekcie zaskoczenia, dodatkowo wzmocnionego przez identyczność tytułu oraz pierwszego wersu, co tym bardziej koncentruje naszą uwagę wokół tych kluczowych słów. Formuła tytułowa czytana niejako w oderwaniu od tkanki wiersza zapowiada poetycką emanację pacyfizmu, lirykę, którą – sądząc li tylko po tytule – skłonni bylibyśmy lokować w ramach szeroko pojmowanej kultury protestu, której artystycznym przejawem były np. pieśni protestacyjne (z angielska zwane protest songami), tak popularne choćby podczas kontrkulturowej rewolty przeciwko wojnie w Wietnamie. Tako rzecze tytuł.

Jakież jednak będzie nasze zaskoczenie, gdy zstąpimy „piętro niżej” i natkniemy się na nieoczekiwaną, opartą na paradoksie tezę, głoszącą, że w istocie nie ma żadnej różnicy między „wierszami antywojennymi” a „wierszami wojennymi”. Tak skonstruowane sformułowanie (p=p), znane nam z klasycznego rachunku zdań, zwykło się w logice określać mianem zasady tożsamości lub identyczności. Zwróćmy uwagę, w naszym przypadku kolejnym elementem, który wzmacnia konsternację odbiorców, jest zastosowanie przez poetę mechanizmu przerzutniopodobnego. W jego wyniku wewnętrzna spoistość „sylogizmu” zostaje przedzielona klauzulą, przez co efekt paradoksu uruchomiony zostaje niejako „z opóźnionym zapłonem”. Można więc rzec, że – niczym u Hitchcocka – wiersz Liskowackiego rozpoczyna się od semantycznego trzęsienia ziemi, które miało zaszokować i oszołomić czytelników. Jak mamy prawo oczekiwać, dalsza część utworu przyniesie nam uzasadnienie kontrowersyjnej, przyznajmy, tezy: p=p. Oczywiście nawet na moment nie wolno nam zapominać, że liryka kieruje się własną, odrębną odmianą logiki.