„Misja”
Henryk Bardijewski

„Misja”
Henryk Bardijewski

Siada i zaczyna jeść. Wszyscy przyglądają mu się uważnie.

 

BOTYLDA

Są trucizny, co działają dopiero po pewnym czasie.

SABINA

Jakby trochę poczerwieniał.

LEON

Bo za prędko je.

MELANIA

Czy on powinien jeść, czy tylko próbować? Przecież on zmiata dosłownie wszystko!

SABINA

I pewnie wcale się nie zatruje.

BOTYLDA

Wiecie co, ja też się poświęcę.

TERA (jedząc)

Nie trzeba. Jeden trup wystarczy. Nie wiecie, gdzie jest najbliższy cmentarz?

PONTUS

I tak do miasta cię odeślemy, Tera, żeby ci zrobili sekcję. Ostatecznie to jest zabójstwo polityczne, popełnione w toku nielegalnej walki frakcyjnej.

LEON

A może, może, mówię, nie tylko walka, ale i całe stronnictwo jest nielegalne? Prawdę mówiąc, ja o takim stronnictwie nie słyszałem.

SABINA

Jeżeli Leon ma rację, to my teraz jesteśmy nielegalnym skrzydłem nielegalnego centrum! Tylko patrzeć, jak po nas przyjdą…

PONTUS

Kto? Tylu już przychodziło… Nakręcali nas jak zegarki i szli dalej, nie wiadomo – prawdziwi czy nie?… Może już nie ma nic autentycznego, może my jesteśmy ostatni? Nie uwierzę już nikomu, w nic! To mnie mają wierzyć, mnie. Mnie!

MELANIA

Ja panu wierzę, panie Pontus, tylko że pan nic nie głosi.

BOTYLDA

Dajmy spokój z tym skrzydłem, bądźmy poważni. Powiedz pan coś istotnego.

PONTUS (po namyśle)

Przestań żreć, Tera!

SABINA

Za późno. Zjadł wszystko.

TERA (wstając od stołu)

Najadłem się. Teraz jestem gotowy na wszystko. Podprowadźcie mnie do łóżka.

SABINA

Słabo panu?

PONTUS

Naprawdę masz boleści?

TERA

Będę miał. Na razie ogarnia mnie senność.

 

Wali się na łóżko.

 

LEON

Obawiam się, obawiam się, mówię, że jedyną trucizną w tej kolacji był alkohol. On się po prostu upił.

 

Wchodzą On I i On II ubrani na ciemno, bardzo dostojni.

 

ON I

Oświata jest koniecznością, panie rektorze, dla niektórych co prawda smutną koniecznością, ale wszyscy rozumieją, że płacić trzeba. Dostaniemy milion albo więcej. Raz-dwa doprowadzimy to do porządku, obok stanie barak akademicki i od października zaczynamy. Prawo, historia, orientalistyka i teologia.

ON II

Teologia nie, panie dziekanie.

ON I

Szkoda, bo mielibyśmy na niej najlepszych wykładowców.

ON II

Przerzucimy ich na prawo albo na historię.

ON I

Ale to nie ich przedmiot, panie rektorze.

ON II

Człowiek jest ważny, nie przedmiot. Przerzucamy studentów, to tym bardziej możemy przesunąć wykładowców. Łatwiej się przekształcić niż wykształcić. A ci państwo co tutaj robią?

PONTUS

Ci państwo dosyć już mają obcych.

ON I

Grzeczniej, proszę pana. Proszę pamiętać, że znajdujecie się państwo na terenie uczelni i stoicie przed Jego Magnificencją panem rektorem.

TERA

Myśmy tu już przed różnymi magnificencjami stali, obyci jesteśmy. Tylko nie myślcie, że zrobicie z nas studentów!

ON I

Dlaczego nie? Ta dziewczyna (wskazuje na Melanię) mogłaby studiować. Prawda, panie rektorze?

PONTUS

Niech nie zawracają głowy, tu nie będzie żadnej uczelni. Więzienie miało być i też nie ma, a przecież to jest jeszcze pilniejsze. Ostatecznie kształcić się można za granicą, ale nie słyszałem, żeby jakiś kraj trzymał za granicą swoich więźniów.

ON II

Ja słyszałem, ale mniejsza z tym. Jakie studia pan skończył? A może zaczął pan i przerwał, a teraz myśli o dyplomie?

TERA

Już go mają. Pontus, nie daj się znowu nabrać.

MELANIA (do Botyldy)

Stryju, miałeś zapewnić mi wykształcenie. Zdaje się, że nadeszła okazja.

BOTYLDA

Po tym wszystkim, co nas tu spotkało, nie znoszę okazji, Melanio.

SABINA

Mój mąż, proszę pana, prowadził kiedyś lektorat języka francuskiego. Gdyby…

ON II

Ależ oczywiście, droga pani, zatrudnimy natychmiast. I dla pani znajdzie się praca w rektoracie.

LEON

Merci bien, votre excellence[1].

ON I

Co za akcent. To prawdziwy skarb, panie rektorze. (do Leona) Tylko czy zdoła pan profesor objąć głosowo całą tę aulę?

SABINA

Co objąć?

ON I

Aulę, łaskawa pani. Sala jest dosyć duża, a studenci nie zawsze siedzą cicho.

PONTUS

A gdzie oni w ogóle są, ci studenci?

ON II

Uczelnia nie ogłosiła jeszcze zapisów. Nie mamy skompletowanej komisji kwalifikacyjnej – brak mianowicie czynnika społecznego. To powinien być ktoś zasłużony, może nawet kombatant…

TERA

Bardzo słusznie, opierać się trzeba na ludziach sprawdzonych. Oczywiście, należy nam się teraz odpoczynek, ale skoro obowiązek woła, to nie będę się uchylał.

ON I

Wydaje mi się, panie rektorze, że ten człowiek góruje poczuciem odpowiedzialności nad resztą.

BOTYLDA

Przede wszystkim góruje tym, że jest najedzony.

TERA

Nie zasłużyliście, Botylda, na to, żeby się dla was narażać. Ale może kiedyś będziecie mieli dzieci – dla nich to zrobiłem.

ON II

Bardzo szlachetne podejście. Gdyby pan zechciał zasiąść w komisji kwalifikacyjnej…

PONTUS

To znaczy, że on będzie decydował, czy ja mogę zrobić dyplom?

MELANIA

I czy ja dostanę się na studia?

TERA

Ktoś musi wziąć na siebie tę odpowiedzialność. I ryzyko pomyłki.

PONTUS

Gdybym leżał w grobie, tobym się przewrócił.

BOTYLDA

Wierzycie w tę uczelnię? Prędzej tu powstanie szkoła jazdy konnej – i to jeżeli sami ją założymy! Czy ci ludzie nie przypominają wam kogoś? Wcale bym się nie zdziwił, gdyby zaraz dołączyły do nich dwie kobiety…

TERA

Ja też nie, cóż w tym dziwnego?

PONTUS

Zdaje się, że macie rację, Botylda.

ON I

Człowieku, dyplom ci przejdzie koło nosa!

PONTUS

Już tyle rzeczy mi przeszło – cóż znaczy jeden dyplom. Dosyć mam cudzych propozycji, dosyć urządzania mi życia. Teraz ja coś zaproponuję.

ON II

Ach tak? To interesujące.

ON I

Dziś każda mądra inicjatywa jest na wagę złota.

TERA

Cóż to za propozycja, Pontus?

PONTUS

Żebyście się stąd zabrali, i to szybko! (przyjmuje groźną postawę) No już!

SABINA

No tak, jeszcze nie ma uczelni, a już są rozruchy.

BOTYLDA

Brawo, Pontus!

LEON

Nie będzie pan chyba bił rektora, panie Pontus…

TERA

Łapy przy sobie, Pontus!

ON I

Myśmy, proszę państwa, przywykli do studenckich buntów. Na wszelki wypadek zawsze trzymamy w odwodzie siły porządkowe. Czy Jego Magnificencja każe wydać stosowny rozkaz?

PONTUS (nacierając)

Won!

ON II

No widzi pan dziekan, co się dzieje… Jesteśmy zmuszeni…

ON I (gwiżdże)

Hej tam, proszę wkroczyć na teren uczelni!

 

Przebrane za policjantów, w hełmach i z pałkami wchodzą Ona I i II. Pontus staje zaskoczony, wszyscy przyglądają się im z rosnącą podejrzliwością.

 

ON II

No co tak patrzycie? Używamy formacji kobiecych dla uniknięcia nadmiernej brutalności. Zawsze co ręka kobieca, to nie męska.

BOTYLDA

Mówiłem, że przyjdą, mówiłem… I są!

MELANIA

Znowu jest ich czworo.

SABINA

Zdaje się, że nie zostaniesz profesorem, Leonku.

LEON

Miał pan rację, panie Pontus…

PONTUS

No co stoicie – wyrzućcie ich! Tera, zawiń rękawy!

TERA

Jasny gwint, jak jeszcze raz się tu pojawicie…

 

Napierają na obcych, ogólne zamieszanie. Po krótkim oporze obcy opuszczają scenę.

 

ON I (wychodząc)

Ludzi nauki poturbowali… Zagrodzili drogę oświacie! Odpowiecie za to, dzikusy!…

 

Pozostali na scenie uspokajają się powoli. Przez chwilę krzątają się w milczeniu.

 

LEON

A ci właśnie mogli być prawdziwi… Prawdziwi być mogli, mówię.

SABINA

Nie kracz.

BOTYLDA (smutno)

Wreszcie zdobyliśmy się na czyn.

MELANIA

Na coś męskiego.

TERA

Tylko szkoda, że akurat wypadło na oświatę. Trzeba było wcześniej się zdobyć albo później.

PONTUS

Komu to mówisz? Gdyby nie ja, zbłaźniłbyś się, Tera, jak nigdy dotąd.

TERA

Ja? Ja dotąd jeszcze nigdy…

BOTYLDA

Jeszcze jak. I to nie raz.

TERA

Ja?…

BOTYLDA

Wszyscy. Kolektywnie. Człowiek jest w pojedynkę rozsądny, a wejdzie tylko do grupy – i żegnaj, rozumie. Co jedna głowa, to nie sześć.

PONTUS (łagodnie)

Nikt wam, Botylda, nie przeszkadza być mądrym w pojedynkę. Jeżeli wystarczy wam tylko wyjść za drzwi, żeby nabrać rozumu – to nie namyślajcie się, warto wyjść.

BOTYLDA

Za drzwiami też są niestety ludzie. Inni – ale ludzie. Wolę pozostać z wami – was przynajmniej już znam. Mamy tu dom i ogromne możliwości. I wszystko zależy od nas. Możemy to nawet spalić, jeżeli taka przyjdzie nam fantazja. Możemy rozbudować.

PONTUS

Coś z tego zrobimy. Żeby tam nie wiem co.

TERA

Więc zdecydujmy się na coś – i do roboty!

 

Wchodzą On I, On II, Ona I i Ona II, wnosząc rekwizyty teatrzyku kukiełkowego – scenkę z kurtyną, dekoracje, lalki na kijach itp. Tym razem są barwni, weseli, naturalni.

 

SABINA

Znowu oni!

LEON

Nie… To jacyś komedianci…

PONTUS

Czego chcecie? Tylko nam nie mówcie, że tu jest państwowy teatr i że my wszyscy jesteśmy aktorami…

TERA

Jedno takie słowo – a wygonimy!

ON I

Bardzo dobrze.

BOTYLDA

Nie myślcie sobie, że cokolwiek nam narzucicie… Teraz my gramy!

PONTUS

Dobrzy ludzie, co może wasza biedna sztuka wobec życia…

SABINA

Tego, cośmy tu przeżyli, żadna sztuka nie odda… A już na pewno nie kukiełkowa!

ONA I

Coraz lepiej.

TERA

Mieliśmy tu taki teatr, że na te wasze laleczki już się nawet patrzeć nie chce! Ja tego nie będę oglądał.

ONA II

Doskonale.

PONTUS

Ani ja. Odłóżcie te wasze zabawki i siadajcie. Może macie coś do jedzenia?

ON I

Niewiele, ale proszę bardzo… Sylwio, Klaro, dajcie chleb i ser.

 

Ona I i II wydobywają z torby jedzenie i podają każdemu z obecnych pajdę chleba z serem i kiełbasą. Krąży wkoło butelka wina. Wszyscy jedzą.

 

BOTYLDA

Nareszcie ktoś normalny, sympatyczny…

SABINA

W życiu nie jadłam tak pysznego chleba!

MELANIA

Okazuje się, że jeszcze najnormalniejsi są aktorzy.

PONTUS

Z daleka wędrujecie?

ON II

O tak. Wędrujemy wzdłuż Wisły, wzdłuż Odry. Ale czasami także w poprzek.

LEON

A co państwo gracie?

ON I

A różne sztuki. Stosownie do okoliczności. Repertuar zależy od widowni.

BOTYLDA

Długo w jednym miejscu?

ON II

Czy długo? Słyszycie – pan pyta, czy długo gramy w jednym miejscu…

ON I

Dopóki nas nie przepędzą.

 

Chwila milczenia.

 

PONTUS

Ach tak. A teraz – czy teraz długo tu pozostaniecie?

ONA I

Nie, proszę pana. My już stąd wyjeżdżamy.

ON II

Aktor, widzicie państwo, powinien grać skutecznie. A skutecznie to znaczy tak długo, dopóki widzowie nie przepędzą go i nie zaczną grać sami. Takie jest nasze powołanie i nasza misja. Cała trudność to tak zagrać, żeby publiczność nie zorientowała się, że jest publicznością.

PONTUS

A wy – aktorami…

ON II

Tak.

BOTYLDA

A te lalki, te kostiumy – to przecież was zdradza…

ONA II

Ach, to… To jest tylko teatrzyk dla dzieci. Z niego żyjemy. Bo nasz teatr – teatr dla dorosłych – nie przynosi nam ani grosza.

ONA I

Nie może przynosić, skoro nikt nie wie, że to teatr!

PONTUS

Chyba że dopiero po przedstawieniu… (bierze czapkę i obchodzi z nią swych towarzyszy) Płaćcie, kochani, nie żałujcie grosza na artystów! Należy im się za grę i fatygę…

 

Kolejno wszyscy bez ociągania się płacą.

 

PONTUS

A ty, Melanio? Ty nie dasz ani grosza?

MELANIA

Nie. Sama coś powinnam dostać. Ja od początku świadomie grałam publiczność!

 

Poruszenie wśród czwórki aktorów.

 

ON I

Coś podobnego… Dobrze grała! Nic nie dała po sobie poznać. Pokłońmy się publiczności, koledzy…

 

Czwórka aktorów kłania się Melanii i wszystkim pozostałym. Pozostali oklaskują aktorów i także im się kłaniają. Niepostrzeżenie z peronu wchodzi Kolejarz. Przez dłuższą chwilę obserwuje kłaniające się sobie strony. Nagle zostaje zauważony. Wszyscy nieruchomieją.

 

PONTUS

To – jeden z waszych?

ON I

Nie. Od was też nie?

TERA

Nie.

LEON

W takim razie, mówię, to jest jednak stacja…

SABINA

Ja od razu mówiłam, że stacja! A oni zrobili z tego teatr. Nie róbcież z wszystkiego teatru, drodzy państwo! Nie każdego można tak łatwo przepędzić…

 

Strona: 12345678910

Przypisy

  1. Merci bien, votre excellence (fr.) – Dziękuję bardzo, wasza ekscelencjo.