„Misja”
Henryk Bardijewski

„Misja”
Henryk Bardijewski

Wyciemnienie.

O szarej godzinie wejściem frontowym wchodzą On I i Ona I. Oboje dobrze ubrani, pewni siebie, zadowoleni. On niesie niewielkie torby podróżne. Oglądają z zaciekawieniem wnętrze i leżących ludzi. Pontus obserwuje ich, udając, że śpi.

 

ONA I

Cudowna okolica! Nie mogli wybrać lepszego miejsca na wczasy. Ten las nasycony żywicą. Gdzie sosnami nie dotrze, tam posyła zapach. Czujesz? Wciągaj go w płuca głęboko – odpoczynek to oddychanie świeżością.

ON I

Sam budynek też sprawia sympatyczne wrażenie. I architektura ciekawa, i wystrój wnętrza. Pokoje są na górze, tu jest salon.

ONA I

I jakie urocze towarzystwo, jakie zżyte. Razem posnęli! Widać zagadali się do późna. Może w brydża grają.

ON I

Na pewno. Tutaj jest chyba kuchnia – przez to okienko wydaje się obiady.

 

Nad kasą wiesza tabliczkę „Śniadania. Obiady. Kolacje”. Ona I zawiesza napis „Szatnia” nad przechowalnią bagażu.

 

ONA I

A tu jest szatnia. Pewnie dla tych, co przychodzą się tylko stołować. Możemy na razie skorzystać.

 

Wieszają płaszcze w „szatni”.

 

ON I

Należałoby rozejrzeć się za kierownikiem domu i zgłosić nasz przyjazd. Tego wymaga regulamin.

 

Wiesza regulamin.

 

ONA I

Mam nadzieję, że nie zgubiłeś skierowania. Bez tego by nas nie zameldowali.

 

Wchodzi Ona II.

 

ONA II

Dzień dobry! Jak tu przytulnie! Mam pokój dopiero od jutra, ale mam nadzieję, że mnie gdzieś ulokują.

ONA I

Z pewnością. Jeden dzień nie gra roli. Pani na długo?

ONA II

Dwa tygodnie. A pani?

ONA I

My z mężem tylko na dziesięć dni. Ten dom ma szalone powodzenie i trudno dostać pokój.

ONA II

Wcale się nie dziwię – taka okolica… I kierownik podobno jest bardzo dobry. Już zgłosiłam przyjazd, zaraz powinni dać nam coś gorącego do zjedzenia.

 

On I wynosi z przechowalni stolik i krzesełka. Otwiera się okienko i On II jako kucharz podaje obrus, potem talerze z jedzeniem. Panie nakrywają do stołu. Wszyscy siadają. Pontus zdumiony podnosi głowę.

 

ON I

Wszystko jest, o wszystkim pomyślano. A od jutra pójdziemy się opalać.

ONA II

Nie zauważyłam – czy jest tu basen?

ONA I

Jeżeli nawet nie ma, to mamy rzekę. Wygląda na czystą. Świetny ten gulasz, prawda?

ON I

Doskonały. Czuję, że tu przytyję.

 

Wchodzi On II jako następny wczasowicz.

 

ON II

Witam państwa. Szalenie zależy mi na spokoju.

ON I

Znajdzie pan tu wszystko, co jest człowiekowi potrzebne do wypoczynku – nawet spokój.

ONA II

Czy pan już zgłosił komuś z personelu swoje przybycie?

ON II

Tak, dziękuję pani. Gulasz dla mnie chyba już czeka. O, jest.

 

Przynosi sobie z okienka jedzenie i siada przy stole. Wszyscy jedzą.

 

ON II (wskazuje na leżących)

A ten turnus pewnie jest po wieczorku zapoznawczym.

ONA II

A może po zabawie pożegnalnej.

ONA I

Jutro zapoznamy się ze wszystkimi. Mój mąż uwielbia towarzystwo, a ja też lubię poznawać nowych ludzi. Sytny ten gulasz. Chyba rozejdziemy się już do pokojów.

 

Kolejno odnoszą talerze do okienka.

 

ONA II

Ja też już pójdę na górę. Trzeba się odświeżyć po podróży. Do miłego zobaczenia.

 

Wychodzi wyjściem na peron.

 

ON I (do Pierwszej)

I my już chyba pójdziemy, kochanie. Pan ma który pokój?

ON II

Siódemkę. To podobno z tarasem.

ONA I

A my mamy piątkę. To chyba naprzeciwko. Żeby tylko pogoda się utrzymała…

 

Wychodzą razem wyjściem na peron. Pontus wstaje, budzi Terę.

 

PONTUS

Tera! Tera, zbudź się! No zbudź się, do diabła!

TERA

Co się stało?

PONTUS

Jesteśmy na wczasach…

TERA

Aha… No to śpij.

PONTUS (podbiega do okienka, puka)

Halo, czy można dostać jeszcze jedną porcję gulaszu?

TERA

Porcję gulaszu w kasie kolejowej… Osłabł umysłowo z głodu. Nie hałasuj, Pontus.

SABINA (budząc się)

Co tam jest napisane?

TERA

Gdzie?

MELANIA

Tam nad okienkiem.

PONTUS (do okienka)

Halo! Jeszcze jedną porcję gulaszu! W ogóle szykujcie jedzenie, cały turnus przyjechał!

 

Wszyscy się budzą, wstają, ubierają.

 

TERA

Uspokój się, Pontus.

PONTUS

Przecież nie śniło mi się… Byli tu – kobieta z mężczyzną, kobieta sama i jeszcze jeden mężczyzna – byli tu, mieli skierowania…

MELANIA

Dlaczego pan ich nie zaczepił?

PONTUS

Nie wiem. Zdawało mi się, że znikną, kiedy się poruszę. Ale oni są naprawdę. Zostawili przecież ślady. Poszli na górę, tam są.

 

Wszyscy patrzą w sufit.

 

BOTYLDA

W takim razie idę do nich! Kto ze mną?

TERA

Ja!

 

Botylda i Tera wychodzą.

 

LEON

Może i ja bym poszedł? Co, Inuś, jak myślisz, może i ja bym poszedł, mówię?

SABINA

Zostań. Ktoś musi zostać z kobietami. Wstanę chyba, coś niebezpiecznie w łóżku.

MELANIA

A ja właśnie w łóżku czuję się najbezpieczniej.

PONTUS

Nie przyszło mi do głowy, że to może być dom wypoczynkowy… Jak mogło mi to nie przyjść do głowy? Przecież to takie proste. Proszę was – bądźcie na wczasach.

LEON

Propozycja, nie będę ukrywał, jest nęcąca, nęcąca jest, mówię, nie będę ukrywał — ale nie jestem pewny, czy to, czy to od nas zależy…

PONTUS

A od kogo? Człowiek sam decyduje, czy jedzie odpocząć, czy nie! Bądźże pan mężczyzną, do diabła! Niech pan wypoczywa!

LEON

Doprawdy, pan…

PONTUS (krzyczy mu w twarz)

Albo pan zaczniesz wypoczywać, albo…

SABINA

No zgódź się, Leonku, skoro pan tak nalega… (ciszej) Zgódź się, bo jeszcze oberwiesz. Co do mnie, to już zaczęłam wypoczywać. Wyjdźmy poopalać się trochę. Poleżymy na peronie.

PONTUS

Na tarasie!

SABINA

Na tarasie.

LEON

Na tarasie, oczywiście, że na tarasie.

MELANIA

Obawiam się, że słońce jeszcze nie wzeszło.

PONTUS

To poczekają! Rozbiorą się tymczasem, nasmarują olejkiem – nie stracą ani jednego promienia.

SABINA

Ubierz się ciepło, Leonku, i weź parasol. Może być tego słońca za dużo.

 

Wychodzą.

 

MELANIA

A mnie co pan każe robić?

PONTUS

Nabierać sił i być w pobliżu. Lubię mieć dziewczynę pod ręką. A kiedy zechcę…

 

Urywa, bo wejściem frontowym wchodzą bardzo zaaferowani On I, On II i Ona I. Tym razem ubrani są na ciemno, niosą teczki z dokumentami. Nie zwracając uwagi na Pontusa i Melanię, zasiadają przy stole, rozkładają papiery. Po chwili wchodzi podobnie ubrany On II. Pozostali wstają z uszanowaniem. On II zajmuje miejsce, wszyscy siadają.

 

ON II

Otwieram konferencję i witam serdecznie przybyłych na nią specjalistów. (wskazując na Pontusa) A ten człowiek co tutaj robi? Czy to też specjalista?

ΟΝΑ Ι

To kierownik tutejszego ośrodka metodycznego, panie ministrze. To koledze właśnie zawdzięczamy piękną i sprawną obsługę naszej konferencji.

 

Wyjmuje z teczki zwinięte transparenty i wręcza je Pontusowi, który wraz z Melanią zajmuje się ich rozwieszeniem. Napisy: „Witamy konferencję specjalistów!”, „Niech żyją specjaliści!”

 

ON II (do Pontusa)

Dziękuję. Zechce pan pamiętać, że wstęp na salę obrad mają tylko specjaliści.

ONA I

Poza panem, oczywiście, oraz personelem pomocniczym. (do Melanii) Panią dokooptujemy do sekretariatu konferencji. Zechce pani protokołować. Proszę…

 

Melania siada nieśmiało przy stole, otrzymuje przybory do pisania.

 

ON II

Panie i panowie! Nasze obrady toczyć się będą na posiedzeniach plenarnych oraz w podkomisjach. Przygotowano dziesięć referatów i tyleż koreferatów, nie licząc komunikatów, not i przyczynków. Pozwolę sobie przedstawić porządek dzienny na dziś…

 

Z peronu usiłuje wejść Botylda. Pontus zagradza mu drogę.

 

BOTYLDA

Przeszukaliśmy cały dom, nie ma niko… Co to?

PONTUS

Konferencja specjalistów. Obcym wstęp wzbroniony.

ONA I

Chyba że pan jest specjalistą…

BOTYLDA

Specjalistą?

ONA II

Umie pan coś robić?

BOTYLDA

O tak, wiele rzeczy, proszę pani. Umiem na przykład nadawać bieg.

PONTUS

Czemu?

BOTYLDA

Sprawom, wnioskom, dyrektywom, nawet koniom – wszystkiemu.

ON II

Nadawca biegu – rzadka specjalność. Może wejść.

PONTUS

Wejdź, skoro pan minister pozwala.

BOTYLDA (wchodzi)

Pan minister? A nie znalazłoby się coś do jedzenia, panie ministrze?

ON II

Porządek dzienny dzisiejszych obrad przedstawia się następująco: otwarcie konferencji, zagajenie, referat wstępny pod tytułem „Specjalista jako pionier i ofiara współczesności”, koreferat, dyskusja, wybór podkomisji i podsumowanie. Czy ktoś w sprawie formalnej?

BOTYLDA

Ja. Dlaczego konferencja odbywa się na dworcu?

PONTUS (cicho)

Idiota… To jest ośrodek metodyczny.

BOTYLDA

To już nie wypoczynkowy?

MELANIA

To chyba jasne, stryju.

BOTYLDA

A kiedy będzie obiad?

ONA II

W przerwie obiadowej, oczywiście. Cóż za pytanie…

ON II

Panie, panowie. Świat dzisiejszy…

 

Z peronu wchodzi Tera.

 

PONTUS

Stop, nie wolno. Widzicie przecież, że konferencja specjalistów.

ONA II

A to kto?

PONTUS

Taki… Tera się nazywa.

ONA II

Jaka specjalność?

TERA

Piechota.

ON II

Może wejść.

PONTUS

Pan minister pozwala.

ONA II (wręcza Terze przybory do pisania)

Na pewno będzie pan chciał robić notatki. Później zabierze pan głos w dyskusji.

ON II

Panie i panowie! Świat dzisiejszy wymyka się coraz bardziej z ludzkich rąk. Z rąk boskich wyrwał się już dawno. Jeżeli natychmiast nie wzmocnimy uścisku, to wkrótce zostaniemy z pustymi dłońmi. Nikt tego za nas nie uczyni. Bogowie przychodzili i odchodzili – tylko człowiek wciąż trwa. Od niego samego zależy – czy będzie to wieczne trwanie. W tej konkretnej chwili zależy to od nas: od pana, od pani, od pana, od pana, ode mnie. Od tego, co chcecie zrobić i co potraficie zrobić. Co potraficie każdy w swojej specjalności. Bo sprawy już zaszły tak daleko, a świat wraz z nimi, że każda rzecz wymaga co najmniej paru specjalistów i nawet kiedy wypadnie tylko na coś popatrzeć, to dobrze jest wziąć do tej roboty paru ludzi. Jednego do patrzenia z lewej strony, drugiego do patrzenia z prawej, trzeciego z góry, czwartego z dołu. Jak z tego widać, co najmniej czterech ludzi trzeba, żeby coś zobaczyć. Pomyślcie, drodzy państwo, ilu ich trzeba, żeby coś zrobić… Ilu nas trzeba. I pomyślcie – ile jest do zrobienia. A pomyślawszy, zanim zaczniemy działać, niech każdy spróbuje zakreślić granice swoich umiejętności, granice tego, co potrafi. Granice swojej specjalności, których nie wolno przekroczyć pod groźbą niepowodzeń.

 

Oklaski. On I wychodzi i zaraz wraca z depeszą w ręku.

 

ONA I

Panie ministrze, pilna depesza.

ON II

Na pewno mnie wzywają. (czyta depeszę) No tak. Sprawa niecierpiąca zwłoki. Proszę dalej prowadzić konferencję, proszę mnie nie odprowadzać.

 

Wychodzi na lewo, a wraz z nim wychodzą Ona I, Ona II i On I. Chwila oczekiwania. Nikt nie wraca.

 

BOTYLDA

Wystarczyłoby, gdyby go jedna osoba odprowadziła. Konferencja trwa, a oni gdzieś chodzą… Wyjrzyj na dwór, Melanio.

 

Melania wychodzi na lewo.

 

PONTUS

No co, Tera, widziałeś kiedy ministra z takiej odległości?

TERA

Nic mi od tego nie lepiej. Dobry rząd to i z daleka poczujesz.

 

Wraca Melania.

 

MELANIA

Nie ma nikogo.

BOTYLDA

Co ty pleciesz, moje dziecko – jak może nie być nikogo?

PONTUS

Zaraz wrócą.

TERA (po chwili)

Już prędzej wrócą ci letnicy z góry…

PONTUS

Zabawne. Oni wciąż pewnie myślą, że to dom wczasowy…

 

Z peronu wchodzi Sabina.

 

PONTUS

Nie wolno, obcym wstęp wzbroniony!

SABINA

Deszcz pada. Jak długo można się opalać?

TERA

Wpuść panią, co ci zależy.

PONTUS

Wstęp wolny tylko dla specjalistów.

BOTYLDA

A gdzie pan ich masz? No gdzie?

PONTUS

Cholerny świat… Miała być przerwa obiadowa i obiad… Jeść mi się chce!

TERA

Jak wszystkim.

MELANIA

Jaka szkoda, że to ośrodek metodyczny, a nie restauracja…

SABINA

Ośrodek jaki – metodyczny? To od metodystów?

MELANIA

Od metody, proszę pani.

BOTYLDA

Był taki, a właściwie dwóch było. Ten drugi nazywał się Cyryl; została po nim cyrylica. A mnie się wciąż zdaje, że to jednak stacja…

PONTUS

Bzdura. Tu nie ma nic, co by przypominało stację, a przede wszystkim pociągu.

Strona: 12345678910