Orfeusz. Sztuka w trzech aktach
AKT I
SCENA 1
Kawiarnia w Delfach. Oberżysta, Grek I, Grek II.
OBERŻYSTA
Jak się panom u nas podoba?
GREK I
Owszem, bardzo, bardzo.
OBERŻYSTA
Najwięcej uczęszczany lokal. Grecy powiadają, że zachwycający zapach kosmopolityzmu. Coś
niby paryskiego – panowie rozumieją. Cudzoziemcy mówią, że atmosfera zupełnie grecka. Ekstrakt
delfickości. To teraz modne, dzięki Orfeuszowi i tym jego cudownym historiom…
GREK II
Ano – podobno ujarzmia ocean, obłaskawia lwy. Cały świat o tym mówi, więc i ja przyjechałem do Delf, by zobaczyć…
OBERŻYSTA
Może kawki? Chłopiec, daj no nam kawy. Jeśli pan chce dowiedzieć się u źródła, to tylko do nas. Orfeusz bywa tu prawie codziennie.
GREK II
Mówią, że wynalazł sposób na ułatwione życie i ułatwioną śmierć.
OBERŻYSTA
Ech, panie, może i wynalazł ten sposób, ale że sposób sam nie jest ułatwiony, to pewne. Ja tam słucham ciągle tego ich gadania, tych dyskusji i niczego mi to dotąd nie ułatwiło, prócz sprzedaży kilkudziesięciu beczek wina więcej, bo jak się rozgadają, to piją jak smoki. Ale z tego nie taka znowu pociecha – wielu na kredyt pije. Towarzystwo sobie dobiera Orfeusz osobliwe. Ci niby uczniowie, obdartusy przeważnie.
GREK II
Co pan mówi – he, he…
OBERŻYSTA
A jeszcze mi żonusia głowę suszy, że bezbożnością nasiąkam. Bo to on ma i przeciwników, panie, i brzydkie rzeczy o nim gadają. Mówią, że człowiekowi przyrodzony jest strach i że gdyby strachu nie było, nie byłoby i poszanowania bogów. A on chce strach z człowieka wypędzić. Z przeznaczeniem walczy.
GREK II
A ta jego sławna pieśń o śmiechu wyzwalającym. Podobno w ten sposób ujarzmia te lwy, czy jak tam… To mnie bardzo interesuje.
GREK I
Czy to prawda, że on ma oswojonego żółwia, który się śmieje jak człowiek?
OBERŻYSTA
Miał, panie, oswojonego żółwia. Zwyczajne było, z przeproszeniem, bydlę. Nie widziałem, żeby się kiedy śmiał. A i tego od niego wyłudził jeden taki melancholik. Ludzie przyjeżdżają, Bóg wie skąd. Zresztą i nie dziwię się – co pan chcesz – uleczył przecież wiele osób. Tylko trzeba wierzyć w tę jego niby naukę.
GREK II
Uleczył?
OBERŻYSTA
No, pan rozumie – mało to rozmaitych wykolejeńców na świecie. Taki wszystkiego się chwyta. Podstarzali atleci, niewolnicy, kobiety porzucone przez mężów, chorzy na rozmaite choroby nieuleczalne albo tragarze lektyk, co wiedzą, że rzadko który w ich zawodzie dociągnie do czterdziestki.
GREK I
Więc on ich leczy śmiechem? To musi być bardzo wesoły człowiek.
OBERŻYSTA
Czasem jest nawet w dobrym humorze, owszem – wypić lubi, zaśpiewać, ale mówiąc między nami, jak kto chce rozrywki odpowiedniej dla młodego człowieka albo takiego, co jeszcze może ujść w tłoku za młodego (robi oko), to radzę do cyrku. Linoskoki przyjechali i tancereczka jedna… Papierosa? (częstuje)
GREK I
Dziękuję.
OBERŻYSTA
Żonę ma ten Orfeusz milutką.
GREK I
Miałem już przyjemność poznać.
OBERŻYSTA
Trochę ciekawa chłopców, ale to ludzka rzecz. Głupie – bo młode. Zresztą przykładne małżeństwo, proszę pana. Ja zawsze żonie mówię: szanuj mnie, złotko, bo w całych Delfach jest tylko dwu solidnych mężów – Orfeusz i ja.
GREK II
Prędko mogą przyjść?
OBERŻYSTA
Powinni już być. Ale on jest trochę ekscentryk. Ma takie różne bziki. Teraz na przykład zwariował na punkcie centaurów. Włóczą się razem po górach całymi dniami, a potem, gdy wraca, to bestie jak pieski za nim przez miasto. Nieraz aż pod sam dom. Ludzie chowają się, a ja drżę ze strachu, żeby im kiedy nie przyszło do głowy wleźć tu i potratować wszystkiego. Tyle pieniędzy kosztowało urządzenie.
GREK I
Przecież są teraz ujarzmione.
OBERŻYSTA
Ostrożność nigdy nie zawadzi, proszę pana. Jak taki uderzy kopytem – zabije na miejscu. Ale właśnie Orfeusz…
ORFEUSZ (wchodzi)
Co za dzień dzisiaj. Czy słyszycie, panowie, tupanie? To centaury – przed chwilą odbiegły. Chwała Bogu, bo trudno byłoby wprowadzić na scenę centaura.
GREK II
Pan je ujarzmił?
ORFEUSZ
Właściwie nie wiem, kto kogo. Fakt, że jesteśmy ujarzmieni – ja i one. Wspaniałe zwierzęta. Mają poczucie humoru, a przy tym skłonność do melancholii…
(deklamuje)
Diabelnie uroczyście, zaiste,
z odpowiednim namaszczeniem
zaczynam tę pieśń dla was,
o centaury głęboko moralne, mimo
tych i owych (drobnych) grzeszków,
jakie przebacza się zwierzętom i bogom,
a obojgiem wszak jesteście. Śpiewam.
Jakże mam was sławić, kompanowie
kpiarza, opilca i filozofa,
bóstwa troszeczkę sprośne,
ale sprawiedliwe
i mądre. Śpiewam.
Dzisiaj chcę mówić zwłaszcza o wiośnie centaurów,
chcę chwalić gibkość jej i jej bogactwo,
jakbym opiewał wdzięki niewiasty
albo centaurzycy –
przyjaciółki waszej, głupiutkiej i uroczej. Śpiewam.
Zaiste tę pieśń, która
ośmiela się nie mieć właściwie treści,
powinny upodobać sobie
wasze kosmate uszy
i serca melancholiczne, z których kapie do tętnic
krew wiosenna, czarna i gęsta
jak wino, wino barbarzyńców.
OBERŻYSTA
To było zabawne, że tak powiem. Ale mówmy już o czym innym.
ORFEUSZ
Cóż, przyjacielu, mam słabość do kosmaczy, odkąd nasza wyrocznia orzekła, że zginę rozszarpany przez kosmate kobiety.
OBERŻYSTA
Nie braknie w naszej Grecji tej przeróżnej hołoty. Satyry, centaury, menady…
ORFEUSZ
Menady… (zamyśla się)
GREK I
Czy to prawda, że one jedzą trawę obuszczęk wprost z ziemi, jak krowy?
OBERŻYSTA
Niektóre po pewnym czasie zapominają mówić, proszę pana.
GREK II
Ciekawy tu kraj, doprawdy.
ORFEUSZ
Nie było Eurydyki? Pójdę jej poszukać. (chce odejść)
GREK II
Pan daruje, ale ja chciałem zapytać – specjalnie przyjechałem do Delf, by pana poznać. Jestem trochę filozof amator, a trochę kolekcjoner osobliwości tego świata.
ORFEUSZ
Jednym słowem człowiek ciekawy i mający dużo czasu.
GREK II
Właśnie, właśnie.
ORFEUSZ
Ta jest różnica między nami, że ja jestem wprawdzie ciekawy, ale nie mam czasu.
GREK II
Ach tak…
ORFEUSZ
Dzisiaj jednak mam wyjątkowy humor i wobec tego oddaję się na kwadrans do pańskiej dyspozycji.
GREK II
Dziękuję bardzo. Pan ujarzmił, o ile się nie mylę, ocean oraz lwy i słonie. Czy jest jakieś naukowe wytłumaczenie tego faktu? Jakaś filozoficzna koncepcja? Doszły do mnie słuchy o pańskiej teorii śmiechu.
ORFEUSZ
Z tym ujarzmieniem to skomplikowana historia. Po raz pierwszy ujarzmiła je właściwie sytuacja. Kiedy mnie otoczyły, zacząłem się śmiać. Taki nałóg, jak u innych papieros. A gdy się człowiek śmieje – przynajmniej tak mocno – nie można się już bać. Zwierzęta mają ostry nos. Gdy poczują strach, jest to dla nich hasło do mordu. Ale strachu nie było, więc i mordu nie było. Potem same zdumione były tym, że mnie nie tknęły, przestraszone nawet. Pokładły się na ziemi i tak się urodziła legenda o ujarzmieniu. To było pierwszy raz. Teraz już jest inaczej. Teraz wyciągnąłem z tego wnioski. Powstała teoria.
GREK II
Walczy pan z bogami.
ORFEUSZ
Walczę z lękiem, proszę pana. Zwyciężyć lęk, a przez to zwyciężyć śmierć jako proces psychiczny w człowieku.
GREK II
Zwyciężyć śmierć?
ORFEUSZ
To brzmi bezbożnie, prawda? Bogowie powiedzieli: Życie to lęk. Lew będzie zjadać sarnę, a kot mysz i nie jest to bynajmniej ani dobre, ani złe. To jest prawo dla wszystkiego, co żyje. Ale w piersi człowieka jest waga. Ta waga zważyła prawo świata i znalazła, że jest złe. I powiedziałem: nie będę mu ulegać. I zaśmiałem się nad własnym życiem i nad własną śmiercią. Gdym to uczynił, zwyciężyłem lęk, a przez to zwyciężyłem śmierć. I zdobyłem wolność nieosiągalną dla zwierząt. Zwierzęta się nie śmieją.
GREK II
Z wyjątkiem centaurów.
ORFEUSZ
A tak. Tylko że centaury są równocześnie bogami. Uważam zresztą takie skojarzenie za pełne wdzięku i fantazji, co w naszej mitologii jest rzeczą dość częstą.
GREK II
Napijmy się tedy za zdrowie centaurów na cześć rodzimej mitologii.
ORFEUSZ
Zdrowie centaurów.
Wchodzi Eurydyka.
ORFEUSZ
O, Eurydyka. Czemu tak późno?
GREK I (na stronie)
Witaj, najśliczniejsza. Czy pani o mnie myślała wczoraj?
EURYDYKA
Całe pięć minut, ale pan tego nie potrafi ocenić.
GREK I
Madame, nie spotkałem dotąd kobiety, która by miała taki wdzięk.
EURYDYKA
Dosyć miło pan to powiedział. Prawie w każdym mężczyźnie jest coś zabawnego.
ORFEUSZ
Napijesz się kawy?
EURYDYKA (siadając)
Czy wy wiecie? Znowu mówią o menadach. Chłopi na targu opowiadali, że zaczynają natrafiać po górach na ślady ich legowisk.
OBERŻYSTA
Skończył się spokój. Będą nocami podchodzić pod miasto i wyć. Aż skóra cierpnie na człowieku, gdy sobie przypomni. A rano okazuje się, że ta i owa panna uciekła z domu. Albo mężatka od dzieci, którą gwałtem wydano za mąż. Okropne – jeszcze mi kiedy żonę porwą.
EURYDYKA
One chłopców nigdy nie wabią?
ORFEUSZ
Nie.
EURYDYKA
Chwała Bogu.
ORFEUSZ
Niezupełnie, ptaszku. Chłopcy sami za nimi idą.
EURYDYKA
Ładna historia. Nie myją się, nie czeszą, jedzą palcami surowe mięso, wydrapują ludziom oczy i mogą się podobać mężczyznom.
OBERŻYSTA
Może właśnie dlatego, proszę pani, że wydrapują oczy – he, he.
ORFEUSZ
Niech pan przy niej tego nie mówi. To złośnica.
OBERŻYSTA
Przeproszę pana na chwileczkę.
Orfeusz i Eurydyka zostają sami.
ORFEUSZ
One wcale się nie podobają, one tylko ciągną.
EURYDYKA
Ciągną?
ORFEUSZ
No, jak na przykład – otchłań. Słyszałaś, że otchłań ciągnie.
EURYDYKA
Kiedy tak, to nie jestem zazdrosna. (z emfazą, naiwnie) Jeśli mężczyzna ma do wyboru kobietę i otchłań – wybiera kobietę.
ORFEUSZ
Może i lepiej, że jesteś tego pewna, mała kobietko. (dotyka jej włosów)
EURYDYKA
Przestraszyłeś mnie.
ORFEUSZ
Mała kobietko, co nie lękasz się rzeczy wielkich, a trwożysz małymi.
EURYDYKA
Taka jestem śpiąca.
ORFEUSZ
Taka jesteś łagodna…
EURYDYKA
Czasem flirtuję.
ORFEUSZ
Wiem.
EURYDYKA
Ale cię lubię.
ORFEUSZ
To też wiem.
GREK II (podchodzi)
Państwo darują, że się jeszcze przysiądę. To wszystko jest dla mnie bardzo interesujące. Ta teoria śmiechu.
ORFEUSZ
Myślałem nad tym, że śmiech to osobliwe zjawisko, proszę pana. Byłbym skłonny wierzyć, że przez śmiech powstał świat.
GREK II
Jak pan to rozumie?
ORFEUSZ
Śmiech zorganizował chaos, obłaskawił grozę. Skoro po raz pierwszy zabrzmiał nad otchłanią, otchłań została przezwyciężona. I urodził się ład, proporcje, stosunki…
OBERŻYSTA (podchodzi)
Panowie są oczytani w filozofach? Uwielbiam oczytanych ludzi.
ORFEUSZ
Stosunek. Święta nić, zszywająca dwa brzegi niewidzialnej materii, której zobaczyć nie dane będzie nigdy naszym ziemskim oczom. Poznajemy tylko stosunki. Sam Zeus jest właściwie stosunkiem, proporcją…
EURYDYKA
Mówisz coś nieprzyzwoitego, bo nie rozumiem.
ORFEUSZ
Ależ, Eurydyko, wspaniała jesteś. Panowie będą się śmiać…
GREK II
Nie, skądże. La femme c’est la femme.
ORFEUSZ
…chyba że wyczuwają swoistą głębię i wdzięk takiego podejścia.
GREK II
On ma jednak trochę rubaszne maniery. (odchodzi)
ORFEUSZ
Obraził się – ha, ha!…
EURYDYKA
Powiedziałam, zdaje się, coś głupiego.
ORFEUSZ
Nie trzeba się martwić, malutka. Napijmy się wina – sami, we dwoje. Wspaniały dzień. Dawno nie czułem takiej radości. Zbierało to we mnie, rosło, ale teraz dopiero wiem, że mogę przystąpić do najważniejszej sprawy – do czegoś ostatecznego. Szczęśliwy jestem, Eurydyko.
EURYDYKA
Może nie powinieneś tego mówić…
ORFEUSZ
Dlaczego?
EURYDYKA
Nie wiem. Wydaje mi się, że to jest –
ORFEUSZ
Znowu nieprzyzwoite?
EURYDYKA
Żebyś wiedział.
ORFEUSZ
Mówisz dzisiaj same mądre rzeczy.
EURYDYKA
To naprawdę niechcący.
ORFEUSZ
Jak zawsze. I za to cię kocham.
EURYDYKA
Pójdziemy już. Jestem zmęczona. (wstaje)
STARZEC (wchodzi)
Mam do ciebie prośbę, Orfeuszu.
ORFEUSZ
Za chwilę przyjdę, kochanie.
Eurydyka wychodzi.
STARZEC
Chcę, żebyś mnie przyjął do swej szkoły.
ORFEUSZ
Jesteś stary.
STARZEC
Jestem stary. Inni filozofowie niechętnie biorą starych ludzi.
ORFEUSZ
Nie wiem, czy mają słuszność.
STARZEC
Powiem ci szczerze. Jestem stary i nie bardzo nadaję się na ucznia. Nie ma we mnie żadnej z żądz, która by zbudziła ciekawość takiego, co naprawia ludzkie dusze. Nawet żądzy wiedzy nie ma, a to jest, myślę, konieczne. Nie interesuje mnie, ilu jest bogów ani jaki jest kształt ziemi. I nie po wiedzę do ciebie przychodzę.
ORFEUSZ
Więc po co?
STARZEC
Widzisz, ze mnie twardy człowiek. Byłem kupcem i żeglarzem. Całe życie na morzu, w poniewierce. Nie czekałem od nikogo litości i sam jej nie rozdawałem zbyt pochopnie. Doczekałem się fortuny i dwóch tęgich synów. Morze jednej nocy wzięło synów i fortunę. Żona umarła ze zgryzoty, a ja –
ORFEUSZ
A ty?
STARZEC
Naucz mnie żyć i nie bluźnić bogom. Bo bluźnić bogom jest bardzo ciężko, Orfeuszu.
SCENA 2
Mieszkanie Orfeusza. Noc. Eurydyka leży na tapczanie. Orfeusz.
EURYDYKA
Wiesz, chciałabym być syreną i uwodzić mężczyzn.
ORFEUSZ
Wspaniały pomysł. I cóż byś robiła z tymi uwiedzionymi?
EURYDYKA
Jeszcze nie wiem. Ale ty się nie śmiej. Myślisz, że ja nie potrafię?
ORFEUSZ
Mam poważne wątpliwości.
EURYDYKA
No wiesz! Przecież ciebie uwiodłam. A mówią, że ty jesteś znakomitość.
ORFEUSZ
Uwiodłaś? Proszę, proszę. Czy bardzo się opierałem?
EURYDYKA
Z początku bardzo, a potem…
ORFEUSZ
Potem ustąpiłem przez grzeczność.
EURYDYKA
Nie dokuczaj mi, Orfeuszu. Jestem śpiąca.
ORFEUSZ
Właściwie dobrze wychowana żona nie powinna tak wcześnie zasypiać. Powinna bawić męża inteligentną i cnotliwą rozmową o syrenach i uwodzeniu mężczyzn.
EURYDYKA
Wiesz, miałam dzisiaj sen. Czy ty się naprawdę niczego nie boisz?
ORFEUSZ
Co ci się śniło?
EURYDYKA
Góra. Że byłam na górze. Na samym szczycie. To niedobrze, prawda?
ORFEUSZ
Nie wiem, kochanie.
EURYDYKA
Bo jak się weszło na górę, to potem można już tylko zejść lub spaść.
ORFEUSZ
Głuptasku.
EURYDYKA
Dlaczego nie nauczyłeś mnie, żeby się niczego nie bać? Wszystkich uczysz.
ORFEUSZ
Tobie to nie jest potrzebne. Czego miałabyś się bać? Przecież jestem z tobą.
EURYDYKA
Tak tu dziś cicho. Patrz, gwiazda spadła. Mówią, że teraz u nich wielkie uroczystości.
ORFEUSZ
U kogo?
EURYDYKA
W górach, u menad. Tańczą i rozszarpują żywych ludzi, i to im podobno pomaga.
ORFEUSZ
Tak mówią.
EURYDYKA
One, zdaje się, nigdy nie śpią.
ORFEUSZ
Nie myśl o tym. Będziesz się w nocy budziła.
EURYDYKA
Ja wiem, o co ci chodzi. Przychodzą tu pod ogród.
ORFEUSZ
Co za pomysł.
EURYDYKA
Na pewno któraś kocha się w tobie. A może wszystkie. One są okropnie nieprzyzwoite… Myślisz, że nie słyszałam, jak nocami śpiewają? A ty się wtedy budzisz.
ORFEUSZ
Budzę się, masz rację. I spać ci nie daję.
EURYDYKA
Ach, nie jesteś znowu taki wiele lepszy od zwykłego mężczyzny.
ORFEUSZ
Zgadłaś.
EURYDYKA
Nie żartuj. O, znowu gwiazda. Czy to prawda, że ty jesteś bezbożny?
ORFEUSZ
Chyba prawda.
EURYDYKA
I że takich bogowie karzą?
ORFEUSZ
Tego nie wiem.
EURYDYKA
Okropnie jestem śpiąca. Usiądź tu bliżej.
ORFEUSZ
Chciałbym jeszcze z tobą pogawędzić. Tak wcześnie dziś zasypiasz, Eurydyko.
EURYDYKA
Chodź bliżej. Nie gniewasz się za tego… w kawiarni?
ORFEUSZ
Nie mogę się na ciebie gniewać. Czasem tylko może mi być smutno.
EURYDYKA
Nie chcę, żeby ci było smutno, Orfeuszu. (przymyka oczy. Orfeusz całuje jej rękę)
Nie, nie…
ORFEUSZ
Co, kochanie?
EURYDYKA
Nie…budź mnie. Zasypiam. Oh, jak mocno zasypiam…
ORFEUSZ (patrzy na uśpioną, wstaje i podchodzi do okna. Chwila ciszy, potem słychać śpiew Menad)
ŚPIEW MENAD
W potokach jest lęk, a my wypijamy potoki.
W powietrzu jest lęk, a my wypijamy powietrze.
W płomieniach jest lęk, a my wypijamy płomienie.
ORFEUSZ
Wołają mnie. To ostatnie, najwyższe zadanie życia – uspokoić te nieuspokojone. To więcej niż lwy, niż ocean. Dzisiaj się wszystko rozstrzygnie. Pójdę tam, na święte Dionizje. Albo mnie rozszarpią, albo będą uleczone. Och, uśpić tę mękę. Oddałbym za to wszystko. Wszystko na świecie, prócz… (patrzy w stronę Eurydyki) prócz jednego.
Do was mówię, urodzonych pod słońcem,
które przemija,
ja, który przemijam
jak wy –
do was chcę mówić o ujarzmieniu
wielkiego przemijania świata.
Do was mówię, urodzonych pod słońcem,
które się trwoży,
ja, który się trwożę
jak wy –
do was chcę mówić o ujarzmieniu
wielkiej trwogi świata.
(wychodzi, pauza)
HERMES (wchodzi, zbliża się do uśpionej)
Oto ona. Kobieta. Samica człowieka. Ma skórę zachwycającą i delikatną. Dwoje jej ramion jest jak dwoje zwierzątek, co się przytuliły do siebie. Jak nieświadomie i lekko nosi szatę życia. Jak nieświadomie i lekko odgarnie ją precz, zstępując w wodę wieczności z oczami dziecka, które nie znają zdumienia. Eurydyko, Eurydyko.
EURYDYKA (siada na tapczanie, oczy zamknięte)
Ktoś dotknął mego serca i zdmuchnął je leciutko jak świecę. Już nie bije.
HERMES
Eurydyko, Eurydyko.
EURYDYKA
Kto mnie woła?
HERMES
Ten, co przychodzi w mroku.
EURYDYKA
Czy to ty sprawiłeś, że serce moje nie bije?
HERMES
Ja.
EURYDYKA
Ty nie jesteś człowiek.
HERMES
Nie jestem człowiek.
EURYDYKA
Ciało moje wie, kto jesteś, i drży.
HERMES
Ciało twoje wiedziało, że przyjdę. Czy będziesz płakać?
EURYDYKA
Nie. Krew się we mnie rozwidnia, powieki spływają na oczy. Jaki chłód. Czemu nic nie mówisz?
HERMES
To zbyteczne. I tak wiesz –
EURYDYKA
Wiem, że mam iść za tobą.
Wychodzi z Hermesem, światło gaśnie. Po chwili znowu jasno. Eurydyka leży umarła.
MENADY (wchodzą i mówią szeptem)
MENADA I
Patrz, ona śpi.
MENADA II
A my nie zasypiamy nigdy.
MENADA III
Żywi boją się nas, a ona się nie boi.
MENADA IV
Żywi przeklinają nas.
MENADA V
Żywych zabijamy.
MENADA VI
Ale ona umarła.
MENADA II
Ona była czysta.
MENADA III
Ona nas nie odpędzi, choć jesteśmy okryte trądem.
MENADA IV
Choć jesteśmy plugawe.
MENADA V
Cicho, cicho, siostrzyczki, nie budźmy umarłej.
MENADA I
Ona jest szczęśliwa.
MENADA II
Nie płacze.
MENADA VI
Nic drży z zimna i głodu.
MENADA III
Nie gryzie palców.
MENADA IV
Nie kala się w objęciach mężczyzny.
MENADA V
Nie morduje.
MENADA I
Ona śpi. My nie zasypiamy nigdy.
MENADA III
Nie budźmy szczęśliwej, która śpi. (okrywają ją kwiatami)
WSZYSTKIE
Amen, amen.
AGLAE
A jego nie ma.
MENADA II
Poszedł w góry.
MENADA III
Może szuka menad.
MENADA IV
I nie wie –
AGLAE
Będzie wiedział, siostrzyczki, będzie wiedział.
SCENA 3
Góry. Noc. Orfeusz sam.
ORFEUSZ
Otom przygnieciony przez największy ciężar świata, ja, wczoraj gorejący i lekki jak tancerz. Chwilami wydaje mi się, że dzięki pomyłce bogów jestem Atlasem, co dźwiga sklepienie niebios. A to tylko ta rzecz lekka niewymownie: cień rzęsy na jedwabnym policzku Eurydyki, gdy oddalała się od życia łatwo, jak dźwięk oddala się od fletu. Byłem silny, a przyszło silniejsze, żeby mnie powalić. Byłem gwałtowny, a przyszło ciche, żeby mnie zwyciężyć. Oto wiosenna noc, noc nadmiaru i pełni. W taką noc najpotężniej krzyczy w człowieku szczęście, a w taką noc najwspanialej rozkwita cierpienie. Eurydyko, Eurydyko. Zamiast dziecka urodziła się z naszej miłości tęsknota i zostawiłaś mi ją, odchodząc. I oto jest we mnie, płonie we mnie dzień i noc jak lampa bezsenna.
AGLAE (wchodzi)
Orfeuszu… Orfeuszu…
ORFEUSZ
Kto mówi?
AGLAE
Zbłąkana.
ORFEUSZ
Czego chcesz ode mnie?
AGLAE
Ach, łaskawy panie. Miałam dziecię, dzieciątko. Wilk je porwał.
ORFEUSZ
Wilk?
AGLAE
Miałam dziecię, dzieciątko. Rzuciłam je ze skały.
ORFEUSZ
Kobieto…
AGLAE
Proszę cię, jeśli masz serce litościwe, przystań na chwilę. Zaśpiewam ci kołysankę, którą nuciłam memu syneczkowi. Podróżni rzadko idą tą drogą, a jak kto się zjawi, ucieka prędko i nie chce posłuchać. Ulituj się, dobry człowieku.
ORFEUSZ
Kto jesteś?
AGLAE
Aglae dzieciobójczyni.
Ukazują się Menady.
ORFEUSZ
A one?
AGLAE
One… nie śpią nigdy.
ORFEUSZ
Menady.
AGLAE
Menady, panie.
ORFEUSZ
Więc to tak spotykamy się pierwszy raz. Od dawna się do was wybierałem. Kto wie – może od wielu lat.
AGLAE
A my czekałyśmy.
ORFEUSZ
Wiem.
AGLAE
Nocami przychodziłyśmy pod dom, gdy wszyscy spali.
ORFEUSZ
Wiem.
AGLAE
Jak biły nasze serca na deszczu, w ciemności, gdy każde stworzenie ma schron, każdy ptak gniazdo, tylko złodzieje i menady przemykają się po drogach i czają za węgłami wśród pustkowi. Przykładałam głowę do ściany. O siostry, jaka ulga. Jaka pomoc. Tam za ścianą jest także bezdomny. Wiatr, co szarpie naszymi włosami i jego przenika zimnem. Czy słyszycie, jak szepce: Gdybym mógł je uleczyć, oddałbym za to wszystko. Wszystko prócz…
ORFEUSZ
Zamilcz. To było dawno. W czas Wielkich Dionizji. Wybrałem się do was, lecz zawróciłem z drogi.
AGLAE
Ktoś zawołał w krzakach: Orfeuszu, Eurydyka jest śmiertelna.
ORFEUSZ
W istocie, ktoś tak zawołał.
AGLAE
Zawróciłeś. Ale było już za późno.
ORFEUSZ
Tak.
AGLAE
Dzisiaj i ty błądzisz po górach. Dziś w twojej krwi ten sam niepokój, co w naszej, ten sam mrok. I ty nie zasypiasz – i nigdy już nie będziesz spał.
ORFEUSZ
Odkąd to trudnicie się wróżbami, rywalizując z wyrocznią delficką?
AGLAE
Sępy wietrzą ścierwo. My wietrzymy cierpienie. To nas nasyca, uspokaja, pokrzepia.
ORFEUSZ
Czego chcecie?
AGLAE
Chodź z nami. Dla ciebie już tylko jedna droga. Zostaniesz szaleńcem jak my. Utracisz cnoty i winy. Będziesz grzeszyć, by potem rozpaczać w ekstazie dionizyjskiego płaczu. Będziesz rozpaczać, by potem grzeszyć w ekstazie dionizyjskiej radości. Chodź z nami.
ORFEUSZ
I cóż mi dacie?
AGLAE
Oszołomienie. Potrójne oszołomienie. Tańca, wina i rozkoszy.
MENADA I (wychodzi z gromady i tańczy)
Wkoło i nieustannie,
wkoło i nieustannie
drży i migoce
rytm dytyrambu.
Z oczami w słup,
z włosem omdlałym –
święty wir
porywa nas
nieprzytomne, nieprzytomne, nieprzytomne.
MENADA II (z dzbanem wina)
Upijemy cię winem ciemnym, winem mocnym.
Poczujesz we krwi sen i ogień. Nie będziesz pragnął niczego pod słońcem, tylko odurzenia, które trwa wiecznie, które obezwładnia i unosi jak fala coraz dalej, coraz dalej – aż ku śmierci.
MENADA III
Pod wodospadem zimnym jak lód o świcie menada ugryzie cię w usta i za włosy pociągnie do jaskini. Oszalejesz, a wtedy zapomnisz. Będziesz zwierzę, jak my.
ORFEUSZ
Skąd wiecie, że pragnę zapomnieć?
AGLAE
Orfeuszu, Orfeuszu…
ORFEUSZ
Czemu się przybliżasz?
AGLAE
Chcę zobaczyć, jak cierpisz.
ORFEUSZ
Nie dojrzysz.
AGLAE
Przyniosę pochodnię – poświecę.
Menady otaczają go kołem.
ORFEUSZ
Ha, ha, ha! Darujcie, moje śliczne! Sytuacja, można powiedzieć, malownicza. Wieńce na włosach nigdy nieczesanych, skóra na barkach i te oczy… Kosmate kobiety, czy to o was mówiła wyrocznia, że mnie kiedyś rozszarpiecie? Owszem, bardzo nastrojowo. Ale ja, widzicie, diablo lubię psuć nastroje. Czy nie wiecie, że jestem kapłanem Apollina, boga dnia i dowcipu? Mam wrodzoną lekkomyślność i co nieco zmysłu równowagi. A także humor, ślicznotki – dużo humoru. Pasjami lubię się śmiać – słyszałyście zapewne o tym osobliwym nałogu. A już przepadam za śmiechem niestosownym, jak na przykład w tej chwili.
MENADY (padają na kolana)
Daruj nam.
ORFEUSZ
Nigdym nie lubił zbytnio tego waszego frygijskiego boga, po którym odziedziczyłyście płaskie twarze i szerokie stopy barbarzyńców. Śpiewacie zbyt płaczliwie, mówicie zbyt głośno. Nie lubię, gdy się mówi zbyt głośno. Jestem pod tym względem przesadnie wytworny – salonowiec, można powiedzieć.
MENADA I, II, III
Daruj nam, panie. Tyś wielki.
MENADA IV
Jesteś bogacz, a my giniemy z głodu i pragnienia.
MENADA V
Czy można karać tego, kto grzeszy z głodu i pragnienia?
ORFEUSZ
Można. Ludzie karzą takiego.
AGLAE
Ludzie?
ORFEUSZ
I bogowie.
AGLAE
Więc ty jeden miej litość. Czy wiesz o tym, o czym nie mówimy nikomu…
…Jak po nocy ekstazy i mordu dzień zastaje nas w barłogach z liści i cuchnących skór z twarzą szarą, z okiem tępym niby oko trupa. Wzdrygamy się, patrząc wzajem na swe ciała, zeszpecone krwią i brudem, i zwijamy się w kłębek jak zwierzęta, by nie widzieć. Niektóre tylko, gnane rozdzierającą żądzą oczyszczenia, czołgają się do potoku. Ale w pół drogi sił im nie staje i przylegają do ziemi bez ruchu, nieuleczalnie bezsenne.
ORFEUSZ
Tak, ja jeden mam litość, ale to mało. Ananke płonie na niebie – Ananke, wielka ogrodniczka, zasiewająca los w sercach śmiertelnych. Litość to luksus szczęśliwych. Co więcej – litość to nietakt wobec bogów, a olimpijczycy potrafią dotkliwie karać takie nietakty. I mnie, widzicie, już raz ukarali. Obecnie jestem w sytuacji człowieka, który próbował podźwignąć zbyt wielki kamień i kamień go przywalił. Nie, nie przywalił dotąd. I myślę, że Zeus popełni lekkomyślność, spodziewając się nadto wcześnie nawrócenia winowajcy. Zatwardziały to grzesznik i nie tak łatwo zmienia skórę. Żegnajcie, miłe panie. Życzę wam tego, czego i sobie, to jest spokoju.
AGLAE
Dokąd idziesz?
ORFEUSZ
Jeszcze nie namyśliłem się ostatecznie. Może do Delf, gdzie w kawiarni czekają na mnie przy winie uczniowie, by podjąć przerwaną dysputę o prawie moralnym, czyli czterech sposobach uzyskania wolności wewnętrznej. A może trochę dalej, na tamten świat – w odwiedziny do Persefony. Mówią, że ma troje oczu z żelaza.
SCENA 4
Mieszkanie Orfeusza poza miastem. Wchodzą Oberżysta i Grek II.
ORFEUSZ
A oto i goście w mojej samotni. Siadajcie. Co słychać na świecie? Bo tu rzadko dochodzą wiadomości.
OBERŻYSTA
Właściwie nic ciekawego poza tym, że Orfeusz ma zamiar zstąpić do Hadesu.
GREK II
To jest rewelacyjny pomysł. W całych Delfach tylko o tym mówią.
OBERŻYSTA
W mojej kawiarni tłumy. Ludziska oglądają krzesełko, na którym pan zwykle siadywał, i kelnera, który panu podawał pół czarnej.
GREK II
Powstają nawet wysokie zakłady. Jedni twierdzą, że całą sprawę traktować należy symbolicznie, że jest to jednym słowem coś w rodzaju literackiej przenośni, podczas gdy inni…
OBERŻYSTA
Moja żona nie spała całą noc.
ORFEUSZ
Z ciekawości.
OBERŻYSTA
Nie tylko. Moja żona płakała. Mówiła, że jej smutno. Uważam, że to kaprys, proszę pana. Interesy idą nieźle, kupiłem jej japoński szlafrok, a o tę nową kelnereczkę żadnym cudem nie może mnie jeszcze podejrzewać.
ORFEUSZ
Rozumiem pańską żonę. Może tej nocy nienawidziła pana za to, że interesy idą tak dobrze, i że pan jej kupił japoński szlafrok. Pomyślała o mnie. A może tęskniła do tego, by być nieszczęśliwą. Niedługo, ale tak przez jedną noc. Jedna noc nieszczęścia.
GREK II
Czy dobrze się pan czuje tak samotnie w tych ostatnich chwilach?
ORFEUSZ
Staram się czuć jak mogę najlepiej. Człowiek ma już taką naturę, że w każdej sytuacji usiłuje się ułożyć najbardziej wygodnie. Tylko że ja jestem jak chory z odleżynami, któremu trudno znaleźć znośną pozycję.
GREK II
Więc decyzja pana jest nieodwołalna?
ORFEUSZ
Niestety, muszę was rozczarować. Tu nie było w ogóle decyzji. Czy pan sądzi, że ktokolwiek z własnej woli idzie tak łatwo na tamten świat?
GREK II
Więc?
ORFEUSZ
Na tamten świat idzie człowiek zwykle za swoim ciałem. Ogromnie rzadko – za ciałem innego, gdy jest mu do życia równie niezbędne jak jego własne. Tak wiele znaczy cielesność w nas, którzy niestety nie jesteśmy tylko cielesnością. I to jest gorycz. To jest najpodstępniejszy wynalazek bogów.
GREK II
Dusza czy ciało?
ORFEUSZ
Właściwie nie wiem. W każdym razie jedno z tych dwojga, a może raczej kombinacja obu.
GREK II
Myślałem, że miłość, która skłania do tak wzniosłych decyzji, jest wzniosła. A pan mówi: Ciało.
OBERŻYSTA
Powinienem pana namawiać na to, aby pan tam poszedł. To by było w moim interesie, pan rozumie, taka reklama dla lokalu. A jednak pan wie, co ja panu powiem? Nie podoba mi się to wszystko. Wrogowie zawsze pomawiali pana o bezbożność. I okazuje się teraz, że mieli rację. W tym jest coś bezbożnego, coś nieprzyzwoitego. Bogowie, proszę pana, to wielkie słowo. Ja człowiek grzeszny jestem, wiadomo, ale bogów szanuję. I mówię: niech pan nie idzie.
ORFEUSZ
Pan jest bardzo poczciwy.
OBERŻYSTA
Poczciwy to znaczy, z przeproszeniem, głupi, co to się daje wszystkim skubać – he, he. Taki to ja znowu, chwała Bogu, nie jestem. Ale do pana mam słabość. Ot, narzeka człowiek, bo narzeka, ale zawsze się trochę forsy przy panu zarobiło. I moja żona pana lubi. Mówi, że pan jest w jej guście. Więc niech pan nie idzie.
ORFEUSZ
Doprawdy, byłbym szczęśliwy, gdybym mógł pana posłuchać.
OBERŻYSTA
No, widzi pan.
ORFEUSZ
Ale nie mogę.
GREK II
My tu, zdaje się, na próżno…
ORFEUSZ
Niestety, na próżno.
OBERŻYSTA
Tak. No to…
GREK II
Właściwie… już późna godzina.
OBERŻYSTA
Rzeczywiście. My wobec tego pożegnamy pana. Tu jest dziwna okolica. Nieprzyjemnie iść o zmroku, a niedługo zacznie się ściemniać. Co to tak szumi?
ORFEUSZ
Strumień.
OBERŻYSTA
Aha.
ORFEUSZ
Taki sobie, zwykły. Jak słyszę, że szumi, to chciałbym zaraz iść, zobaczyć dokąd płynie.
OBERŻYSTA
Tak. Pan się jednak zmienił. Chociaż zawsze pan był trochę nerwowy.
GREK II
No, to już na nas czas.
ORFEUSZ
Nie zatrzymuję was, panowie, bo okolica rzeczywiście musi się wam wydawać nieprzyjemna. Nawet menady rzadko tu zaglądają.
OBERŻYSTA
Niech pana bogowie strzegą.
ORFEUSZ
I was, panowie. A żonie proszę zanieść pozdrowienie.
OBERŻYSTA
Dziękuję, znów się popłacze.
ORFEUSZ
To dobrze.
OBERŻYSTA
Dobrze?
ORFEUSZ
Co pan chce – człowiek jest jednak egoistą. I czasem sprawia mu malutką ulgę, że ktoś westchnie z jego przyczyny.
Przybyli odchodzą. Orfeusza patrzy za nimi i po chwili woła.
Panie!
OBERZYSTA
Proszę?
ORFEUSZ
Jeszcze chwilę. Podajcie mi rękę.
OBERŻYSTA
Nie rozumiem.
ORFEUSZ
Zwyczajnie – rękę.
OBERZYSTA
Co to znaczy?
ORFEUSZ
Nic, tylko…
OBERŻYSTA
Tylko?
ORFEUSZ
Kto wie, kiedy znowu będę trzymał w dłoni taką rękę. Rękę żywego człowieka.
Goście odchodzą, Orfeusz sam.
Bali się. Odeszli, a ten strach został jeszcze w powietrzu. Miły mi jest nawet ten strach, jak podróżnemu, zabłąkanemu w stepie, zapach końskiego łajna, świadczącego, że natrafił na ślad ludzi. Z jaką pogardą powiedział ten poczciwiec: ciało. A to jest ważne. Oto teraz czuję już, jak rodzi się we mnie ciemny niepokój, ciemne, pochyłe wzruszenie. I wiem, że ciało moje, ciało człowieka, będzie drżało i zjeży się jak pies, gdy będę zstępował ku twym bramom, kraino umarłych. Gdy będę wzywał władczynię piekieł potrójnym zaklęciem:
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych drzwi,
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych świec,
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych pieczęci.
Pani o trzech oczach z żelaza,
pani o trzech piersiach z żelaza,
pani o dziewięciu żywotach z żelaza – usłysz mnie.
Niechaj bramy piekieł po raz pierwszy otworzą się przed istotą żywą.