Ren
Podróże polskie
„Cykl podróży reńskiej” Antoniego Edwarda Odyńca
Tak określił swoje notacje z podróży Renem w 1829 roku Odyniec, którego listy można określić jako najpełniejszą w polskim piśmiennictwie romantycznym manifestację mitu Renu. Ważne jest tu i pierwsze wrażenie, i typowy dla epoki szlak podróży, i Mickiewiczowska obecność i konteksty tej podróży.
Bo już początek relacji jest tu typowy dla „gatunku” „podróży reńskiej”: „Rhein! Rhein! – ozwały się znów głosy w kajucie […] Wyszliśmy więc i my za innymi – i dziwnej wspaniałości widok roztoczył się przed oczyma naszymi. Szeroki jak dziesięć Niemnów, jak zwierciadło nieba błękitny, a jak ogniem gorejący od słońca – i w lewo i w prawo na tle nieprzejrzanej równiny rozwijał się, jak w pełni i w blasku swej chwały, poważny król rzek europejskich – cicho, spokojnie a majestatycznie” (Odyniec 1961: 200). Ramę tej relacji stanowi typowe dla epoki powitanie Renu – w wierszu zaczynającym się od słów „Witaj mi Renie!”, i pożegnanie Renu w wierszu pod takim właśnie tytułem.
Mickiewicz nad Renem
Odyniec podróżuje z Mickiewiczem, któremu widok Renu przypomina w imaginacji „druidów i rzymskie legiony Cezara”. Mickiewicz, jeśli wierzyć Odyńcowi, wyjątkowo mało mówi. Mało też pisze – darmo oczekiwać, że efektem podróży będą utwory podobne do Sonetów krymskich, w których autor, „jak tam patrząc na Czatyrdach wołał: „«Ach!», tak tu, mając przepływać przez Bingerloch, wołał czy nie wołał: «Och!»” (tamże: 204). Wyobraźmy sobie „Sonety reńskie” Mickiewicza, w których widok Bingerloch każe Pielgrzymowi krzyknąć nie „Aa!”, ale „Oo!”. Wszakże nadreńskie pejzaże roku 1829 to nie Drezno roku 1831 – bania z poezją jeszcze nie jest napełniona, by wybuchnąć.
Mickiewicz nie pisze. Mickiewicz ogląda i rysuje. „Adam patrzał pilnie na wszystko i milczał” (tamże: 201). Najpierw „prawi szeroko o właściwościach i potędze malarstwa”. Potem zapełnia rysunkami kolejne stronice. Ciągle rysuje góry i ruiny, niczym w malignie – „zabazgrał cały swój pugilares” i wziął się za dzienniczek Odyńca. Niemcy mieli go malarza pejzażystę. I nie pomogły nadreńskie legendy, które czyta głośno Odyniec, by obudzić poetycką wenę – „bazgractwo” wzięło górę. Chyba dziwne musiały to być rysunki, skoro Mickiewicz zachowuje się jak Tadeusz w sporze z Hrabią – Odyniec opisuje winnice, Mickiewicz zaś „utrzymuje, że nawet nasze karłowate jałowce piękniej by jeszcze wyglądały, a cóż dopiero mówić o naszych nadniemeńskich dębach, o naszych brzozach w bieli albo jarzębinie w koralach?” (tamże: 208). To nie jest marginalny trop, nawet jeśli „zmyślony”. W polskich relacjach z nadreńskich – i nie tylko nadreńskich – podróży owo przyrównywanie osobliwości natury i zabytków do polskich drzew i kościołów nie jest li tylko dyspozycją prowincjusza, który podróżuje po Europie i nie mając skali porównawczej, usiłuje wszystko przykroić do partykularnych norm; podróżuje się, nosząc pod powiekami obrazy ojczystej przestrzeni utraconej, właśnie te piękniejące z każdym kilometrem i każdym dniem oddalenia brzozy i kościoły Wilna (dla samego Odyńca wileński kościół św. Anny jest równie wspaniały jak katedra kolońska). Podróżuje się też, zanosząc do wód Renu prośbę – daremną – o powrót do Ojczyzny, jak w wierszach innego tułacza nad Renem (Siemieński w wierszu Do Renu z 1839 roku swą skargę zaczyna znamienną apostrofą: „Wody Renu zielone, / Czemuż, czemuż nie w stronę / Mej Ojczyzny płyniecie?”; a w sonecie Nad Renem widok ruin zamkowych prowokuje zadumę nad innością pejzażu rodzimego, wspaniałość nadreńskiej cywilizacji zderzona jest ze znikomością osiągnięć polskich; z jednej strony „Zamki nadreńskie, olbrzymów łożyska / Ze skał wykute!”, z drugiej zaś – „na mej ziemi, na tej białej księdze/ Nie ujrzysz – tylko kurhan, a pustkowie, / Łzy bezowocne i bezślednią nędzę – ” (cyt. za: Roguski 2010: 175).
Mickiewicz więc ogląda i rysuje, rzadko się odzywając. W pewnym momencie chwali się, że pisze dziennik. Jakież jest zdziwienie współtowarzysza podróży, kiedy okazuje się, że „cały ów mniemany dziennik składa się tylko z tych słów w pugilaresie: «Hamburg – bifsztyk; Weimar – Goethe; Bonn – kartofle», i koniec” (Odyniec 1961: 247). To wcale nie tak mało informacji. Bo Niemcy roku 1829 to „bifsztyk”, pewnie smaczny, skoro wart zapisania, Goethe oczywiście i kartofle, tak bardzo przypominające wileńskie. I oczywiście widoki – wspaniały szlak środkowego Renu, którego Mickiewicz nie zapisał, ale zrobił to w jakimś sensie za niego Antoni Edward Odyniec.
„Podróż reńska” szlakiem Byrona
„Podróż reńska” Mickiewicza i Odyńca inspirowana jest kilkunastoma strofami Wędrówek Childe Harolda – razem czytali te strofy i razem marzyli, jak możemy przeczytać w relacji (Odyniec 1961: 204).
Byron w rekapitulacji podróży Renem wydobywa jej sens w afirmacji, podszytej co prawda melancholią, dawnego ducha wolnościowego, którego wszak szuka we współczesnej sobie Europie Childe Harold (stąd nie tylko zamki dostrzeże bohater, ale i „skromny pomniczek” pod Koblencją, mogiłę bohatera Rewolucji, generała Marceau). Ren to: „I czar, i wdzięk, i krasa, i dni dawnych sława – ” (Byron 1986: 538). Czar Renu – oślepiony jest nim bohater, jak czytamy w przekładzie Kasprowicza, ale i dotknięty melancholią. Zieleń, winnice, skały, przezrocza wód, dawne zamki porośnięte darnią – oto ów czar Renu wyzwalający marzenia o dawnej sławie, wyczytywane z pejzażu przenikniętego nieodłącznie melancholią.
„Z skał Drachenfelsu zamek dumny
Spogląda chmurnie w Renu wody;
Pieni swe nurty strumień szumny,
Winne obsiadły brzeg ogrody,
[…]”.
(tamże: 535)
Zamki przyrównane są do „wielkich, choć złamanych” duchów, puste – choć niegdyś rycerskie proporce dodawały im splendoru. Wtedy i dziś – w tym porównywaniu zawiera się istota podróży bohatera Byrona: „Proporce w górze, a dołem rycerzy – / dziś w krwawych grobach zapaśników tłumy, / Prochem sztandary, które wiały z wieży” (tamże: 533). Te wyszczerbione mury, nadgryzione zębem czasu, obmywane są przez wody Renu, przyrównanego do Lete, rzeki zapomnienia. Wszystko przeszło, rozsypuje się w pył, odeszli tamci ludzie, ale została pamięć w tych basztach i ruinach zamków zamknięta: o rozbójnikach i dumnych rycerzach, o pięknych paniach i przede wszystkim o duchu wolnościowym, o sławie, która nadawała sens życiu i określała istotę tamtej cywilizacji rycerskiej. O tym mówią piękne strofy, w których majestat dumnej rzeki przeciwstawiony jest co prawda znikomości ludzkiej, ale Ren-Leta płynąc i płynąc przez wieki nie zatapia przeszłych czasów sławy:
„Obfite wody rozpienionej rzeki,
Błogosławieństwo dokoła lejecie!
Czar waszych brzegów zostanie na wieki
[…]
Walk zdobywało tysiąc twoje brzegi!
Z połową sławy gdzież jest pamięć bojów?
[…]
Krew dni wczorajszych zmył już prąd twych zdrojów
[…]
Tylko czczych sławy snów nie zabierają
Twe wody, chociaż wszystko unosić się zdają”.
(tamże: 534)
Odyniec nad Renem
Dobrze byłoby, gdyby nie zniknął z pola widzenia bohater Listów z podróży – podróżnik romantyczny Antoni Edward Odyniec. Jak się rzekło, jego podróż to typowa dla epoki podróż środkowym Renem – pomiędzy Moguncją a Bonn, a ściślej, jak precyzuje sam autor, pomiędzy Moguncją a Koblencją (Odyniec konsekwentnie stosuje pisownię niemiecką Koblenz); to ów sławny Rheingau – najpiękniejsze brzegi i najsmaczniejsze, choć kwaśne, wina. Dopowiedzmy w nawiasie, że kilkanaście lat później Hugo tę część trasy określi mianem „słynnego odcinka drogi z Moguncji do Kolonii, który prawie wszyscy turyści przebywają w czternaście godzin podczas długich, letnich dni. W ten sposób mogą być tylko Renem olśnieni i nic więcej” (Hugo 1987: 304). Oczywiście, by ujrzeć „coś więcej”, to znaczy wniknąć w mit Renu, odczuć genius loci, a więc splot miejsca, historii i mitu, należy podróżować dłużej.
Wino i piękne widoki – świadczą o starożytności tej przestrzeni. Wino zaszczepił tu Karol Wielki, a piękne widoki to oczywiście sam malowniczy i dziki bieg rzeki – przemierzanej statkami żaglowymi („tak zwany pocztowy” omal nie potopił pod Koblencją podróżnych) i parowcami (a także żaglowym „dyliżansem wodnym”, większym od statku pocztowego); o tym podróżowaniu zajmujące słowa skreślił Hugo, widząc w podróży żaglowcem i parowcem symboliczne spotkanie dawnych czasów i współczesnej industrii – z nieodłącznymi ruinami zamków i widokiem wieżyc kościołów gotyckich na horyzoncie. Ruiny zamków są dla Odyńca znakiem dawnych czasów bohaterów pychy i zbrodni – to z zamków, przyrównanych do jaskiń zbójców, czyhało na podróżujących Renem niebezpieczeństwo; zamknięte w tak liczne nadreńskie legendy. Ale prawdziwie malowniczą podróżą Renem stanie się wejście w Rheingau.
„Dookoła Moguncji – równiny; góry tylko błękitnieją w oddali. Brzegi i wyspy na Renie walczą o bujność i świeżość zieleni […] Tu właśnie zaczyna się Rheingau. Widoki coraz piękniejsze. Wsie i miasteczka śród winnic łączą się jedne z drugimi” (Odyniec 1961: 209). Pojawią się rzymskie i średniowieczne ruiny. Ren, w swej największej szerokości „rozlewa się na kształt jeziora śród olbrzymich skał okolicznych” (tamże: 210). Odyńcowi przypomni to „pochwycenie” Wilii przez Niemen – oczywiście z pieśni „Wilija naszych strumieni rodzica…” z Konrada Wallenroda. Bo podróż po Renie to nie tylko podróż z Mickiewiczem, to także podróż z Mickiewiczowskimi utworami, które tu, na Renie, otrzymują nowe znaczenia. Ta podróż intertekstualna jest także warta naszej uwagi.
Podróż intertekstualna
O reminiscencji „sonetowej” była mowa wcześniej. Teraz pojawia się Wilia i Niemen nad Renem – i nie powinno nas to dziwić, jeśli znamy predylekcję polskich podróżników do zestawień poznawanych miejsc z ojczyzną intymną, która została gdzieś tam daleko, i coraz dalej do niej… Podróż z Mickiewiczem „w ręku” (czy raczej w pamięci) to także żartobliwe trawestacje i parafrazy. Jak w opisywanej sytuacji, kiedy Mickiewicz został w Bonn, a Odyniec płynie do Akwizgranu, by spotkać się z ordynatostwem Zamoyskimi. „Otóż i rozstaliśmy się z Adamem […] Tylko «ja płynę dalej, on poszedł do domu», to jest z przystani do hotelu w Bonn, gdzie dano nam wczoraj na wieczerzę tak doskonale smażone kartofle, które prześliczna Stubmädchen, Julchen, przyniosła, że Adam, jak sam powiada, woli te ziemne specjały (to jest kartofle) nad eter wody kolońskiej” (Odyniec 1961: 230). To nie tylko trawestacja Żeglarza, ale też coś z klimatu filomackiej młodości, z tymi kartoflami i śliczną Mädchen. Jest coś w tej scence z gęstniejącego na emigracji umiłowania tego, co swojskie, a już tu obecnego: kartofle ponad wodę kolońską. To ładna scenka: poetyczny i śliczny Ren, i smażone ziemniaki, które tak lubił Mickiewicz podczas podróży po Niemczech.
W Akwizgranie, zwiedzając salę koronacyjną w ratuszu przerobionym z pałacu Karola Wielkiego, ducha czasów traktatu z 1748 roku (a także ducha czasów Karola Wielkiego) odnajduje Odyniec w przypomnieniu ballady Schillera (daje ją w swym tłumaczeniu) z cesarzem Rudolfem i hołdującymi jemu królami oraz Mickiewiczowskiego cytatu, żartobliwie wplecionego w narrację: „I widziałem ich, zda się, «przed oczyma duszy», choć przed oczyma ciała wisiały tylko na ścianach portrety ministrów, którzy tu w r. 1748 pamiętny traktat zawarli” (tamże: 242).
Osobliwości „podróży reńskiej”
Wróćmy na szlak reńskiej romantycznej podróży Odyńca. Powtarzają się tu miejsca, które później znacznie szerzej opisał Hugo w swym dziele. Oto sławna skała Bingerloch: „Jest to skała, a raczej łańcuch skał podwodnych, przelegający w poprzek całą rzekę, których trzy tylko ostrza wysterkają nieco nad wodę, a śród których Ren, dotąd spokojny i cichy, zakręcając pieniste wiry i «wre, i szumi, i huczy, i pryska» jak głąb morza w Nurku Schillera” (Odyniec 1961: 210) – ach, ten ulubiony pisarz pokolenia odnalazł swoje miejsce w pamięci romantycznego podróżnika tu właśnie, bo jakże jechać przez Niemcy bez ukochanego Schillera? Odyniec w swej podróży zwróci oczywiście uwagę na Mysią Wieżę, czyli Mäuseturm, przypominając krótko legendę o arcybiskupie Hattonie zjedzonym przez myszy. Szeroko opisywał w swym liście tę historię Hugo, ale Odyniec i w tej percepcji jest swojskością naznaczony, bo – jakżeby inaczej – ta historia przypomni mu legendę o tym, jak myszy zagryzły „naszego Popiela w Kruszwicy”.
Pejzaż zmienia się, ale pozostają stale elementy nadreńskiego genius loci – „Szczegóły obrazu wciąż inne, ale tło i koloryt te same” (tamże: 211). Podróż Renem to podróż w głąb historii, w odsłaniany wymiar legendowo-baśniowy. Historia o biskupie Hattonie, historia o Lorelei – słynne echo staje się atrakcją tej wycieczki; strzały z pistoletu – strzelał też Mickiewicz – zwielokrotnione echem. „Nagle Ren skrętem węża obwija się w krąg skały Lurley” (tamże: 212) i podróż wiedzie do Koblencji (tu obejrzą słynną katedrę). Widok na Ehrenbreitstein, fortecę na górze nad miastem – tu też jakiś baśniowy charakter miejsca znajduje swe potwierdzenie w narracji („W miarę jakeśmy się zbliżali, cień od niej padający na rzekę […] tworzył dziwnie uroczy obraz, jakby jakiejś nadziemskiej, fantastycznej budowy w czarnoksięskim zwierciadle odbitej. Iluzja była kompletna” – (tamże: 213). Jak to w romantycznej podróży – uroki miejsca skutecznie osłabia oberża, o ironio, „Zum Riesen”, w której zatrzymali się z Mickiewiczem „w izdebce tak ciasnej i niskiej, jakby była przeznaczona dla karłów” (tamże: 214).
Płyną do Bonn – Ren zmienia swoje oblicze. „Góry i skały nie ciągną się już jedną połacią lub ścianą, lecz tu i ówdzie skupiają się w grupy, pozwalając pomiędzy sobą dolinom i smugom wić się i igrać w malownicze zakręty” (tamże: 218). Kolejna atrakcja – opisywana przez Hugo i innych podróżników – to Siedmiogórze, „sławna plejada” siedmiu wzgórz, z których uwagę przykuwa Drachenfels („Smocza Skała – od smoka, którego zabił tu Siegfried, bohater Nibelingów”; tamże). Przypomni w tym miejscu legendę o Rolandzie i Hildegundzie, germańskie pendant do Pieśni o Rolandzie. Dowiadujemy się, że tę część trasy nasi podróżni przebywają „wspaniale i szybko na ogromnym parostatku «Friedrich Wilhelm der Dritte»” (tamże: 221). To machina będącą zapowiedzią „wieku kupieckiego i przemysłowego”. W Bonn romantyczni podróżnicy odwiedzają Augusta Wilhelma Schlegla i siłą rzeczy porównują tę audiencję do pobytu w Weimarze Goethego – Schlegel, zbyt zainteresowany swoją osobą, nie wzbudził takiego entuzjazmu, jakiego spodziewali się nasi podróżnicy. Daleko jemu do Goethego! Ale dla Odyńca wizyta u Schlegla staje się dobrą okazją do porównania „rośnięcia” Adama do największych – i to jest arcyważny aspekt tej podróży. Odyniec wie, że podróżuje z jednym z największych ludzi swoich czasów, a przy tym ten ogromniejący Mickiewicz jest stale „bazgrzącym” Adamem, zajadającym smaczne kartofle.
Ren za Bonn przestaje być „bezaubernd (zachwycającym) […] Tysiąc rzek w siebie zagarnął, przebił góry i skały, najpiękniejsze obrazy odbił w wód swych zwierciadle, a teraz, pełny, spokojny i jednostajny, wyciąga się już tylko w swym łożu na szerokiej zielonej płaszczyźnie i mrucząc z cicha jakby «pacierz staruszka», zbliża się sobie poważnie do bram wieczności rzek wszystkich – do morza” (tamże: 233). To pyszny obraz wyciągającego się i mruczącego Renu, ale wcale tak spokojnie nie będzie on do morza bieżył. Jeszcze Kolonia – „[…] iglaste szczyty wież i olbrzymie masy kościołów rysują się, błyszczą i czernią się nad miastem, które długim, szerokim pasem rozciąga się w półkole nad rzeką” (tamże: 235). W Kolonii zaś sławna katedra, szerzej opisywana.
Krasiński: Ren nad Wisłą
Ren Krasińskiego związany jest tak jak inne miejsca – Nicea, Rzym, kurorty – z Delfiną Potocką. Owszem, poeta płynął Renem jako romantyczny turysta podziwiający osobliwości, to, co powinno się zobaczyć, o czym donosi w jednym z listów (z 9 października 1846 roku) do Delfiny Potockiej, ale i w tym liście widać, że dla Krasińskiego miejsce istnieje o tyle, o ile jest w nim z ukochaną – to ona nadaje miejscu sens, to ich bycie razem wyznacza punkty na mapie, różne od tych, które znajdujemy w przewodnikach. Bez niej – pustka i rozpacz. „Wczoraj z Boppardu, najdroższa Didysz, wyjechałem o 12-stej pożegnawszy z daleka ową kaplicę na przeciwnym brzegu, kędy Twój pierścionek. Aż do St.-Gaar wciąż jeszczem jechał z Tobą, wciąż znajomym skałom, drzewom, winnicom i Kampfowi, i Borzhofowi, i Mausie mówiłem, że Ciebie kocham” (Krasiński 1975: 3, 121). Krasiński zawarł tu ślady, reminiscencje z podróży, którą odbył wraz z Delfiną w dół Renu, a kiedy ją pożegnał, zaczął w pejzażu czytać znaki obecności nieobecnej.
Wcześniejszy pobyt z ukochaną nad Renem – w lipcu 1844 roku – jest o tyle interesujący, bo typowy dla opisu miejsc szczęścia we dwoje. Kiedy są nad Renem, w Kolonii, chwile szczęścia i bycia razem uniemożliwiają zapis. Co Krasiński zapisuje? W listach z początku lipca 1844 (zwłaszcza z 9 lipca) oczekiwanie w Kolonii na spóźniającą się panią Delfinę zupełnie przesłania obraz miejsc. Czeka i rozpacza – obserwując ruch podróżnych na statkach płynących po Renie, boi się o bezpieczeństwo ukochanej; ale informuje też, że odkrył drogę pieszą nad Renem do kolei i wyuczył się rozkładu „ciągów parowych” z Brukseli. Brzegi Renu są miejscem oczekiwania. 12 lipca Potocka przybywa do Kolonii, stamtąd udają się na krótką wycieczkę statkiem do Moguncji i Frankfurtu. Echa tej podróży powrócą dość nieoczekiwanie w Warszawie, 15 listopada 1844 roku. Spacer nad Wisłą i widok Starego Miasta przypomną tamte chwile w lipcu, tamte widoki – miejsce stanie się miejscem odzyskanym, w tej chwili i poza czasem: „Złowróżbną kwadrę na prawo ujrzałem na niebie, mroźno i błękitno było. Wisła rozlana szersza niż Ren pod Kolonią lub Moguncją – przez chwilę wydało mi się, żem na Renie, że idę gdzieś naprzeciwko Ciebie oczekiwanej, skądsiś mającej przybyć. Waliła rzeka majestatycznie, groźnie. Potem wracając w zachodzącym słońcu ujrzałem przed sobą czerwoną Warszawę i Zamek królów, i dzwonnice kościołów, i dalej na prawo Cytadelę. Wszystko to wznosiło się jakby w powietrzu, świecąc szczytami, a czarne już stopami przytykającymi do blado błękitnie płynącej Wisły […] Las masztów wysokich stoi pod Zamkiem – jeszcze mi to bardziej Ren przypomniało, zadumałem się głęboko wracając” (tamże: 2, 572).
Odyniec: pożegnanie z Renem
Podróż Renem dobiega końca. Żegna się Odyniec z Renem, zamykając w strofy wiersza (ma to być odpowiednik strofy spencerowskiej, ukłon w stronę Byrona), szkoda, że tak konwencjonalne, romantyczne odczucie podróży, która pozostanie „na wieki” w czułej pamięci zapisującego. Ren, wniknął w duszę trwale, mocno, zaważył, chce wierzyć podróżnik, na całym jego życiu – to znaczy na tym życiu, które przed nim jeszcze. Brzegi Renu, fale rzeki, piękno nurtu, ruiny zamków – to wszystko pozostanie w duszy melancholią naznaczonej, ale szczególną melancholią Renu, wyraźnie brzmiącą głosem Byrona, nieudolnie niestety zapisywaną w te strofy spencerowskie Odyńca i zepsutą tanim, religijnym pocieszeniem, wartą wszakże przypomnienia choćby we fragmencie:
„Pycha, namiętność, potęga i chwała,
Co tu swe twierdze na szczyt gór dźwignęła,
Co krwi, łez tyle w twe z nich nurty zlała,
Gdzież jest? – Z twą falą w niepamięć spłynęła.
Gruz i ruina – treść i ślad ich dzieła!”.
(Odyniec 1961: 250)
Turysta na Renie
Kilka dziesiątków lat później płynie po Renie Kraszewski, od Kolonii do Moguncji. Płynie, jak tysiące turystów, dla których podróż Renem stała się atrakcją turystyczną. Na statku „La princesse de Prusse” znalazło się międzynarodowe towarzystwo: Anglicy, Amerykanie, Włosi, Rosjanie, Polacy. Jakieś dwie Angielki, jak zgryźliwie zauważa Kraszewski, porównują brzegi Renu z przewodnikiem – to już inny typ podróży niż te wcześniejsze. Bowiem, jak pisze autor Kartek z podróży, pejzaż nadreński już na trwałe wszedł do potocznego imaginarium dzięki coraz lepiej rozwiniętemu przemysłowi poligraficznemu. Ren, parafrazując Benjamina, stał się dziełem sztuki w dobie reprodukcji technicznej i tym samym musiał utracić część swego czaru. Nawet – dostrzega Kraszewski – na reprodukcjach lepiej widać linię brzegową rzeki, bo kiedy podróżuje „realnie”, brzegi są „przytłumione” wilgotnymi oparami. „Niektóre obrazki, znane z dosyć wiernych wizerunków, poznawaliśmy nie pytając” (Kraszewski 1977: 346). Nadreńskie ruiny nie mają też malowniczości i melancholijnej głębi ruin Italii – „szare, czarne i brudne”, „nagie i ostre” górują nad miasteczkami, w których wre życie, kiedy włoska ruina otoczona jest „pustynią”. Nadreńskie ruiny stały się więc jedynie atrakcją turystyczną, ruina Kampanii pozostała znakiem pustki.
Kraszewski, jak na podróżnika z połowy wieku przystało, nie może wyrażać takiego entuzjazmu na widok Renu jak pierwsi romantyczni podróżni. Jest turystą, a ma to swoje konsekwencje: „Obowiązek turysty nakazywał nam stad drogę obrócić rzeką i płynąć aż do Moguncji sławnym krajobrazem (tamże: 344). Jest turystą nawet nieco zblazowanym, co nieczęste u polskich romantyków. Płynie w dół rzeki i nie podoba mu się odcinek rzeki od Kolonii do Bonn – zbyt monotonny, płynie po równinie, na brzegach zaś „spotykały nas to amputowane nielitościwie wierzby, to domki z deskami czerwonymi lub łupkiem szarym krytymi” (tamże). Ale – oczywiście – zmieni się percepcja sławnej rzeki. I w tym momencie wkroczy Kraszewski na szlak romantyków, kreśląc zdania, które gdzie indziej już się pojawiały. „Od Bonn właściwie zaczyna się owa piękna panorama Renu, rzeki w istocie majestatycznej i przedziwnie ozdobionej otaczającymi ją wzgórzami, ruinami, zaroślami i drzewy” (tamże). Kraszewski w swym opisie osobliwości Renu wyzyska topikę, która stała się już potoczna: „Nie ma prawie pagórka i urwiska, na którym by nie królowała ruina jakaś […] Do każdej z tych ruin przylgnęła jakaś legenda, pieśń, powieść, jakiś szczątek przeszłości, która z bardzo prozaicznej wiekami na poemat się przeistoczyła” (tamże: 346). Nie ma więc potrzeby powtarzać poetycznych legend, są one bowiem znane. Mitologia rzeki została już zapisana na kartach rozlicznych dzieł. Nic – czy prawie nic – do dodania: „Od Bonn począwszy, coraz nowe, a co chwila piękniejsze widoki, których opisu wyrzec się musiemy, aby po tylu znanych nie powtarzać” (tamże). To sformułowanie w jakimś sensie zamyka romantyczne poznawanie Renu.
Bibliografia
1. Brentano Clemens, Na Renie, przeł. S. Zarębski, w: Niemiecka ballada romantyczna, 1963, opr. Z. Ciechanowska, Wrocław.
2. Buczyńska-Garewicz Hanna, 2006, Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni, Kraków.
3. Byron Georg G., Wędrówki Czajld Harolda, przeł. J. Kasprowicz, w: tegoż, 1986, Wybór dzieł, red. J. Żuławski, t. 1, Warszawa.
4. Eichendorff Joseph von, Loreley, przeł. J. Gamska-Łempicka, w: Niemiecka ballada romantyczna, 1963, opr. Z. Ciechanowska, Wrocław.
5. Gadamer Hans-Georg, 2000, Hölderlin i rzeczy przyszłe, przeł. M. Łukasiewicz, w: tegoż, Rozum, słowo, dzieje, wybór, opr. i wstęp K. Michalski, Warszawa.
6. Heidegger Martin 2002, Pytanie o technikę, przeł. J. Mizera, w: tegoż, Odczyty i rozprawy, Kraków.
7. Heine Heinrich, Lorelei, przeł. S. Zarębski, w: Niemiecka ballada romantyczna, 1963, opr. Z. Ciechanowska, Wrocław.
8. Hölderlin Friedrich, 2003, Powrót do kraju, Ren, Ister w: tegoż, Co się ostaje, ustanawiają poeci, przeł. A. Libera, Kraków.
9. Hugo Wiktor, 1987, Ren, przeł. I. Rogozińska, przypisy i nota wydawnicza P. Hertz, Warszawa.
10. Krasiński Zygmunt, 1975, Listy do Delfiny Potockiej, opr. Z. Sudolski, t. 2 i 3, Warszawa.
11. Kraszewski Józef Ignacy, 1977, Kartki z podróży 1858–1864, przypisy i posłowie P. Hertz, t. 2, Warszawa.
12. Magris Claudio, 1999, Dunaj, przeł. J. Ugniewska, A. Osmólska-Mętrak, Warszawa.
13. Mickiewicz Adam, Listy. Część pierwsza 1815–1829, opr. M. Dernałowicz, E. Jaworska, Zielińska M., w: tegoż, 1998, Dzieła. Wydanie Rocznicowe, t. XIV, Warszawa.
14. Odyniec Antoni Edward, 1961, Listy z podróży, opr. M. Toporowski, wstęp M. Dernałowicz, t. 1, Warszawa.
15. Siemieński Lucjan, Do Renu, w: P. Roguski, «Jeśli nad Renem będziesz…». Ren i Kolonia w korespondencji Zygmunta Krasińskiego, w: Śladami romantyków. Profesorowi Zbigniewowi Sudolskiemu w osiemdziesiątą rocznicę urodzin, 2010, red. E. Kasperski i O. Krysowski, Warszawa.
16. Stiller Robert, 1974, Krymhilda. Opowieść rycerska o Nibelungach według średniowiecznego eposu, Warszawa.
Mapa Renu: http://www.bpb.de/fsd/flusskarten/rhein.html; dostęp 3 czerwca 2015.