Roman Brandstaetter, „Dzień gniewu. Misterium dramatyczne w trzech aktach”

AKT I

Gotycki refektarz w klasztorze. Na środkowej ścianie, między dwoma oknami – po ich obu stronach zwisają zasłony – duży krucyfiks z rozpiętym nań Chrystusem naturalnej wielkości. Długi stół nakryty ciemnoszkarłatnym płótnem. Fotel z wysokim oparciem i zydle. Drzwi po prawej i po lewej stronie.

W głębi rozbrzmiewa muzyka organowa.

 

CHÓR

Ojczyzna nasza była urodzajną winnicą

Do czasu,

Gdy napadły na nią

Plemiona Mosocha i plemiona Cedaru,

I szarańcza Rahaba.

OJCIEC PIERWSZY

Nasza ziemia jest gorzka od krwi.

OJCIEC DRUGI

Wprawdzie nie wiemy,

Dlaczego Bóg

Upodobał sobie te wzgórza i niziny

Na miejsce goryczy i na miejsce krwi,

Ale wierzymy,

Że skoro Jego wybór

Padł na naszą ziemię,

Spełni ona

W niezbadanych zamysłach Bożych

Mądre i głębokie przeznaczenie.

CHÓR

Niech będzie błogosławiona

Cierpiąca ziemia

W swoim czasie.

OJCIEC TRZECI

Jest czas rozpaczy, szubienic

I czół pokrytych bluźnierczymi napisami.

OJCIEC CZWARTY

Życie ludzkie znaczy mniej

Od złamanej gałęzi

I od kamyka potrąconego nogą,

I od garnka wyrzuconego na śmietnik.

OJCIEC PIĄTY

Wprawdzie nie wiemy,

Dlaczego Bóg

Upodobał sobie nasz czas

Dla swojej zapalczywości,

Ale wierzymy,

Że skoro Jego wybór

Padł na naszą epokę,

Spełni ona

W niezbadanych zamysłach Bożych

Mądre i głębokie przeznaczenie.

CHÓR

Niech będzie błogosławiony

Czas zapalczywości Pana.

OJCIEC SZÓSTY

Ten gotycki refektarz w klasztorze

Jest metaforą czasu.

OJCIEC SIÓDMY

W tej metaforze człowiek

Określany jest za pomocą Boga,

A Bóg za pomocą człowieka.

OJCIEC ÓSMY

Posypaliśmy głowy pokutnymi psalmami

Jak popiołami spalonych ludzi.

OJCIEC DZIEWIĄTY

Nie wiemy,

Dlaczego Bóg

Upodobał sobie naszą drogę

Dla swojego gniewu,

Ale wierzymy,

Że skoro Jego wybór

Padł na naszą drogę,

Spełni ona

W niezbadanych zamysłach Bożych

Mądre i głębokie przeznaczenie.

CHÓR

Niech będą błogosławione

Wszystkie zamysły Pana.

OJCIEC DZIESIĄTY

Nasz klasztor wznosi się na wzgórzu.

Z okien klasztoru widać drogę

Prowadzącą do miasta.

OJCIEC JEDENASTY

I pochmurny dzień prowadzący

W głąb sierocego horyzontu.

OJCIEC DWUNASTY

I ludzi prowadzących

W głąb piekieł.

CHÓR

Niechaj błogosławieństwo Pana

Zawsze czuwa nad naszym klasztorem.

 

Milczenie

 

OJCIEC PIERWSZY

Po co patrzymy w stronę miasta?

OJCIEC DRUGI

Po co patrzymy w głąb horyzontu?

OJCIEC TRZECI

Po co patrzymy w głąb piekieł?

CHÓR

Nie patrzmy! Nie patrzmy!

OJCIEC CZWARTY

Zamknijmy oczy!

OJCIEC PIĄTY

Z zamkniętymi oczami módlmy się do Boga!

KILKA GŁOSÓW

(z rozpaczą)

Nie! Nie! Nie!

OJCIEC SZÓSTY

Czy wolno nam modlić się do Boga

Z zamkniętymi oczami,

Gdy ziemia nie może udźwignąć

Nadmiaru krwi!

OJCIEC SIÓDMY

Gdy ziemia nie może udźwignąć

Nadmiaru ognia!

OJCIEC ÓSMY

Gdy na ulicach i placach

Walają się trupy

Dzieci, starców, kobiet i mężczyzn!

OJCIEC DZIEWIĄTY

A obok leżą zabite psy i koty…

OJCIEC DZIESIĄTY

Na dowód,

Że los ludzki

Przypadł również zwierzętom!

OJCIEC PIERWSZY

Gdy dogasają ostatnie pożary w getcie…

OJCIEC DRUGI

I nikt już nie umie odróżnić

Spalonej belki

Od spalonego człowieka.

PÓŁCHÓR PRAWY

Nie zamykajmy oczu!

PÓŁ CHÓR LEWY

Z otwartymi oczami módlmy się do Boga!

CHÓR

Patrzmy w głąb piekieł!

Patrzmy! Patrzmy! Patrzmy!

 

Milczenie

 

OJCIEC TRZECI

Born kieruje rzezią.

OJCIEC CZWARTY

Born własnoręcznie zabija ludzi.

OJCIEC PIĄTY

Born…

OJCIEC SZÓSTY

Born…

OJCIEC SIÓDMY

Born…

CHÓR

(szeptem)

Born… Born… Born…

 

Milczenie. 

 

OJCIEC PIERWSZY

Już od kilku dni nie było go w klasztorze.

OJCIEC DRUGI

Przyjdzie.

OJCIEC TRZECI

Na pewno przyjdzie.

OJCIEC CZWARTY

(z rozpaczą)

Musi przyjść!

OJCIEC PIĄTY

(bezradnie)

Czego on chce od przeora?

OJCIEC SZÓSTY

Biedny przeor.

OJCIEC SIÓDMY

Bardzo się postarzał.

OJCIEC ÓSMY

Osiwiał.

OJCIEC DZIEWIĄTY

Codziennie przed poranną mszą

Siada w konfesjonale i czeka na wiernych,

Którzy pragną Bogu spowiadać swe grzechy.

Na próżno czeka, bo nikt kolan nie zgina

Przed jego obliczem. Odchodzi smutny, zamyślony…

OJCIEC DZIESIĄTY

Człowiek zwykł często sądzić po pozorach,

Bowiem pozory ułatwiają sąd

Tym, którzy lubią rzecz z wierzchu oceniać,

Zwłaszcza że ludzka natura, skażona

Trucizną grzechu, chętnie odnajduje

W winie bliźniego własne oczyszczenie.

OJCIEC PIERWSZY

Wierzę w uczciwość przeora.

OJCIEC DRUGI

Nie mogę zrozumieć…

OJCIEC JEDENASTY

(przerywając)

Nikt nie rozumie.

OJCIEC DWUNASTY

Te odwiedziny sieją niepokój

W mieszkańcach miasteczka

I są przyczyną plotek i potwarzy.

Wydaje mi się, że nastała pora,

Byśmy z przeorem szczerze pomówili.

OJCIEC PIERWSZY

Mówić nie będę. Nie widzę powodu.

Mam do przeora ślepe zaufanie.

OJCIEC DRUGI

Niech mnie Bóg broni przed podejrzeniami.

OJCIEC CZWARTY

Ja także w pełni ufam przeorowi.

OJCIEC JEDENASTY

(z troską)

O klasztor chodzi…

OJCIEC DWUNASTY

Mieszkańcy miasta zowią nas zdrajcami.

Gdy naszych ojców spotykają w mieście,

Oczy zwracają w przeciwnym kierunku.

OJCIEC JEDENASTY

Albo pospiesznie przechodzą na drugą

Stronę ulicy, jakby usłyszeli

Klekot kołatki w trędowatej dłoni.

CHÓR LEWY

Niech Bóg z nas zdejmie ten ciężar doświadczeń.

DWAJ BRACIA

(wchodzą, stawiają na stole talerze i kładą chleb)

PRZEOR

(wszedł, przystanął na środku refektarza, przeżegnał się i złożył ręce do modlitwy)

CHÓR

(przeżegnał się i złożył ręce do modlitwy)

PRZEOR

Benedicite…

CHÓR

Benedicite.

PRZEOR

Oculi omnium…

CHÓR

In te sperant, Domine, et tu das illis escam in tempore opportuno.

Aperis tu manum tuam, et imples omne animal in benedictione.

PRZEOR

Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto…

CHÓR

Sicut erat in principio et nunc et semper et in saecula saeulorum. Amen.

PRZEOR

Kyrie eleison…

CHÓR

Christe eleison, Kyrie eleison.

PRZEOR

Amen.

CHÓR

Amen.

PRZEOR I CHÓR

(przeżegnali się i zasiedli za stołem, Przeor usiadł w fotelu. Jedzą)

OJCIEC PIERWSZY

(otworzył „Martyrologium Romanum” i, stojąc nieco z boku, czyta)

Natalis sancti Clementis Primi, Papae et Martyris, qui tertius post beatum  Petrum Apostolum, pontificatum tenuit, et, in persecutione Traiani, apud Chersonesum relegatus, ibi, alligata ad eius collum anchora, praecipitatus in mare, martyrio coronatur. Ipsius autem corpus, Handriano Secundo Summo Pontifice, a sancto Cyrillo et Methodio fratribus Romam translatum, in Ecclesia quae eius nomine antea fuerat exstructa, honorifice reconditum est. Et alibi aliorum plurimorum sanctorum Martyrum et Confessorum atque sanctorum Virginum.

BLATT

(stanął w drzwiach z lewej strony podczas czytania ostatniego zdania z „Martyrologium”. Wygląda jak widmo. Jest obdarty i brudny. Wzrokiem szczutego zwierzęcia obrzucił obecnych i krucyfiks. Zdjął z głowy czapkę i mnie ją w rękach. Postąpił kilka kroków naprzód. Mówi niepewnie)

 

Dzień dobry… Przepraszam…

CHÓR

(utkwił niespokojne spojrzenie w postaci stojącej pod ścianą. Kilku ojców zerwało się z krzeseł)

BLATT

Przepraszam…

CHÓR

Żyd! Żyd! Żyd!

BLATT

(bardzo zmieszany)

Tak. Żyd…

KILKU SPOŚRÓD CHÓRU

Skąd pan tutaj się wziął? Jezus Maryja! Co pan tu robi!?

BLATT

(niepewnie)

Przeskoczyłem przez mur w ogrodzie…

Wszedłem do klasztoru bocznymi drzwiami.

One były otwarte…

OJCIEC JEDENASTY

Skąd pan jest?

BLATT

Z miasta. Stamtąd, z dołu.

OJCIEC DWUNASTY

Pan uciekł?

BLATT

Tak. Kto tu jest przeorem?

PRZEOR

Ja jestem przeorem.

BLATT

Nic od dwóch dni nie jadłem.

Jestem bardzo głodny.

Bałem się iść między ludzi…

PRZEOR

Dajcie mu jeść.

BRAT

(stawia na stole chleb i talerz z zupą)

PRZEOR

Niech pan usiądzie. Proszę się posilić.

BLATT

(usiadł. Je łapczywie)

PRZEOR

(czyni gest ręką w stronę brata, by dolał Blattowi zupy i podał chleb)

BRAT

(dolał mu zupy i podaje chleb)

BLATT

(jedząc)

Tam jest piekło. Ale to piekło

Nie rozstąpi się jak Morze Czerwone

I Emanuel Blatt nie przejdzie

Suchą nogą na drugi brzeg. Nie przejdzie

Emanuel Blatt – to ja. Stolarz.

Przed wojną pracowałem u mojego ojca.

Mieliśmy warsztat stolarski w miasteczku.

Tuż obok rynku. W żydowskiej ulicy.

Szyld był od frontu. Szło się od podwórza.

Nikt z mojej rodziny nie został przy życiu.

Nikt. Tylko ja. Uciekłem do lasu.

Kilkunastu Żydów także uciekło do lasu.

Teraz idzie obława z psami. Wszystkich złapią.

Hitlerowskie psy mają dobry węch.

(wstał)

Dziękuję.

CHÓR

(milczy)

PRZEOR

(milczy)

BLATT

Czy… Nu, to ja już pójdę.

CHÓR

(milczy)

PRZEOR

(milczy)

BLATT

Czy ja mam odejść?

CHÓR

(milczy)

PRZEOR

(milczy)

BLATT

Czy ja mam odejść? Gdy jestem ogolony,

Nie wyglądam na Żyda. Nie bójcie się.

Gdy się ogolę…

CHÓR

(milczy)

PRZEOR

(milczy)

BLATT

Mój nos nie jest garbaty, a moje wargi

Nie są grube. Moje oczy są niebieskie.

Spójrzcie, niebieskie, o, niebieskie, niebieskie…

(idzie od jednego ojca do drugiego, szeroko otwierając oczy na dowód, że jego oczy są niebieskie. Wypowiada te słowa z lękiem, albowiem boi się, że ojcowie na przekór oczywistej – oczywistej? – prawdzie, mogą mu nie wierzyć)

Takie oczy niebieskie to dzisiaj majątek.

Gdy byłem mały, moja matka zawsze mówiła,

Że Emanuel ma chrześcijańskie oczy.

Jak niebo.

(po chwili)

Nie mam dokąd iść. Nie mam dokąd iść.

Czy ojcowie byli w mieście? W tym piekle?

Czy ojcowie wiedzą, co się tam stało?

Wyciągali Żydów z piwnic i kryjówek.

Rozstrzeliwali na miejscu i furmankami

Wywozili trupy za miasto, gdzie je grzebali

Jak padlinę w opuszczonych gliniankach.

I kto by pomyślał, że na śmietniku

Kończy się historia wybranego ludu!

Innych pędzili na kirkut jak stada baranów

I tam ich zabijali na starych, omszałych grobach,

Jak na ofiarnych kamieniach.

Ale nie wszyscy zaraz umierali.

Niektórzy podnosili się jęcząc rozpaczliwie:

„Szema Israel, Adonaj Elohenu, Adonaj ehad! ”

Ale Born — czy znacie Borna? — już tam stał

Jak anioł śmierci i dobijał tych,

Którzy jeszcze dawali słabe znaki życia.

(po chwili)

A na środku ulicy leżało dziecko.

Ręce i nóżki miało opalone.

Już nie płakało, może sił mu brakło.

A obok stała matka i błagała Niemca

O łaskę śmierci dla dziecka i siebie.

Żołnierz wyjął rewolwer i, uważnie mierząc,

Wystrzelił. Ciałko drgnęło

I jak zwinięty namiot opadło ku ziemi.

Niemiec z wolna się oddalił, a matka,

Biegnąc za nim, wyła: „A mnie! A mnie!”.

O, jeszcze słyszę w uszach wycie tej kobiety

I widzę jej czoło wzniesione ku niebu

Jak łunę czerwoną od klątw i złorzeczeń.

Nie mam dokąd iść. Nie mam dokąd iść.

Czy ja naprawdę wyglądam na Żyda?

OJCIEC PIERWSZY

Jesteśmy tylko ludźmi.

OJCIEC DRUGI

Biednymi ludźmi.

OJCIEC TRZECI

Takimi jak pan.

OJCIEC CZWARTY

Dlaczego człowiek jest zawsze nieprzygotowany

Na przyjście swojej ostatniej godziny?

OJCIEC PIĄTY

I Bóg przeżywał trwogę

W ogrodach Gethsemani.

OJCIEC SZÓSTY

Czoło Jego było pokryte potem.

OJCIEC SIÓDMY

Nigdy nie wiadomo, kiedy otwierają się

Przed człowiekiem ogrody Gethsemani.

CHÓR ÓSMY

Jesteśmy tylko ludźmi.

OJCIEC DZIEWIĄTY

Biednymi ludźmi.

OJCIEC DZIESIĄTY

Takimi jak pan.

CHÓR

Niech Bóg pomoże ludziom,

Którzy czekają w ogrodach Getshemani,

Jak wśród płonących snów.

BLATT

O, ileż razy patrzyłem w oczy człowieka

I widziałem w jego oczach własny grób

Lub w najlepszym razie miłosierdzie

Kupione za ostatni grosz.

Gdy uciekałem z płonącego getta,

Jakaś kobieta wskazała mi ten klasztor

I szepnęła, że tutaj mieszkają dobrzy ojcowie,

Którzy Żydowi nie odmówią pomocy.

Przyszedłem więc do was, do tego klasztoru,

Bo mnie się zdawało, że to był głos anioła.

Ale Pan może nie wysyła już więcej aniołów.

(po chwili)

To ja pójdę…

(po chwili)

Ja rozumiem, że ludzie się boją.

Bo któż by się nie bał?

Wy się boicie i ja się boję,

Jedni się boją i drudzy się boją.

Wasza trwoga jest taka sama jak moja trwoga.

I tak samo trzęsą się nam kolana,

I serce tak samo skacze nam do gardła.

Więc po co mówić o człowieku i o Bogu?

Człowiek jest okrutny, a Bóg obojętnie

Patrzy na nasze męczarnie, krzywdy i udręki.

Usiadł w niebie, zapalił grube cygaro,

I czytając gazetę, udaje, że nic nie widzi.

To ja odejdę…

(idzie do drzwi)

OJCIEC PIERWSZY

Niech pan nie odchodzi!

OJCIEC DRUGI

Niech pan zaczeka!

OJCIEC TRZECI

Co robić?

OJCIEC CZWARTY

Co robić?

OJCIEC PIĄTY

Niech pan zaczeka!

OJCIEC SZÓSTY

Niech pan zaczeka!

BLATT

Po co?

PÓŁCHÓR PRAWY

Boże, nachyl ucho

Na głos naszych modlitw.

PÓŁCHÓR LEWY

Boże, uczyń, abyśmy nie upadli

Na tej trudnej drodze.

PRZEOR

I nie oddali cesarzowi tego,

Co jest Boskie.

 

Milczenie.

 

PÓŁCHÓR PRAWY

Niech nam Chrystus przebaczy

Tę chwilę słabości.

PÓŁCHÓR LEWY

Niech nam Chrystus przebaczy

Tę chwilę trwogi.

PÓŁCHÓR PRAWY

Niech nam Chrystus przebaczy

Zapatrzenie w siebie.

PÓŁCHÓR LEWY

Niech nam Chrystus przebaczy

Oziębienie serca.

PRZEOR

Dajcie mu habit. Niech będzie jednym z nas.

BLATT

(chwycił dłoń Przeora i chce ją pocałować)

Ja… ojcze przeorze… ja…

PRZEOR

(cofnął rękę)

Nie… nie…

CHÓR

(bardzo cicho)

Damy mu habit. I będzie jednym z nas.

 

Słychać klakson samochodowy.

 

OJCIEC PIERWSZY

Przyjechał!

OJCIEC DRUGI

Znów przyjechał!

CHÓR

(szeptem)

Weźmy Żyda do środka.

 

Ojcowie otoczyli Blatta i szybko wychodzą drzwiami z lewej strony.

 

PRZEOR

(ukląkł przed krzyżem i modli się)

BORN

(wszedł drzwiami z prawej strony. Czeka)

PRZEOR

(podniósł się z kolan)

BORN

Dzień dobry.

PRZEOR

Dzień dobry.

BORN

Przejeżdżając obok klasztoru, pomyślałem:

Wstąpię do mego kochanego ojca.

Kazałem szoferowi zatrzymać samochód.

Cóż dobrego u ciebie. Jak się masz? Jak zdrowie?

PRZEOR

Dziękuję.

BORN

Zaraz dalej pojadę. Mam wiele roboty.

Ale wieczorem wracając do miasta,

Wstąpię do ciebie na rozmowę. Dobrze?

PRZEOR

(milczy)

BORN

Jak tu u was jest zimno! Nie palicie w piecach?

A może nie macie opału na zimę?

PRZEOR

Nie mamy.

BORN

Dlaczego nic mi o tym dotychczas nie mówiłeś?

Jutro każę ci przysłać kilka wozów z węglem.

PRZEOR

Dziękuję. Nie przysyłaj. Węgla nie przyjmiemy.

BORN

Dlaczego?

PRZEOR

Nam węgiel nie jest potrzebny.

BORN

Wolicie marznąć?

PRZEOR

Tak.

BORN

Dlaczego?

PRZEOR

Modlitwy łatwiej dochodzą do nieba,

Gdy się je zmawia w nieogrzanych ścianach.

BORN

Tak sądzisz?

PRZEOR

Jestem tego pewien.

BORN

Ale ja wolę rozmawiać z tobą w ciepłym refektarzu.

Jutro całe miasto wylegnie na ulicę,

By podziwiać węgiel zwożony do klasztoru.

Wszyscy powiedzą, że dobrzy ojcowie korzystają

Z poparcia Borna, które sobie wyprosili

U Boga żarliwą modlitwą i pobożnym życiem.

To wielka propaganda dla waszego Boga

I po trochę też dla mnie, bo przecież

Przyjemnie być narzędziem w rękach Opatrzności.

(po chwili)

Często się dziwię, skąd się bierze we mnie

Ta nieposkromiona słabość do ciebie,

Dlaczego tak chętnie tutaj przychodzę

Na rozmowy z człowiekiem, który

Jest właściwie moim zaciętym wrogiem.

PRZEOR

Nie jestem twoim wrogiem.

BORN

Nie udawaj baranka.

PRZEOR

Jestem wrogiem zła…

 BORN

…które jest we mnie. To chciałeś powiedzieć.

Nadałbym ci chętnie tytuł niebieskiego

Doktora za tę genialną zdolność,

Za pomocą której nawet nienawiść

Oblekasz w piękny kształt miłości.

Zawsze podziwiałem w tobie umiejętność

Sprytnego maga, który umie

Nagłym ruchem ręki wyjmować króliki

I ptaki z kieszeni.

(z uśmiechem)

Arcymistrzu obłudy! Już w Rzymie okazywałeś

W tej dziedzinie nieprzeciętny talent!

PRZEOR

Ale mimo to byłem w owych czasach

Mniej wnikliwy od ciebie. Nie umiałem

Przewidzieć, że pod czerwoną sutanną

Mego przyjaciela, pokornego kleryka

Z Collegium Germanicum, bije serce

Przyszłego komendanta…

BORN

(przerywając)

Dzieją się takie rzeczy na ziemi i niebie,

Które nie śniły się nawet pobożnym kapłanom.

Pamiętam pewne rzymskie popołudnie,

Gdyśmy szli razem brzegiem Tybru,

Żółtej, melancholijnej rzeki, płynącej…

Pomyślałem wtedy, że ta rzeka płynie

Chyba w ciemność bez granic, w jądro nieistnienia,

Rzeka moich pierwszych niepokojów,

Rzeka moich pierwszych rozczarowań.

PRZEOR

Nie umiałeś wierzyć.

BORN

Moje zwątpienie było mym zwycięstwem.

PRZEOR

Nad kim?

BORN

Nad tobą.

PRZEOR

Czy warto było tracić wiarę w Boga,

Aby odnieść zwycięstwo nad takim robakiem

Jak ja?

BORN

Bóg, który zeszedł do mnie z biblijnych wersetów,

Zagrodził mi drogę do mojego narodu.

Jego niebo legło w poprzek mojej historii.

Spaliłem niebo jak suknię zadżumionych,

Zamknąłem me modlitwy jak oczy umarłych

Przed pustynnym Bogiem, który, powiewając

Liturgicznymi chustami, chciał skruszyć

I rzucić na kolana mą godność człowieczą!

Bóg obrzezany! Wrzaskliwy psalmista!

Zwątpiłem o Nim, by uwierzyć w Niemcy!

PRZEOR

Uwierzyłeś w kraczące szubienice…

BORN

(przerywając)

Ciebie, mój drogi, nikt tutaj nie krzywdzi.

Żyjesz sobie spokojnie pod moją opieką,

Mieszkańcy miasta bardzo ci zazdroszczą.

PRZEOR

Do czego zmierzasz?

BORN

Cóż za dziwne pytanie?! Śmieszna dociekliwość.

Lubię z tobą rozmawiać, lubię dyskutować,

Lubię przebywać w twoim towarzystwie,

Chociaż niechętnie wracam pamięcią do czasów

Naszej młodości.

PRZEOR

Pamięci nie zabijesz.

BORN

Ilekroć stoję nad zbiorowym grobem

I strzałami z browninga dobijam Żydów,

Każdy z nich ma twarz rzymskiego kleryka,

Szeleszczącego czerwoną sutanną

Wśród ukrzyżowanych mitów.

PRZEOR

(niecierpliwie)

Po co przyszedłeś?

BORN

Jesteś bardzo rzeczowy.

PRZEOR

Zajęty.

BORN

Czym?

PRZEOR

Klasztorem i modlitwami.

BORN

Za kogo się modlisz?

PRZEOR

Za ciebie.

BORN

O nawrócenie?

PRZEOR

Tak. I za tych, którzy giną tam, na dole.

BORN

Za Żydów.

PRZEOR

Tego prawa nie możesz mi odebrać.

BORN

Rzeczywiście, przyznaję, masz wiele roboty.

Ale i ty chyba przyznasz, że staram się o to,

Aby ci nie zabrakło tematów do modlitw.

Czujesz swąd spalenizny? Ten swąd jak chmura

Zawisł w powietrzu i swoim mdłym zapachem

Przyprawia mnie o nieustanne mdłości.

Ukończyliśmy w mieście akcję przeciw Żydom.

Miasto jest czyste i białe. Ponad śnieg bielsze.

Znasz przecież tę piękną metaforę. Nieprawdaż?

Chciałem cię ostrzec.

PRZEOR

Przed czym?

BORN

Banda Żydów wymknęła się z miasta

I zbiegła w okoliczne lasy i pola.

Uprzedzam cię, mój drogi, byś się nie dał skusić

Uczuciu litości i nie udzielił zbiegom

Schronienia, gdyż nie miałbym wówczas żadnych

Możliwości, aby ratować ciebie i klasztor.

Musiałbym postąpić ściśle według rozkazów,

Które otrzymałem od moich dowódców.

PRZEOR

Czy przemawia przez ciebie troska o klasztor?

BORN

Tę sprawę omówimy wieczorem, gdy wrócę

Z obławy na Żydów. Przyjdę tu do ciebie

Na krótką pogawędkę, chociaż wiem, mój drogi,

Że moje odwiedziny przysparzają ci wiele

Utrapień, trosk i niepokojów i… wstydu.

Mimo to nie mogę wyrzec się tych spotkań,

Które są dla mnie źródłem wielu wzruszeń.

Cóż za rozkosz móc z tobą wymieniać

Poglądy na mądry i pobożny temat!

Bądź zdrów! Do widzenia wieczorem.

(wyszedł)

PRZEOR

(wyszedł za Bornem)

 

Refektarz jest przez chwilę pusty.

 

JULIA

(wchodzi drzwiami z lewej strony)

PRZEOR

(wraca i spostrzega Julię)

Kto to? Co pani tu robi? Tu jest klauzura.

Tu nie wolno wchodzić kobietom.

JULIA

Eee, dajmy spokój tym głupim przesądom!

Jestem i koniec.

PRZEOR

Jak pani tutaj weszła? Kto panią tu wpuścił?

JULIA

Nikt mnie nie wpuścił. Czy można usiąść?

(siada na stole i rozgląda się po refektarzu)

To jest ten klasztor? Jak tu u was zimno.

(po chwili)

Byłam w kościele. Lubię ten wasz kościół.

Przeor mi nie wierzy? Ja czasem się modlę.

Nie zawsze. Czasem. Gdy mi chętka przyjdzie.

Nie lubię Boga zanudzać prośbami.

Niech ojciec usiądzie. Proszę. Pogadamy.

PRZEOR

(stoi, milczy)

JULIA

Co mi się ojciec przygląda? Pończochy? Jedwabne.

 

Zakłada nogę na nogę.

 

PRZEOR

(milczy)

 

JULIA

Dzisiaj zachciało mi się modlić.

PRZEOR

 To dobrze, że pani czuje potrzebę modlitwy.

JULIA

Uklękłam przed figurą Matki Boskiej, która

Stoi w bocznej nawie waszego kościoła.

PRZEOR

Matka Boska już wielu ludzi nawróciła.

JULIA

Niełatwo jest się modlić…

PRZEOR

(przerywając)

Słusznie…

JULIA

…przed waszą Madonną.

PRZEOR

Dlaczego?

JULIA

(wstała)

Ojcowie zawiesili na Jej szyi

Wspaniały sznur pereł. Po co robicie

Z ołtarza jubilerską wystawę.

Te perły i złoto odrywają ludzi od Boga

I każą im myśleć o doczesnym szczęściu.

Nie mogłam się modlić. Przypomniałam sobie

Moje dzieciństwo i nędzę, i głód…

PRZEOR

(spojrzał na Julię)

JULIA

Czy przeor kiedykolwiek w swym życiu głodował?

Przeor zna Boga, ale nie zna życia.

Te klejnoty powinny powrócić do ludzi,

Bo biedakom są bardziej potrzebne niż wam…

PRZEOR

To są wota dziękczynne, to znak wyrzeczenia

Bogu ofiarowany…

JULIA

(przerywając)

Bóg gwiżdże na takie znaki i ofiary,

Zwłaszcza, że z owych ofiar sam – niewiele ma.

PRZEOR

To jest bluźnierstwo…

JULIA

Bluźnierstwo… bluźnierstwo… gdy coś wam nie dogadza,

Straszycie nas piekłem jak strachem na wróble.

Te perły są piękne, chociaż straciły swój blask…

PRZEOR

Skończmy z tymi perłami. Po co pani przyszła?

JULIA

(uśmiecha się)

Jubilerzy mówią, że perły, zawieszone

Na kobiecej szyi, znów wracają do życia.

Te perły bardzo mi się podobają, bardzo… bardzo…

Pragnę je otrzymać z zacnych rąk przeora.

PRZEOR

Co?

JULIA

Ten dar będzie dla mnie zasłużoną zapłatą

Za wszystkie brzydkie słowa, które przed laty

Przeor wygłaszał przeciw mnie z ambony.

PRZEOR

Ja? Przeciw pani?

JULIA

To było przed wojną. Przeor nie pamięta?

PRZEOR

(szuka w myśli)

Nie, nie pamiętam…

JULIA

Przeor niemal mnie wyklął.

PRZEOR

Ja? Panią?

JULIA

Przeor wtedy gadał… Ach, co przeor gadał!

Że jestem ladacznicą, zarazą i bagnem.

Już nawet nie potrafię powtórzyć tych słów,

Których przeor w gniewie przeciw mnie używał.

PRZEOR

Dziś widzę panią po raz pierwszy w życiu.

Nie wiem, kim pani jest. Nie znam pani nazwiska…

JULIA

(przerywając)

Nazywam się Julia Chomin…

Przeor nie zna mego nazwiska? Nie zna?

Przeor nigdy o mnie nie mówił z ambony?

Niech Przeor nie robi ze mnie durnia.

Przecież po nazwisku Przeor mnie potępił.

PRZEOR

(ostro)

To nieprawda!

JULIA

(smutnie)

A ja nie miałam wtedy z czego żyć.

Przyjmowałam u siebie gości, ale najchętniej

Starszych panów, bo ci najlepiej płacili

I nie mieli żadnych wymagań. Szybko się męczyli.

Tacy po pięćdziesiątce, z brzuszkiem i złotym zegarkiem.

PRZEOR

(zasłonił twarz dłońmi)

JULIA

A dzisiaj? Hm. Dzisiaj czasy się zmieniły,

Nie muszę się zadawać ze starszymi panami,

Mam tylko jednego i jestem bardzo szczęśliwa.

On jest Niemcem. I wśród Niemców są porządni ludzie.

Proszę sobie wyobrazić, że ten Niemiec,

Jest dla mnie tak dobry i miły, i czuły,

Jak żaden z mężczyzn, z którymi dotychczas żyłam.

To dobry człowiek. Dał mi śliczne mieszkanie.

Lisa i karakuły. Mówi do mnie delikatnie,

Zawsze używa pieszczotliwie słów.

A wieczorem gra stare walce na pianinie…

Siedzę przy kominku… i słucham… i słucham…

(po chwili)

Mam mieszkanie, pianino i lisa, i futro,

Ale pragnę mieć jeszcze kolię pięknych pereł.

Właśnie te z ołtarza… W prezencie od ojca…

PRZEOR

Pani jest chyba szalona.

JULIA

Chodźmy do kościoła. Przeor zdejmie perły

Z szyi Madonny, i uprzejmym gestem

Wręczy mi je w darze. Proszę. Chodźmy, przeorze.

PRZEOR

Nie wiem, co mam bardziej podziwiać,

Pani tupet czy cynizm?

JULIA

Tylko trwogę, ojcze, tylko trwogę.

PRZEOR

Przed czym?

JULIA

Niekiedy leżąc w łóżku, zamykam powieki

I wydaje mi się, że znów słyszę na schodach

Kroki gościa, który na palcach się skrada

Przez korytarz, a potem ostrożnie drzwi otwiera

I wchodzi do pokoju, i siada na łóżku,

I łapami poczyna błądzić po mym ciele…

Spoconymi łapami… po szyi… po piersiach…

(po chwili)

O, te ciała cuchnące capim potem i upiorne oczy,

W których nie ma nic poza zimnym szaleństwem!

(po chwili)

Ja muszę mieć pieniądze! Ja z tych pieniędzy

Muszę zbudować dla siebie bezpieczny dom

I mur, który mnie oddzieli od ludzkiej pogardy!

PRZEOR

Droga, którą pani obrała, jest fałszywą drogą.

 

Milczenie.

 

JULIA

Może. Jednak bezbłędnie prowadzi do celu.

Czy mogę zapalić papierosa?

PRZEOR

Proszę. Niech pani zapali.

JULIA

(zapaliła papierosa)

Czy ojca przeora ktoś dzisiaj odwiedził?

PRZEOR

Born mnie odwiedził…

JULIA

Born?… A poza Bornem?…

PRZEOR

Cóż to za śledztwo?

JULIA

(strząsa popiół z papierosa na podłogę)

To tylko pytanie.

PRZEOR

Dziwne.

JULIA

Właściwe.

PRZEOR

Czy nie zbyt zuchwałe?

JULIA

Zuchwałość nie powinna zbyt dziwić przeora.

Zuchwałość i odwaga często idą w parze.

A przeor jest odważny… hm… bardzo odważny…

(po chwili)

Gdy stałam pod ołtarzem w bocznej nawie, spostrzegłam

Jakiegoś Żyda, który wszedł do kościoła,

I sądząc, że go nikt nie widzi,

Przez zakrystię pędem wbiegł na piętro.

Czekałam na niego, ale ów nieproszony gość,

Prawdopodobnie nieco uciążliwy

Dla miłosiernych ojców, nie wyszedł z klasztoru.

Cóż z nim się stało, przewielebny ojcze?

PRZEOR

Żyd? W naszym klasztorze? Pani chyba bredzi!

JULIA

A może byśmy poszli poszukać go? Dobrze?

PRZEOR

Kogo mam szukać? Żyda? Gdzie mam szukać Żyda?

Żaden Żyd tu nie przyszedł. Nic nie wiem o Żydzie.

JULIA

Czy przeor gestapowcom też prawdy nie powie?

PRZEOR

Proszę wyjść! Proszę natychmiast wyjść!

JULIA

Ale przeor jest wojowniczy.

PRZEOR

Proszę natychmiast opuścić klasztor!

JULIA

(wstała)

Pójdę. A szkoda. Bardzo szkoda.

Czytałam kiedyś, że poławiacze pereł

Łowią je w gorących i głębokich morzach.

A tutaj na gipsowej szyi Matki Boskiej

Straciły swój blask i powoli gasną,

I nie ma w nich ani gorąca, ani morza.

A szkoda. Bardzo szkoda. Takie piękne perły…

(idzie ku drzwiom z lewej strony)

PRZEOR

(uczynił kilka kroków naprzód. Przystanął i podniósł dłoń, jakby chciał Julię zatrzymać)

JULIA

(przystanęła, odwróciła się i dostrzegła gest podniesionej dłoni przeora. Oczekująco)

No?

PRZEOR

(opanował się. Palcem podniesionej dłoni, wskazując na drzwi)

Tędy jest wyjście.

JULIA

(wyszła)

PRZEOR

(otworzył drzwi i patrzy za odchodzącą. Zamknął drzwi i podszedł do okna. Przystanął z boku pod ścianą, za portierą, i śledzi Julię, jak idzie przez dziedziniec klasztorny. Upewniwszy się, że wyszła, pociągnął za sznur dzwonka, wiszącego nad drzwiami)

CHÓR

(wchodzi)

PRZEOR

(do jednego z Chóru)

Niech ojciec zaraz pójdzie do kościoła

I zdejmie perły z ołtarza Madonny.

Proszę je schować w skrytce, za stallami.

JEDEN Z CHÓRU

(wyszedł)

 

Rozbrzmiewa muzyka organowa.

 

PRZEOR

Już wkrótce zacznie się

Radosne owocowanie krzyża.

Będzie to wielka chwila w naszym życiu,

Może właśnie owa,

Na której przyjście

Czekaliśmy tak długo,

Może nawet po to urodziliśmy się,

By ją dzisiaj przeżyć,

Może właśnie ona jedna

Jest celem

Naszego istnienia na ziemi.

Cierpiąc za Chrystusa,

Codziennie tworzymy świat od nowa,

Dlatego przygotujmy się na cierpienie,

Na niesprawiedliwość,

Na krzywdę,

Na szaleństwo mężów ciemności.

Jest jesień.

Z głębi ogrodów i sadów

Krzyczą psalmy Dawida

I płaczą usta Sybilli.

Już wkrótce z naszych modlitw

Poczną opadać pierwsze owoce

I rozpocznie się sąd

Nad chodzącymi drzewami.

Woda w stawach zmarszczy się

Pod powiewem przelatujących aniołów,

Którzy będą krążyć nad nami

W poszukiwaniu żeru.

Jesteśmy nadzy i bezimienni.

Dopiero śmierć nada naszemu życiu

Właściwe imię.

Wtedy będą nadane

Nowe i właściwe imiona

Wszystkim pojęciom i wartościom,

I tymi imionami będą wzywane

Wszystkie popioły

W dzień gniewu,

W dzień owocobrania.

OJCIEC PIERWSZY

Jesteśmy gotowi, ojcze przeorze,

Na dzień owocobrania.

OJCIEC DRUGI

Pamiętamy, że Chrystus po śmierci

Objawił się biednej kobiecie

W stroju sadownika,

Prawdopodobnie na dowód,

Że dzieje człowieka toczą się

Pomiędzy dwoma drzewami —

Poznania i krzyża.

OJCIEC TRZECI

Bóg jest dojrzałym owocem krzyża.

OJCIEC CZWARTY

Bóg jest obfitym owocem krzyża.

OJCIEC PIĄTY

Bóg jest błogosławionym owocem krzyża.

OJCIEC SZÓSTY

Zrywamy ten owoc w czas owocobrania

W krzyżowym sadzie.

CHÓR

Wierzymy,

Że mądrość człowieka

Mieści się

Na przecięciu ramion świętego krzyża,

Tam gdzie droga niebiosów

Mądrze przecina się z drogą ziemi.

PRZEOR

Amen.

 

Koniec aktu pierwszego

Strona: 123456