01. Umieranie Ukochanych, zawsze śmierć

Kolejne partie wiersza to już inny tryb mówienia o śmierci Matki. W trzeciej strofie pojawia się, zmieniający semantykę nieprawdopodobieństwa na semantykę warunku, tryb przypuszczający:  może rzeczywiście nie ma Zmarłej, bo przecież „Nie pozwoliłaby mi wyrwać zdjęcia z dowodu osobistego, wyjąć / z torebki notesu, pójść na pogrzeb i płakać, gdyby żyła”. I ja – synowskie, osierocone, mówiące ja – dodaje niepewnie, wbrew sobie: „Chyba / umarła” (ostatnia nadzieja łamie się i sama umiera w cięciu przerzutni). 

W strofie czwartej nie ma już ani zaprzeczania, ani myślenia warunkowego. Jest oznajmienie i – rezygnacja, choć jeszcze eufemizowana: „Wymknęła się, choć masowałem jej ręce i szeptałem do niej. / Podobno zmarła przed dziesięcioma dniami. To nie zdarzyło się / nigdy przedtem”. Strofa wygłosowa jest strofą nieutulonej rozpaczy („Wymknęła się, choć”) i czułości, bezradnie próbującej przywrócić Matkę do życia („choć masowałem jej ręce i szeptałem do niej”). Granica rozpaczy rysuje się w wersie ostatnim. A właściwie w śmiercionośnej  przerzutni: „To nie zdarzyło się / nigdy przedtem”, gdy życie rzucone jest – literalnie – w śmierć. W tym złamaniu życia złamanie wersu jawi się jako ostateczny wyraz jednorazowości śmierci – złamanie wersu (jak przedstawienia złamanych drzew na żydowskich nagrobkach) oznacza także przedwczesność każdej śmierci, matczynej – szczególnie.