Wezuwiusz i Pompeje
Na początku maja 1830 roku pocztowy dyliżans z Rzymu do Neapolu wiozący dwóch Szwedów, Włocha i troje Polaków, a wśród nich Adama Mickiewicza wjechał do Aversy:
„Widoków szczególnych żadnych. Zboże, drzewa i między nimi rozwieszony girlandami winograd. Ale widziałem już Wezuwiusz!!! Ujrzeliśmy go z wierzchu jednej góry. Nie odpowiedział wszakże mojej wyobraźni. Wygląda jak skruszona baszta. Adam zdjął sam i kazał mi zdjąć czapkę, aby go powitać”[1].
Zapisujący te słowa Antoni Edward Odyniec przywitał słynny wulkan trzema wykrzyknikami, a potem bezlikiem wykrzykników uzupełniających opis wrażeń, jakich dostarczyło mu oglądanie Wezuwiusza z bliska w nocnej scenerii. Aż zawstydził się swojej nieumiarkowanej egzaltacji i dla kontrastu spróbował lekkim wierszem wyrazić zachwyt: „Koroną góry – Gdzie Wulkan z cyklopy / kują pioruny i smolne ukropy / Warzą na ognia sodomskie potopy”. Odyniec wita Neapol ekstazą i erupcją słów, natomiast Mickiewicz milczy. Nie trwoni słów, zastępuje je gestem, tylko jednym, pokornym. Zdjęcie czapki ma najlepiej wyrazić hołd dla świętego miejsca i powagę spotkania z cudem natury.
„Jest przysłowie we Włoszech – pisze Odyniec w następnym liście – Vedi Napoli, e poi muori! (Obacz Neapol, a potem umieraj)”. Kto patrzy na Neapol z górującym Wezuwiuszem, ten doświadcza niewyrażalnego. To przeżycie wzniosłości, które estetycy tradycyjnie kojarzą z fenomenem wulkanów. Już Pseudo-Longinos wyrażał zdziwienie, że zapalony przez nas płomyk nie wydaje się nam „godniejszy podziwu, niż kratery Etny, której wybuchy wyrzucają z otchłani kamienie, a niekiedy i strumienie owego ognia z ziemi zrodzonego”[2]. Kant w Analityce wzniosłości eksponował „wulkany w całej swej niszczącej potędze”, Schiller zaś pisał wprost „o zdradliwym kraterze Wezuwiusza”, dostrzegając w nim „budzące grozę i wspaniałe widowisko zmian niszczących wszystko i tworzących na nowo, by znowu niszczyć”[3]. Chateaubriand tak wytrwale kontemplował tam „przerażającą dostojność natury”, iż zyskał przydomek „Samotnika z Wezuwiusza” («le Solitaire de Vésuve»)[4]. Goethe ryzykował życie wśród kamieni miotanych z krateru, ale kiedy już z oddali podziwiał tę „dymiącą górę”, wtedy czuł się jeszcze bardziej bezradny – „brak mi środków do opisania tego wszystkiego”, natomiast opis neapolitańskiego piękna wydawał się daremny: „Można o tym wszystkim mówić i opowiadać, można malować, ale to, co się widzi, przekracza wszelkie wyobrażenie”[5]. Doświadczał ułomności tych przedstawień, a zarazem rozumiał, że to właśnie one kształtują naszą wyobraźnię: „Wszędzie po drodze, z prawa i z lewa natrafialiśmy z bliska na te wszystkie śliczne widoki, znane nam z niezliczonych rysunków”[6].
Mickiewicz także odczuwał respekt wobec niezwykłości i famy okolic Neapolu, ale kiedy zwracał się do bezskutecznie adorowanej Henrietty Ankwiczówny, to sięgał po ironiczny ton i gesty zblazowanego wędrowca. W liście zaadresowanym do jej matki, Zofii, pisał:
„O moich podróżach odkładam do przyszłego listu dokładny raport. Niestety, panna Henrietta zna Neapol lepiej ode mnie, a o kraterze Wezuwiusza tyle słyszała opowiadań, ile menuetów Don Juana i rondo Herza. Wystąpię przecież z opisem krateru i świątyni Paestum […] Dodam tylko, że mię pobyt w Neapolu nie bardzo zachwyca, może to w skutek złego humoru i niedobrego zdrowia. Powietrze tutaj zgoła mi nie służy”[7].
Poeta rozumiał, że nie będzie łatwo zaimponować ukochanej, która w Rzymie była jego anielskim cicerone. Relacja z Wezuwiusza skazana jest na rywalizację z masą spetryfikowanych wyobrażeń i legionem sławnych zdobywców. Dlatego w uwodzącej korespondencji próbuje przelicytować konkurencję: „Mam jeszcze coś ciekawszego: byłem w Sycylii w czasie trzęsienia ziemi i wybuchu Etny”[8]. Wiadomo jednak z listu do Franciszka Malewskiego, że Adam nie zdobył zachmurzonej „małżonki Wezuwiusza” (nawet jej nie widział), a trzęsienie ziemi zwyczajnie przespał[9].
Wulkany służyły romantykom do epatowania pięknych pań, ale widok Wezuwiusza bywał też bolesnym, a nawet wulgarnym afrodyzjakiem (erupcja wywołująca erekcję), na co skarżył się w roku 1834 Hans Christian Andersen:
„Wezuwiusz wyrzucał wielkie strumienie lawy, która jaśniała z daleka […] Ale nie mogłem spokojnie patrzeć, bo przeszkadzali mi stręczyciele. Chłopiec 10–12 letni szedł za mną przez całą ulicę i mówił o donna molte bella, excelenca. Poczułem straszliwe pożądanie, ale jednak stawiłem mu opór”[10].
Mickiewicz wszedł na Wezuwiusz 1 czerwca 1830 roku, a dokładnie sześć lat później, także w czerwcu, w tym samym miejscu stanął Juliusz Słowacki. Oto dwa „słońca” polskiej poezji znalazły się na szczycie krateru! Porównanie obu zdarzeń (tj. listu Odyńca z listem Słowackiego do matki) wydawać by się mogło ekscytujące, tymczasem te sprawozdania więcej zawierają podobieństw niż różnic. Przypominają też relacje innych romantycznych turystów: Rautenstrauchowej, Kraszewskiego, Wołowskiego, Kremera, a przede wszystkim słynnych poprzedników i przewodników wyobraźni: Goethego i Madame de Staël. Inna sprawa, że plan wyprawy, scenariusz zwiedzania i amplituda emocji nie uległy w tym czasie większym wahaniom[11]. Odmienności objawiały się dopiero na wierzchołku, gdzie wszystko zależało od aktywności wulkanu. A po za tym – rutyna. Wszyscy zwracali uwagę na naturalną granicę żywej zieleni i martwej gleby wulkanicznej, wszyscy też odpoczywali obok domku pustelnika. Obowiązkowo raczyli się dojrzewającym tam winem Lacrima Christi i snuli rozważania o naturze malowniczych przewodników – lazzaronów. W tym samym miejscu spoglądali w stronę Neapolu, a potem kontemplowali strukturę lawy, żużlu, popiołów i siarkowego nalotu, zgodnie kojarząc je z piekłem. I bodaj tylko Słowacki błysnął tu infernalnym konceptem antycypującym fantazmaty Vernowskiej Wyprawy do wnętrza ziemi:
„Na wulkanie przychodziły mi do głowy różne dziwaczne myśli. Na przykład – myślałem sobie, że nie byłoby cudem wielkim przyrodzenia, gdyby trumny złych ludzi, zakopane w ziemi, przerzynały się przez nią jak strumienie i wpadały podziemnymi drogami do żaru wulkanicznego”[12].
Od chóru zgodnych opinii bardziej jeszcze odbiega kobiecy głos przyrodniej siostry Słowackiego, Hersylii:
„Widziałam Herculanum, Pompeję, wszystko, co jest bardziej ciekawe, oprócz Wezuwiusza, ale to sekret i Ty o tym nie mów. Opowiem Ci najdokładniej, co to jest, jak on wygląda, i nie widząc doskonałe mam wyobrażenie. Był Julek, Teofil, fatyga tak wielka, że trzeci z nimi idący omdlewał kilka razy, mając piersi słabe, będąc ciągniętym przez gidów, jadąc pierwszy na ośle. Kobiety unoszą, ale to niesienie, z takim trudem niosących połączone, tak jest straszne, z taką obawą osunięcia się nogi, żem wyrzekła się widzenia, tym bardziej jak mi powiedziano o kilku napisach, że trud nie jest wart tego, co się widzi, czyli bardziej, bom źle napisała – to co widzisz nie warte trudu Twego jakiś poniósł”[13].
Można zatem wiedzieć wszystko o Wezuwiuszu, nie wchodząc nań! Tak był sławny, zadeptany, obgadany i opisany, że wydawał się „spalony” dla ambitniejszych piór. A jednak Mickiewicz, który w trakcie włoskiej podróży pióra nie używał, właśnie tu zrobił wyjątek i skreślił „raport” z wulkanicznej wyprawy. Tekst szumnie zapowiedziany w liście do Ankwiczowej i wysłany do redakcji „Tygodnika Petersburskiego” nie trafił jednak do druku, autograf zaś zaginął (więcej szczęścia miał Goethe, którego sprawozdanie z Wezuwiusza zachowało się lekko nadpalone). W ten sposób z osobistej relacji Mickiewicza ocalało tylko jedno esencjalne zdanie z listu do Malewskiego: „Byłem w kraterze Wezuwiusza nad samą paszczą i zajrzałem mu w gardziel, w jego ogniu zapaliłem laskę i cygaro”[14]. Brzmi ono jak przechwałka pogromcy potworów, co trzeba uzupełnić informacją, iż sejsmiczny olbrzym trwał wówczas w dobrotliwej drzemce. Rozczarowani tym faktem zdobywcy zamiast piekielnego żaru zobaczyli płomień na miarę ludzkiej wyobraźni: taki „jak w hucie”, „jak z pieca”, a nawet „jakby na patelni”. Dlatego mogli śmiało przyklęknąć nad rozjarzoną szczeliną i zapalić cygara, a niedopałki, jak notuje Odyniec, „na pamiątkę sobie zachować”[15]. W arcyromantycznym geście zbierania pamiątek jest jednak coś błazeńskiego, wszak święty płomień natury zostaje komicznie pomniejszony i zduszony w niedopałku.
Podobną dezynwolturą u stóp Wezuwiusza popisywał się Słowacki: „Chodziłem po ulicach Pompei z cygarem w zębach jak po spalonej wiosce”. Z cygarem „della Fama” w zębach po pokładzie statku mijającego Neapol spacerował też Pan Alfons, tytułowy bohater opowiadania Słowackiego, a dym wydmuchiwany przez Alfonsa i okrętowy komin buchał „jak gdyby z wulkanu”, zasłaniając widok Wezuwiusza. Wzniosły olbrzym zostanie tu oswojony i groteskowo pomniejszony, także wtedy, gdy Słowacki prześle matce jako pamiątkę z Wezuwiusza „wanienkę z lawy na łzy po Julku”.
A zatem polski romantyk czuł się w okolicach Neapolu „nadto lekki”, bo mierziła go powierzchowność życia turysty, pięknoducha, kuracjusza albo męża snobistycznej żony przymuszonego do włoskich wędrówek (z czego kpił Krasiński jako autor Trzech myśli Ligenzy, 1840). Ambicją polskich wędrowców było spoglądać na Wezuwiusz, a myśleć o duchu swojego narodu, a nawet rozmawiać z polskimi duchami. Tę sztukę posiadł także autor napisanych po francusku Konfederatów Barskich (1836). W niedokończonym dramacie Mickiewicza z ust Doktora, „rosyjskiego agenta dyplomatycznego”, niewątpliwie bywalca Neapolitańskiej Kampanii, padnie znamienna kwestia:
„Zauważyłem, że mieszczanie krakowscy zwracają za często głowę w stronę gór, jak lazzaroni w stronę Wezuwiusza, co zawsze jest zapowiedzią wybuchu… ”[16].
Inny Rosjanin, powątpiewa w tę wróżbę: „Pan Pułaski nie zrobi z Krępaku Wezuwiusza”. Ale Jenerał się myli, nie doceniając wulkanicznej mocy konfederata – Pułaskiego. Jakby nie czytał powieści Madame de Staël, a już na pewno III części Dziadów, gdzie inny polski bohater, przyszły powstaniec – Wysocki, w Salonie Warszawskim przemówi słowami, które brzmią jak parafraza proroctwa Korynny:
„Nasz naród jak lawa,
Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi;
Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi”[17].
Dzięki wulkanicznym doświadczeniom znalazł Mickiewicz figurę oddającą osobliwość polskiego narodu. Oto powierzchniowa martwość, jałowość warstwy przewodzącej, pod którą kryje się niewidzialny nurt podskórny, wytrwały zapał zniewolonego ludu, który kipiąc w głębi, może wybuchnąć po latach, tak jak zerwali się Polacy po stuleciu zaborów. Bo kiedy Mickiewicz w czerwcu 1830 roku stał na uśpionym wulkanie, to uśpioną Polskę ledwie parę miesięcy dzieliło od listopadowej erupcji. I ta metafora przyniesiona z Wezuwiusza, wykradziona opiekuńczemu duchowi Neapolu, okazała się najcelniejszą i zarazem najsłynniejszą definicją ducha polskiego.
*
Kiedy Korynna dotarła do krateru Wezuwiusza, posępnie zamilkła, a po chwili powiedziała do towarzysza:
„Kochany Oswaldzie, rzućmy tę pustynię, a wróćmy do żyjących; ciężko tu mojej duszy. Wszystkie inne góry zbliżają nas ku niebu, zdają się nad ziemskie unosić życie; tu zaś czuję tylko zawrót i trwogę, tu natura doznaje losu zbrodniarza, dla którego nie ma już łaski i przebaczenia Stwórcy. Nie może to być kraina istot dobrych, odejdźmy stąd”[18].
A kiedy z tego samego miejsca oddalał się Odyniec, to pomyślał:
„Koniec końców – dobrze, żeśmy byli na Wezuwiuszu, lepiej żeśmy już, Bogu dzięki, szczęśliwie wrócili, a najlepiej, że takich ciekawości nie ma u nas nad Niemnem i Wisłą”[19].
Niniejsze hasło jest wersją skróconą i przeredagowaną artykułu: Aleksander Nawarecki, «Il nostro popolo è come la lava». I romantici polacchi all’ombra del Vesuvio, tłum. C. Costa, w: Genius Loci. Napoli, un fenomeno della cultura, storia e natura mondo, red. T. Lewandowska-Wilkoń, T. Sławek, U. Cinque, Università degli Studi di Napoli „L’Orientale”, Napoli 2006, s. 97–117; w jęz. Pol.: Aleksander Nawarecki, «Nasz naród jak lawa». Romantycy polscy pod Wezuwiuszem, w: Genius loci w kulturze europejskiej. Kampania i Neapol. Szkice komparatystyczne, red. T. Sławek i A. Wilkoń przy współudziale Z. Kadłubka, Katowice 2007, s. 9–26.
Przypisy
- Antoni Edward Odyniec, Listy z podróży, opr. M. Dernałowicz, Warszawa 1961, t. 2, s. 322.
- Pseudo-Longinos, O wzniosłości, w: tegoż, Trzy poetyki klasyczne, przekł. T. Sinko, Wrocław 1951, s. 141.
- Immanuel Kant, Krytyka władzy sądzenia, przekł. J. Gałecki, Warszawa 1964, s. 158. Friedrich Schiller, O wzniosłości, w: tegoż, Listy o estetycznym wychowaniu człowieka i inne rozprawy, przekł. I. Krońska i J. Prokopiuk, Warszawa 1972, s. 184.
- Por. Irena Grudzińska-Gross, Piętno rewolucji. Custine, Tocqueville i wyobraźnia romantyczna, przekł. B. Shallcross, Warszawa 1995, s. 170.
- Johann Wolfgang von Goethe, Podróż włoska, przekł. i opr. H. Krzeczkowski, Warszawa 1980, s. 168, 189.
- Tamże, s. 178.
- Adam Mickiewicz, Listy, Część I, w: tegoż, Dzieła, Wydanie Narodowe, Warszawa 1955, t. XIV, s. 535–536.
- Tamże.
- Tamże, s. 542
- Cyt. za: Jackie Wullschläger, Andersen. Życie baśniopisarza, przekł. M. Ochab, Warszawa 2005, s. 163.
- Scenariusz wypraw tylko nieznacznie zmienił się na początku XX w. wraz z budową kolejki krzesełkowej. Wnikliwe porównanie romantycznych świadectw z nowoczesnymi realiami przeprowadził Bronisław Biliński (Kwerenda pustelnicza. Ze Słowackim na Wezuwiuszu, „Nowa Kultura” 1960, nr 3).
- Juliusz Słowacki, Listy do matki, w: tegoż, Dzieła, Wydanie Narodowe, t. XI, Wrocław 1949, s. 268.
- List Hersylii Januszewskiej do Jerzego Mianowskiego, Neapol, sierpień 1836, w: W kręgu bliskich poety. Listy rodziny Słowackich, opr. S. Makowski, Z. Sudolski, red. E. Sawrymowicz, Warszawa 1960, t. 1, s. 648–649.
- Adam Mickiewicz, Dzieła, t. XIV. s. 541.
- Owo nadpalone cygaro można było oglądać w grudniu 1998 r. na krakowskiej wystawie Śladami Adama Mickiewicza w Bibliotece Jagiellońskiej (por. R.R., Pierwodruk, listy i cygara, „Gazeta Wyborcza” 21 grudnia 1998). Ten szczegół zawdzięczam wnikliwości Jarosława Marka Rymkiewicza.
- Adam Mickiewicz, Konfederaci barscy, w: tegoż, Dzieła, Wydanie Rocznicowe, t. III: Dramaty, Warszawa 1995, s. 375.
- Adam Mickiewicz, Dziady. Część III, w: tegoż, Dzieła, t. III: Dramaty, s. 209.
- Anna Luiza Herminia de Staël, Korynna, czyli Włochy, przekł. Ł. Rautenstrauchowa i K. Witte, Wrocław 1962, s. 328.
- Antoni Edward Odyniec, Listy z podróży, s. 375.