
18. Żal po Indze Bartsch
Teraz kilka wyjaśnień biograficznych. W czerwcu 1930 roku poeta wziął ślub z Natalią Awałow, a w lipcu 1931 oboje wyjechali na półtora roku do Berlina, gdzie Gałczyński miał pracować jako referent kulturalny polskiego konsulatu. W gruncie rzeczy była to długa podróż poślubna, podczas której młodzi małżonkowie zwiedzali muzea, błądzili po Europie. Poeta, jak mógł, wykręcał się od pracy. Studiował język niemiecki i łacinę, próbował pisać powieści. Wierszy napisał wtedy niewiele, ale pod koniec pobytu wena eksplodowała i powstał surrealistyczny poemat Bal u Salomona. Autor traktował go podejrzliwie, jak inne swoje podobne utwory, przychodzące z podświadomości. Zniszczył je. Bał się twórczego szaleństwa, nad którym nie mógł zapanować. Rękopis tego poematu ocaliła Natalia.
Gdy czytamy Inge Bartsch, musimy pamiętać o tych surrealistycznych skłonnościach Gałczyńskiego, choć nie powinno się mylić ich z poczuciem absurdu – to odmienne poetyki, czasami przeplatające się w jego twórczości. W końcu to on jako pierwszy przeszczepił na polski grunt termin: socrealizm.
Niewątpliwie surrealistyczny jest w wierszu obraz zamachu stanu, a chodzi oczywiście o ciąg zdarzeń torujących Hitlerowi drogę do władzy. Partia narodowo-socjalistyczna liczyła wówczas dwa i pół miliona członków i może stąd w Inge Bartsch owe trzy miliony magików. Trzeba przyznać, że fragment ten był uważany za nietaktowny, podobnie jak ten: