18. Żal po Indze Bartsch

Zwłaszcza, że był to już czas pierwszych obozów koncentracyjnych, a niebawem do jednego z nich trafił założyciel kabaretu Die Katakombe, Werner Finck. Sam teatrzyk zamknięto w 1935 roku na polecenie samego Goebbelsa.

O brak poważnego podejścia do tematu oskarżał Gałczyńskiego z pozycji marksistowskich, skądinąd życzliwy mu, Andrzej Stawar. Uważał, że pod ręką poety „sprawa rozpłynęła się w niezdecydowaniu”, a „wiersz – niepozbawiony swoistego uroku – pozostawia drażniący niedosyt treściowy. Rozdwojona symbolika odbiera mu prosty ludzki sens – migotliwa chwiejność ujęcia dała utwór dwuznaczny w ostatecznym wyrazie”[1]. Jeszcze ostrzej niefrasobliwość poety potępiał Andrzej Drawicz: „Rozłożony na czynniki wiersz odsłania – po historycznych doświadczeniach –fałszywy krok”[2].

W tym momencie powinniśmy się zastanowić, kim jest podmiot wiersza. Czy to sam Gałczyński, wspominający wizytę w berlińskim kabarecie, czy może ktoś inny? Ależ to nie poeta, to korespondent, który zastanawia się, jak opisać tragiczne zdarzenia w artykule, którego szkic wplata w narrację. Oczywiście zapisuje też swoje zachwyty („Niech żyje brzuch!”) i smutki („Szkoda”).

Taka dwoistość paradoksalnie okazuje się koherentna.

Jakim był ten wiersz w zamiarze autora? Sprawa nie jest prosta. Utwór szybko stał się popularny, a jego wykonanie przez debiutującą wtedy Irenę Kwiatkowską przeszło do legendy. Gałczyński twierdził nawet, że dopiero młoda aktorka uzmysłowiła mu sens Inge Bartsch[3]. On sam recytował wiersz w kawiarni Sztuka i Moda, co precyzyjnie opisał krytyk muzyczny Jerzy Waldorff:

Niewysoki, szczupły, wspierał się łokciem o fortepian i stał nieruchomo: ciało, ramiona, dłonie. Cała ekspresja w głosie i głowie, którą na wybranych akcentach podrzucał, a wtedy lekko też poruszały się jego włosy dość długie i takie czarne, o jakich się powiada, że są koloru kruczych skrzydeł. Oczy miał trochę przymrużone i zapatrzone przed siebie, ponad słuchającą publiką. Rysy twarzy, na pozór grube i prostackie, oddawały siłę razem i smutek. Duże mięsiste wargi podczas deklamowania w intensywnym ruchu, a przecie wyrazista nadzwyczaj dykcja poety raczej polegała na spółgłoskach podpieranych silnie wydechem – czasem aż do zgrzytania, warkotu, kiedy zaś chciał, żeby tekst osunął się na równą linię refleksji czy liryki, wysuwał lekko dolną szczękę i wargę, kładąc na nich głos niski i aksamitny, brzmiący na podobieństwo wiolonczeli[4].
Strona: 123456789

Przypisy

  1. Andrzej Stawar, O Gałczyńskim, Warszawa 1959, s. 113.
  2. Andrzej Drawicz, Konstanty Ildefons Gałczyński, Warszawa 1968, s. 68.
  3. Lidia Ignaczak, «Na przyczepkę», czyli Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego przygody z kabaretem, „Prace Polonistyczne”, seria LXVII, 2012, s. 172.
  4. Jerzy Waldorff, Czarne owce dla Apolla, Kraków–Wrocław 1984, s. 61. Ciekawą uwagę uzupełniającą możemy znaleźć we wspomnieniu Flory Bieńkowskiej, która pisze, że poeta zwykle „z powagą czytał zarówno groteskę, jak wiersz liryczny” (Flora Bieńkowska, Głos trąbki pożegnalny, w: Wspomnienia o K.I. Gałczyńskim, przedmowa i red. Anny Kamieńskiej i Jana Śpiewaka, Warszawa 1961, s. 523).