CHŁODNA – LESZNO – KARMELICKA – MIŁA [TRASA]

Marcin Szczygielski

JA, II D

„Pani do której idziemy, mieszka przy ulicy Miłej. To bardzo daleko od nas – dużo dalej niż do biblioteki. Idziemy ponad pół godziny, przepychamy się przez tłum. Riksza za rikszą, hałas, krzyk. Przekupki sprzedają chleb, trzymają go w drucianych klatkach, żeby nie można było go ukraść. Sprzedają też cukierki z sacharyny i miękkie, przywiędłe warzywa. Galaretkę z końskich kości, placki z małych rybek, na które mówi się „śmierdziuchy”. Galaretka kosztuje dziesięć groszy za porcję, placek – trzydzieści, a z kromką chleba – czterdzieści. I oczywiście rzeczy. Wszyscy sprzedają jakieś rzeczy. Zegarki, książki, ubrania, grzebienie, filiżanki, poduszki. Między sprzedawcami kręcą się dzieci, na chodnikach, pod murami domów, siedzą żebracy – jedni proszą grzecznie o datki, inni krzyczą. Jeszcze inni tylko siedzą i patrzą w ziemię. Ktoś śpiewa, ktoś gra na organkach, ktoś tańczy w tłumie. Kręci mi się w głowie. Jest bardzo ciepło, a mam na sobie dwie koszule, sweter i wełniane spodnie. Pot płynie mi po nosie.
Przystajemy na chwilę na skrzyżowaniu [Leszno / Karmelicka – jak wynika z dołączonej do II wyd. mapy – B.K.], bo robi się zator – z jednej strony nadjeżdża tramwaj konny, na który mówi się kohnhellerka, z drugiej czarny karawan z napisem „Pinkiert” na boku, a tu na samym środku ulicy w jednej z riksz łamie się oś. Wszyscy zatrzymują się, wybucha awantura. Ludzie biegną ze wszystkich stron, żeby zobaczyć, co się dzieje. Ktoś spycha nas pod mur kamienicy, Dziadzio przyciska skrzypce do piersi, przyciąga mnie do siebie. Jacyś chłopcy śmieją się głośno.
Obok jest brama, w bramie – mały straganik rozłożony na złamanej podstawie maszyny do szycia. Przyglądam się, jak młoda kobieta w kolorowej chustce na głowie ogląda lusterko z długą rączką i pięknym bukietem kwiatów namalowanym na odwrocie.
– Pani, gdzie dwa złote?! Jakie dwa złote?! To szmelc przecież. Pęknięte, o!
– Nikt nie każe brać. – Wzrusza ramionami właścicielka straganiku. – Przymusu nie ma.
– Ale jak to tak można? – oburza się pani. – Potłuczony rupieć pani wykłada w nadziei, że się jaki naiwny trafi. Dwa złote! To oszustwo!
– Moja miła pani – odpowiada spokojnym głosem sprzedawczyni – ani to nie jest towar, ani to nie jest sklep. Ani pani nie jesteś klientka, ani ja nie jestem kupcowa. Ani ja pani nie sprzedaję, ani pani nie kupujesz, bo przecież te papierki to żaden pieniądz. Pani nie tracisz, ja nie zarabiam. Gdzie tu oszustwo? Po co? Tyle tylko, że coś trzeba robić. Nie? [Na podstawie: Janusz Korczak, Pamiętniki i inne pisma z getta, Instytut Książki, Warszawa 2012, s. 72 – przyp. aut.]
Słońce znika za chmurą. Ulica tonie w szarości. Wszystko staje się szare, nawet kolorowa chustka na głowie pani targującej się o lusterko traci barwy. Szarzeją ludzie, kamienie i nawet chleby zamknięte w drucianych klatkach, jak egzotyczne ptaszki, też stają się szare – niczym kostropate, ciężkie sztaby ołowiu. Tramwaj rusza wreszcie, chud koń z wysiłkiem zapiera się kopytami o bruk ulicy. Karawan, ciągnięty przez dwóch mężczyzn, znika za rogiem.
– Musimy iść – mówi dziadek.” [s. 73-75]

Bibliografia

Marcin Szczygielski, Arka czasu czyli wielka ucieczka Rafała od kiedyś przez wtedy do teraz i wstecz, Warszawa 2014.