DZIKA 3 (SIEROCINIEC)

Helena Szereszewska

JA/ONI, IV A

„W kuchni pracowało od ośmiu do dwunastu kobiet. (…) Pracowała także (…) siedemnastoletnia dziewczyna z Krasnegostawu.
Dziewczyna ta przyprowadziła ze sobą troje rodzeństwa. (…)
Oddała chłopców do sierocińca przy ulicy Dzikiej, siostrzyczkę – do innego schroniska, gdzie były tylko malutkie dzieci, a sama zamieszkała przy ulicy Kurzej.” (s. 184-185)

”W pierwszych dniach stycznia 1943 roku umówiliśmy się z radcą Kupczykierem i poszliśmy zwiedzić sierociniec przy ulicy Dzikiej. Dzień był sobotni — dzień odpoczynku.
[…]
Sierociniec mieścił się w „Domu Śmierci”. Nazwa ta pochodziła z czasów poprzedzających wysiedlenie, kiedy mieszkali w nim Żydzi, zbierani z okolicznych miasteczek. Dziesiątkował ich tyfus plamisty.
Wówczas było w tym domu tak wiele ludzi, że nie tylko w pokojach, ale i na korytarzach stał barłóg przy barłogu. Teraz dom ten zmieniony był nie do poznanie. Wszędzie panowała idealna czystość. I cisza. Mimo że były w domu dzieci, nie słychać było żadnego gwaru. Kroki nasze na długich korytarzach budziły echa.
Do tego sierocińca kierowano prócz sierot z getta wszystkie żydowskie dzieci ze strony „aryjskiej”, które potraciły rodziców. Skoro nikt już nie płacił za ich utrzymanie, a opiekunowie nie mogli czy nie chcieli trzymać ich darmo, oddawali dzieci z powrotem do getta.
Wchodziliśmy do czystych jasnych klas, gdzie były małe ławeczki i niskie, długie stoły. Na ścianach wisiały wycinanki i ryciny. Dzieci były porządnie ubrane. Podzielone były według wieku. Młodsze dzieci miały osobne pokoje i klasy. W każdej klasie siedział z dziećmi wychowawca albo wychowawczyni. Dzieci było około dwustu. Wszystkie były spokojne i syte.
Sierociniec ten był oczkiem w głowie Niemców. Kazali bardzo dbać o dzieci i dobrze je odżywiać. Każde dziecko otrzymywało większą porcję chleba niż dorosły człowiek w getcie.
Weszliśmy także do kuchni i porozmawialiśmy chwilę z gospodynią. Smażyła góry naleśników nadziewanych marmoladą. Pomagały jej dwie czternastoletnie dziewczynki-sieroty.
Wśród młodszych dzieci była pięcioletnia dziewczynka, na którą zwrócono nam uwagę.
„Jak się nazywasz?” — zapytała wychowawczyni.
„ Barszczewska — odpowiedziała. Zamyśliła się, a potem dodała: — I Basia”.
„Nie bój się — perswadowała łagodnie wychowawczyni — jesteś wśród Żydów. Możesz powiedzieć bez obawy, jak się nazywasz naprawdę”.
„ Barszczewska” — odpowiedziała uparcie dziewczynka. Uśmiechała się, a więc się nie bała, a jednak powiedziała to samo.
„Nie mówi nigdy inaczej. Miała zapowiedziane po tamtej stronie, że tak się musi nazywaj. Rodzice jej zginęli. Nie miał kto za nią płacić. Opiekunowie oddali ją policjantowi” — wyjaśniła nam wychowawczyni.
Dziewczynka — jasna blondynka w czerwonej chusteczce na głowie — nie była podobna do Żydówki. Patrząc na nią, myślałam: a może to nie jest żydowskie dziecko? Czy nie tkwi w tym jakaś tragiczna omyłka?
W klasie chłopców był jeden piękny, wysokiego wzrostu chłopiec. Miał trzynaście lat. Powierzchownością swoją natychmiast zwrócił naszą uwagę. Miał szare oczy i czarne, zrośnięte brwi. Wyraz jego oczu był surowy.
„Był synem nauczyciela szkoły średniej — powiedział wychowawca — matka tak samo była nauczycielką. Zginęli oboje. Chłopiec był po stronie «aryjskiej» i mówi, że miał pieniądze. Gdy opiekunowie dowiedzieli się, że rodzice zginęli, zabrali mu wszystko i powiedzieli, że nie chcą go więcej trzymać u siebie. To zdolny chłopiec”.
„A teraz — powiedział wychowawca, gdyśmy wyszli na korytarz — pokażę państwu chłopca, który po zlikwidowaniu getta w Otwocku przyprowadził troje małych dzieci. Zostali sami i przyszli do Warszawy pieszo. Długo szli”.
Chłopiec miał dziesięć lat. Pochodził chyba z rodziny rzemieślniczej. Dzieci, które przyprowadził, były znacznie młodsze od niego: dziewczynka i dwóch chłopców. Żadne pokrewieństwo nie łączyło tych dzieci. Były zupełnie obce dla siebie.
[…]
„Przychodzę do nas kobiety, które pogubiły czy potraciły dzieci — powiedział wychowawca. — Myślą, że może u nas znajdą swoje dziecko. Jest jedna, która dowiaduje się co jakiś czas. Już straciła nadzieję i teraz chce wziąć cudze i chować zamiast swojego. Przychodzi do nas co kilka dni”. (s. 194-196)

JA/ONI, IV A (18 stycznia 1943)

„Sierociniec na Dzikiej okazał się zwykłą niemiecką pułapką, w którą wpadli Żydzi z warszawskiego getta. Uśpiono ich czujność, obudzono nim wiarę w przetrwanie.
18 stycznia 1943 roku sierociniec poszedł na Umschlag.” (s. 197)

Bibliografia

– Helena Szereszewska, Krzyż i mezuza, Warszawa 1993.