GĘSIA 6

Henryk Bryskier

ONI, III A

„Rada Żydowska ulokowała swoje biura w gmachu b. więzienia wojskowego przy ul. Zamenhofa 19; Zakład Zaopatrzenia zainstalował się przy ul. Franciszkańskiej 30 i 32, a wszystkie oddziały szpitala zostały rozmieszczone w domu nr 6 przy ul. Gęsiej, zaś przedsiębiorstwo wywozu śmieci przy ul. Franciszkańskiej 24 i Żydowskie Pogotowie Ratunkowe – przy ul. Wołyńskiej. Radcowie i urzędnicy gminy, którzy poprzednio zamieszkiwali bloki przy ul. Chłodnej, przenieśli się na ul. Muranowska 40-44.” (s. 190)

Abraham Lewin

ONI, III A

„Nalewki przedstawiają straszny obraz. Wczoraj zastrzelili na ulicy kobietę, która wybiegła z podwórka i uciekała. Z szopu Toebbensa (Gęsia 6) zabrali robotników, wywieźli ich z Warszawy. Łapali również urzędników Gminy, schwytanych wywieźli. Opróżniono wszystkie sale. Ukrywających się i odmawiających wyjścia zastrzelili. Z drugiego wydziału ŻSS zabrali wszystkich pracowników szopu będącego w stadium organizacji. Przy zbiegu Karmelickiej i Nowolipia siekierami odrąbali kłódki i zamki i otworzyli sklepy. Do południa dostarczyli 4 000 ludzi, w tym 800 ochotników. Łączna liczba wysiedlonych do wczoraj wieczór przewyższała 60 000.” (s. 179)

Adina Blady-Szwajger

JA/ONI, III

„- Od kiedy pani mieszkała na Gęsiej?

– Zaraz – moja matka zginęła 29 lipca, ja byłam jeszcze wtedy na Świętojerskiej. Po dwóch czy trzech dniach wyrzucili nas stamtąd.

– Czy to z powodu zmniejszenia getta?

– Nie tylko. Tam przyszli szczotkarze.

– Szopy tam powstały, tak?

– Tak. Wtedy przez kilka dni nocowałam w szpitalu. A w takim pokoiku, naprzeciwko szpitala na Lesznie, złożyliśmy swoje rzeczy.

– „Złożyliśmy”, to znaczy kto?

– Mój maż, który wtedy zamieszkał u swoich rodziców, ja i jeszcze kilka osób. Wszystko zginęło potem. Pamiętam, przyniosłam tam taki wielki kufer z bielizną pościelową, z porcelaną i płytami.

– I potem mieszkała pani na Gęsiej?

– Potem był ten dzień, kiedy zabrali dzieci do szpitala na Umschlagu.

– Kiedy?

– 9, a może 11 sierpnia. Nie wiem! Chyba dziewiątego. Potem było mieszkanie na Pawiej. Skoszarowano nas.

– Personel szpitala?

– Tak. Mieszkaliśmy wtedy razem – Marek [Marek Edelman – dop. AKR], Stasia [Rywka Rozensztajn], Margolisowa, Kielsonowie. Na Pawiej byliśmy do kotła. I wszystko się skończyło 4 września.

– Nie rozumiem. Kocioł na Miłej trwał od 5 do 12 września.

– Bzdura! Wszystko się skończyło 4 września! Myśmy byli dwa czy trzy dni w kotle i z kotła wyprowadzili nas na Gęsią. Już nie wróciliśmy na Pawią. Na Gęsiej 6 był szpital – jedną oficynę zajmował personel szpitala. I tam mieszkał z nami Welwł [Welwł Rozowski – dop. AKR] i taki piętnastoletni braciszek mojej koleżanki, którego rodzice już zginęli, Alik Zarchi” (Tak naprawdę…, s. 155-156).

JA/ONI, III A [29-30 VII 1942]

„- To była blokada ulicy?

– Ulicy, ulicy! I została kartka – „Miód zapłacony, bony wycięte. Nie popełniaj żadnych głuptas. Całuję Was.”” (Tak naprawdę…, s. 140)

JA/ONI, III B

„Wiem, że jak wreszcie wyszliśmy z tego [kotła na Miłej – dop. AKR], to byliśmy strasznie głodni i w tym mieszkaniu na Gęsiej szukaliśmy po kątach jakiegoś jedzenia.” (Tak naprawdę…, s. 158)

JA/ONI, IV

„- […] sztab ŻOB-u spotykał się u nas w domu na Gęsiej. Był Marek [Marek Edelman – dop. AKR], był Welwł Rozowski, przychodził Abram Blum.”  (Tak naprawdę…, s. 158)

 

[…]

JA/ONI, IV B

„Dr Naczelna [Anna Braude-Hellerowa – dop. AKR] nie wyszła z getta. W ostatnim liście, który otrzymaliśmy od Niej w marcu 1943 r. – trzy miesiące po moim wyjściu z getta – pisała: „Nie martwcie się o mnie – mam inne plany” i została na gruzach szpitala na Gęsiej – ostatniego schronienia chorych dzieci.” (s. 66)

JA/ONI, III B/III C

„To już było po akcji. Wyprowadzono nas z kotła i zaprowadzono na Gęsią 6. Do kamienicy czynszowej. Tam miał być szpital dla tych 40 000-50 000 jeszcze żywych. Trzy pokoiki na pierwszym piętrze to był oddział dziecięcy. Akurat tyle, ile trzeba dla tych paruset dzieci, które jeszcze nie zginęły. Jedna oficyna to były mieszkania dla personelu. Na trzecim piętrze było nasze mieszkanie.

Trzy pokoiki z kuchnią. Dużo nas tam było w tych trzech pokojach. Chyba 10-12 osób. Wieczorem stawiało się na gazie garnek z „fałszywym czulentem”: trochę kaszy, ziemniaków, jeżeli były, i czasem 3 dkg słoniny. I jeszcze sól. Rano, o piątej czy szóstej, każdy nalewał sobie talerz gorącej zupy i szliśmy do szpitala.” (s. 105-106)

JA/ONI, III B/III C

„A na oddziale była Naczelna [Anna Braude-Hellerowa – dop. AKR] i była Hela Keilson, i nie wiem, kto jeszcze.  Niewiele pamiętam z tego oddziału. Chociaż przychodziłam tam rano do pracy. Po południu lub nocą pracowałam jako salowa, bo przecież salowych nie było, a tylu etatów lekarskich nie potrzebowaliśmy. A Ala [Alina Margolis – dop. AKR] była już dyplomowaną pielęgniarką, więc czasem mówiła do mnie, że trzeba pozmywać lub wytrzeć podłogę.” (s. 107)

JA/ONI, IV A

„Nie było już przecież oddziału chirurgii dziecięcej, więc dr Wilk prowadził „małą chirurgię” dla całego szpitala.

[…]

Z tego okresu pamiętam najlepiej uczennice szkoły pielęgniarskiej, nadal w tym ostatnim domu przedpogrzebowym trzymane żelazną ręką Luby Blum-Bielickiej, dyrektorki szkoły. Obchodząc o szóstej rano sale chorych durowych, pytała w swój charakterystyczny sposób, zaciągając z wileńska:

– Czy pani była dzisiaj myta?

Pewnego ranka uczennica, spiesząc się, żeby zdążyć wszystko przed kontrolą dyrektorki szkoły, natarła spirytusem plecy zmarłych, wystawionych w nocy na korytarz.

A my wciąż chodziliśmy po salach i udawaliśmy przed umierającymi, że jest jakaś nadzieja.

Taki był to szpital.” (s. 111-112)

JA/ONI, IV A (18 I 1943)

„Obudziliśmy się tego styczniowego ranka i usłyszeliśmy niemieckie krzyki. Któryś z chłopców zbiegł na dół. Wrócił i powiedział, że akcja.

No, to trzeba było się ubrać i czekać, co dalej.

Nagle ktoś zastukał do drzwi i wszedł taki gestapowiec jak z obrazka, bo między nimi byli piękni chłopcy, tylko oczy mieli z kawałka lodu. Popatrzył po wszystkich i podszedł do mnie.

– Kim jesteś?

– Lekarzem – miałam już na sobie fartuch i słuchawkę na szyi.

– Boisz się śmierci?

– Nie – i to była prawda. Bo nic nie czułam.

A on wyciągnął pistolet, przystawił mi do czoła, i powiedział coś, że on wcale nie chce, ale „Befehl ist Befehl”.

A ja wciąż się nie bałam, tylko wszyscy się zlękli, bo to nie było wcale przyjemne – taki trup z rozwaloną głową, i w ogóle.

A on po chwili podrzucił pistolet na dłoni, uśmiechnął się, że to niby żart się udał, i wrzasnął, żeby mężczyźni szli na dół „pomagać chorym”, więc chłopcy wyskoczyli z mieszkania, ale oczywiście schowali się gdzieś w bramie? W schowku?

Gdy odszedł, powstała propozycja, żeby się schować. Na drugim piętrze był schowek, który pewno zrobił sobie jakiś kupiec na towar. Była to taka wąska przestrzeń, która prowadziła w przeciwną stronę niż pokoje i od której drzwi były zastawione szafą.

Nie miałam najmniejszego zamiaru tam pójść, ale okazało się, że rodzice Heli [Helena Keilson – dop. AKR] nie chcą pójść bez niej, a ona nie chce beze mnie. Więc Marek [Marek Edelman – dop. AKR] powiedział do mnie: – Musisz iść, bo w domu jest broń i nie chcemy starych w razie strzelaniny.

W tym „schronie” było około 30 osób i świeczka, którą zapalono, po godzinie zgasła, bo już nie było tlenu. A ja, zanim usiadłam, to wypatrzyłam na półce taki ciężki, chyba dwukilogramowy odważnik. I usiadłam na piecyku koło tej półki.

A potem tośmy słyszeli, jak rozwalają jedne drzwi po drugich i kiedy weszli do tego naszego mieszkania, usłyszałam taki trzask, jakby odsuwa-li szafę. Więc wtedy pierwszy raz poczułam, że mi jest strasznie zimno, zwłaszcza w nogi. I to właśnie był strach. Ale złapałam ten odważnik w rękę i nie pamiętam już, czy się jeszcze bałam. A potem usłyszeliśmy, jak mówią, że „Ist Nichts da”, i odeszli. I nikt się nie ruszał jeszcze długo. Dopiero później okazało się, że jak oni otworzyli tę szafę, to tak szarpnęli, że tylna ściana wypadła i zasłoniła drzwi od schowka.

Potem jeszcze usłyszeliśmy trzy strzały, a u nas w domu zostały trzy osoby. Więc wtedy to już wiedziałam, że się boję, i trzęsłam się tak, jakbym miała dreszcze. Gdy się wszystko skończyło, Naczelna patrzyła na mnie, życząc sobie, żebym poszła zobaczyć, czy można już wyjść. Nie mogłam, bo wciąż się trzęsłam. I dopiero, jak po nas przyszedł ktoś, że już koniec, zabrałam Fecie i poszłam przez ich mieszkanie i przez jakieś gruzy do naszego. Ale u nas wszystko było w porządku. Tylko chorych już nie było.” (s. 112-115)

JA, IV B (25 I 1943)

”I poszłam. Z placówką.

25 stycznia 1943. Rano.

[…] Przeszłam przez „wachę” – bramę w murze – niekontrolowana w tłumie „placówkarzy”, którzy szli do pracy w fabryce po aryjskiej stronie. Nie pamiętam dokładnie, która to była brama, ale chyba ta na rogu Leszna i Żelaznej. Tak, chyba tam, bo znalazłam się od razu w tłumie kłębiącym się na skrzyżowaniu ulic. […] Po prostu wmieszałam się w tłum. To musiało być na Żelaznej, bo bardzo szybko znalazłam się na Złotej. Tam mieszkała pani Maria Zarębianka, córka starej piastunki mojej matki, bardzo z Mamą zaprzyjaźniona. Do niej poszłam tego pierwszego dnia.” (s. 132-134)

JA/ONI, III B/III C

„Pracownicy szpitala mieszkali w jednej oficynie czynszowej kamienicy przy ul. Gęsiej 6, gdzie mieścił się szpital. W naszym mieszkaniu na trzecim piętrze w trzech pokoikach z kuchnią mieszkało nas jedenaście osób. Najbliżsi przyjaciele ze szpitala, parę osób z rodziny. Dr Margolisowa z Alą [Alina Margolis – dop. AKR] , dr Hela Keilson z rodzicami, Marek [Marek Edelman – dop. AKR], ja.

Oprócz nas Stasia-Ryfka [[Rywka Rozensztajn – dop. AKR] ze swoim chłopcem, Welwłem Rozowskim i jeszcze przygarnięty przez nas braciszek mojej koleżanki ze studiów, która wraz z rodzicami zginęła w czasie akcji – Alik Zarchi. […] Nie czuliśmy ciasnoty. Każdy miał swoje legowisko, a w kuchni można było zagrzać wodę i umyć się, więc żyliśmy „luksusowo”. […] I przychodzili do nas do mieszkania ludzie – Abrasza Blum i inni. Czasem zostawali na noc.

Wtedy rozmawiało się, czytało.” (s. 253-255)

 

Bibliografia

– Henryk Bryskier, Żydzi pod swastyką, czyli getto w Warszawie w XX wieku, Oficyna Wydawnicza ASPRA-JR, Warszawa 2006.

– Abraham Lewin, Dziennik, wstęp i opracowanie K. Person, Warszawa 2016.

Tak naprawdę – w 1942 roku wyszłam z domu i nigdy do niego nie powróciłam. Rozmowa z Adiną Blady Szwajgier, [w:] Anka Grupińska, Ciągle po kole. Rozmowy z żołnierzami getta warszawskiego, Warszawa 2000.

– Adina Blady-Szwajger, I więcej nic nie pamiętam, Warszawa 2010.