ŁAGIEWNICKA 10 (Plac Warzywny)

Dawid Sierakowiak

JA, III A

13 kwietnia 1942 r.: „Odebraliśmy dziś kartofle (bez ogonka) na Placu Warzywnym [Łagiewnicka 10]. Tym, którzy dziś wpłacają, wydaje się już także kartofle na miesiąc maj, na rację kuchenną po 7,5 kg na cały miesiąc na osobę. Zaznaczone jest, że więcej kartofli nie będzie.” (s. 229)

JA, III B

11 lipca 1942 r.: „Byłem dziś po południu u [Józka] Wolmana [Berka Joselewicza 14], dla którego załatwiłem pewną transakcję książkową. Jest on bardzo przybity, albowiem lekarz oświadczył mu, że stoi u progu suchot. Z uśmiechem zapewniał mnie jednak, że bardzo chciałby przeżyć tę wojnę. Spotkałem też Calela, który, chociaż pracuje jako goniec na Placu Warzywnym [Łagiewnicka 10] i obżera się zdrowymi warzywami, chodzi z gorączką i otrzymuje zastrzyki calcium, albowiem płuca ma „nie w porządku”. Zimno się robi człowiekowi na myśl: Co się też we własnych płucach dzieje?” (s. 284)

 

 

Heniek Fogiel

JA, III A (31 marca 1942 r.)

„Mieliśmy dziś okropny dzień, dostaliśmy kartę na wyjazd, ale Ja i Mira [Feldmark] nie, bo my figurujemy jako robotnicy resortowi, tylko ojciec nieboszczyk, mama i brat. Oczywiście, że napisaliśmy podanie, iż ojciec nie żyje i brat z powodu choroby chwilowo nie pracuje, ale już może wrócić do pracy, a Mira i Ja podejmujemy się utrzymywać mamusię. Do podania dołączyłem zaświadczenie, że pracowałem w resorcie półtora roku, a teraz pracuję w Wydziale Warzyw, zastępuję ojca, który już nie żyje, ale chcę wrócić do resortu. Mira miała zaświadczenie z jej resortu, że jest wykwalifikowaną fachowczynią krawcową i jest potrzebna w resorcie, to zostało podpisane przez kierownika resortu i bezpośrednio poszło na Bałucki Rynek do Komisji Wysiedleńczej [Rybna 8], cały dzień i noc byliśmy w niepewności i strachu, czy w nocy nie przyjdą wyjąć nas z łóżka.” (s. 33 – 34)

ONI, III B (21.05.1942)

„Już nie pracuję na cmentarzu, tylko z powrotem w Gemüse-Abteilung, na placu [Łagiewnicka 10].” (s. 59)

ONI, III B (3 czerwca 1942 r.)

„Nasz plac [ul. Łagiewnicka 10] zostaje zlikwidowany i zabrany na takie rzeczy. Mam zmartwienie, gdyż była to świetna placówka, ale co robić!” (s. 64)

JA, V B (19.03.1944)

„Znów nie pisałem przeszło miesiąc. A nie dlatego, bo nie chciało mi się, tylko dlatego, że niestety, tak jak mówiono, tak było, była „szpera” 20 lutego 1944 r. I wtedy wzięto mnie z placu (gdyż miałem przepustkę) na Czarnieckiego [12/18] i jeszcze dużo innych, nawet resortowców, a między innymi i Heńka Monastyrka [!]. Gdyż akcja wyjazdu robotników ciągnęła się tak długo. To, co Ja przecierpiałem, siedząc na Czarnieckiego w więzieniu 3 tygodnie i 3 dni, tego żadne pióro opisać nie zdoła. To spanie na ziemi i podłożony brudny siennik lub na pryczy z różnymi ludźmi. To stanie w kolejce do wyjścia do ubikacji. Rozmawiałem przez płot z rodziną lub w ogóle do płotu nie dopuszczano. To obchodzenie się policji z nami, jak najgorsze itd. Rozpacz mojej mamusi i siostry jest nie do opisania. Ten ciągły strach i te plotki zabijały człowieka. Jutro odchodzi partia. Potrzebnych jeszcze 100 osób, wypuszczono tego, a wzięto owego, bo tamten ma większą protekcję. Ta komisja lekarska, która brała chleb za wolność. Aż nareszcie odeszła 1 partia 750 osób, mężczyzn. Ja zostałem, nie wiem jakim cudem, w rezerwie. Upłynęło osiem dni, które nas, tych, co zostali, kosztowało dużo zdrowia. Nareszcie zaczyna się szykować drugą partię do wyjazdu, ale już połowa kobiet też. Rozumie się, że brano kobiety przeważnie samotne, no i z wydziałów oraz z Resortu Słomianego (przeważnie Wydział Kuchenny, Warzywny, Kolonialny). A więc siedzimy wszyscy i czekamy. Nareszcie, jednego wieczoru, szykuje się 500 mężczyzn i 350 kobiet. No i Ja, dzięki Bożej pomocy, i na pewno mój ojciec w grobie nie mógł uleżeć ze względu na moją mamę i siostrę, zostałem przeniesiony znów do rezerwy, no i trochę protekcji. Gdzie już ludzie mówili, że nas nazajutrz zwolnią. […] Nie jestem w stanie opisać, co się działo w noc odjazdu partii. Co za afery, protekcje i różne świństwa wyprawiano. My, rezerwa, żyliśmy w ciągłym strachu, gdyż co chwila przychodzono z inną listą, wyjmowano z szeregu wyjeżdżającego i wstawiano rezerwistę, ofiarę za kogoś, bo ten ktoś miał mniejszą protekcję albo wcale, tylko był zwolniony przez lekarza, ale wtedy nie zwracano na to uwagi! Jednej nocy Niemcy nie przyjechali, to drugiego dnia dużo się uratowało. Ale wstyd opisać, jakim sposobem, żeby w ogóle do czegoś takiego dopuścić. A więc zamieniano ludzi za chleb. Np.: Ja siedziałem, więc mogłem dać ochotnikowi, który chciał pojechać, a takich było dość dużo, gdyż pojedyncze osoby z resortów się stawiali, brali 5 bochenków chleba, 1 kg cukru, 1 kg margaryny, 1 puszkę mięsa i 100 MK niemieckich co najmniej, prócz plecaka z ubraniem. Więc ten wchodził, a tamta osoba wychodziła. A ten biedny robotnik, co tego nie miał, musiał pojechać. […] Drugiego dnia w nocy przyjechali Niemcy, Schupo policja, odprowadzili ich na pociąg, podobno pojechali do Częstochowy, do fabryk metalowych, są ukłony, że ciężko pracują, ale dostają jeść. Ale myśleliśmy, że nas już zwolnią, ale nie, potrzebnych jeszcze było 100 osób. I nas dalej trzymano. Aż zgłosiło się trochę ochotników, trochę główek stawili Ci, co się ukrywali. Bo dużo się chowało i żyli cztery tygodnie bez racji. Stawiając kogoś, odblokowywano im karty. Ktoś, będąc w rezerwie, stawiał kogoś, też wychodził na wolność. No i się zebrało 100 osób. Trochę protekcji i podanie, że jestem sam z matką, pomogło, że nareszcie wyszedłem z Czarnieckiego [12/18].” (s. 117 – 119)

Bibliografia

Dawid Sierakowiak, Dziennik, oprac. A. Sitarek, E. Wiatr, Warszawa: Żydowski Instytut Historyczny, 2016.

Dziennik Heńka Fogla z getta łódzkiego, oprac. Adam Sitarek, Ewa Wiatr, Warszawa: Żydowski Instytut Historyczny 2019.