ŁAGIEWNICKA 34/36 (Szpital nr 1, Pogotowie nr 1, Klinika dentystyczna, Wydział Zdrowia)
Dawid Sierakowiak
II A, JA/ONI
22 maja 1941 r.: „Będąc na pogotowiu ratunkowym [Łagiewnicka 34/36], byłem świadkiem jak przywieźli postrzelonego w bok Żyda. Otóż dwóch Niemców paradowało sobie dzisiaj po ulicach getta, waliło i strzelało i w rezultacie jednego Żyda zabili, a jednego zranili.” (s. 143)
II A, JA
3 czerwca 1941 r.: „Warunki [w szpitalu – A.S.] nie są zbyt higieniczne i zdrowotne. Wpuszczają grupę mężczyzn, którzy rozbierając się, zmuszeni są z powodu braku miejsca wszystkie rzeczy złożyć na kupę. Moje prześwietlenie wykazało stan bez zmian w płucach, natomiast jakieś nieporządki w sercu. Wszyscy mnie pocieszają, mówiąc, że grunt, iż płuca są w porządku.” (s. 150)
26 lipca 1941 r. „Byłem dziś w lecznicy dentystycznej [Łagiewnicka 34/36] za skierowaniem higienistki szkolnej. Okazało się, że zimą zaplombowano mi niewyleczony jeszcze ząb i teraz choroba się powtórzyła, czy jakoś tam. Jest to podobno dość niebezpieczne.” (s. 174-175)
20 sierpnia 1941 r.: „Byliśmy dzisiaj z klasą na „wycieczce” w szpitalu na Łagiewnickiej [34/36] w celu obejrzenia Roentgena i dokonywanych prześwietleń. Byliśmy świadkami prześwietleń dokonywanych u dzieci szkół powszechnych, przysyłanych przez przychodnię przeciwgruźliczą. Wszędzie prawie oznaki gruźlicy. W ogóle staje się z tą gruźlicą w getcie coraz gorzej.” (s. 184)
III B, JA
15 czerwca 1942 r.: „Byłem dziś u dentystki [Łagiewnicka 34/36], która wyczyściła mi ząb; zaplombuje go jutro. Plomby są teraz bardzo drogie, ale muszę raz z tym skończyć.” (s. 272)
22 czerwca 1942 r.: „Dentystka zaplombowała mi dziś ząb [w klinice dentystycznej, Łagiewnicka 34/36 – A.S.], ale ten bardzo chory musi jeszcze być leczony. Znów wpłaciłem 5 Rm na konto przyszłej plomby. Jak mnie tu mają pogrzebać w tym getcie, to chociaż bez dziur w zębach. A jeśli wylezę stąd, to zęby muszę mieć w porządku, by gryźć bez zastrzeżeń, gryźć na całego!” (s. 276)
1 lipca 1942 r.: „Nie spałem dosłownie całą noc. Latałem po pokoju i skręcałem się z bólu, który nie ustawał ani na chwilę. Z rana byłem u dentystki [Łagiewnicka 34/36], która wobec twardości tworzącego się wrzodu oraz nabrzmienia twarzy nie mogła mi zęba usunąć, tylko kazała wziąć jakiś środek profilaktyczny, proszek na ból i przyjść jutro na otworzenie wrzodu. Tymczasem męczę się okropnie. Czuję, że mam nawet gorączkę, jestem strasznie osłabiony i nie mogę nic robić. Z resortu [rymarskiego, Łagiewnicka 72] uciekłem po godzinie pobytu i natychmiast położyłem się do łóżka. Chleb przyniosła mi Nadzia do domu [Spacerowa 5/7]. Spuchlizna staje się coraz większa.” (s. 280)
5 lipca 1942 r.: „Nareszcie pozbyłem się tego zęba. Będzie to pierwszy ubytek w moim uzębieniu. Lekarz usunął mi go w szpitalu [Łagiewnicka 34/36], „fachowo”, bez znieczulenia i grunt – za darmo.” (s. 281)
IV, JA/ONI
1 września 1942 r.: „Pierwszy dzień nowego (czwartego z kolei) roku wojny przyniósł już nad ranem okropną wiadomość o opróżnieniu przez Niemców wszystkich szpitali w getcie [m.in. Łagiewnicka 34/36 – A.S.]. Z rana tereny dokoła szpitali były obstawione, a wszystkich bez wyjątku chorych ładowano na ciężarówki i wywożono z getta. Wobec tego, że z opowiadań przysiedlonych z prowincji wiadomo już teraz, jak Niemcy „załatwiają” tego rodzaju wysiedleńców, panika na mieście powstała ogromna. Przy ładowaniu chorych działy się dantejskie sceny. Ludzie, którzy wiedzą, że idą na śmierć, walczyli nawet z Niemcami i siłą musiano ich wrzucać na wozy. Ze szpitali, do których przybyli Niemcy później, część chorych w rozmaitym stanie pouciekała. Wysiedlono też podobno prewentorium w Marysinie [Emilii Plater]. […]. Ludzie zaczynają już bać się o dzieci i starców niepracujących.” (s. 314)
IV, ONI
6 września 1942 r.: „Wieczorem ojciec przedostał się do szpitala [Łagiewnicka 34/36] do mamy. Nie chciano jej nawet do komisji dopuścić, tak fatalnie już podobno wygląda i tylko dzięki wstawiennictwu Hali Wolman ma zostać jeszcze raz zbadana. […] Ojciec opowiada, że wewnątrz jest prawdziwe piekło. Wszystko jest pomieszane i w strasznym stanie. Mama wygląda podobno nie do poznania, co jeszcze bardziej zmniejsza jej znikome szanse.” (s. 323-324)
Rywka Lipszyc
V A, JA
26 I 1944: „Wczoraj znowu przeglądałam fotografie… Tylko Abramka i tatusia… Tatuś!… jak żywy stanął mi przed oczami… Coś mi szepnęło: …Tatuś nie żyje… tatuś nie żyje… Nie, to niemożliwe… Żyje, żyje… Coś znowu szepnęło: …Już trzeci rok dobiega. Nie, to niemożliwe, przecież widzę jego oczy, te rozumne, tyle wyrażające oczy tatusia… i… przypomniał mi się jego uścisk dłoni, jeszcze teraz go czuję, to było wtedy, gdy w Jom Kipper wpuszczano do szpitala (na Łagiewnickiej) i przy pożegnaniu tatuś mi uścisnął rękę… Ach, ile ten uścisk dłoni wyrażał, ile w tym zauważyłam miłości ojcowskiej” (s. 81-82).
JA/ONI, V A (06.05.1943)
„Stary: Kiedy mieszkał jeszcze w Szpitalu nr I przy ul. Łagiewnickiej 34/36, orgie. Wyglądał przez okno i wołał dziewczęta. Raz była to żona lekarza. Broniła się. Potem ustalono nazwisko i żydowska policja została wysłana do jej mieszkania. Zdemolowała je, otworzyła gwałtownie sień, zanieczyściła. Stary też dostał cięgi… Wyśmiewany przez dzieci, które biegły za powozem…Także Aszkenaz (Kripo) dało mu parę kopniaków.” (s. 20)
ONI, V A
„15 września 1942 r.: A więc zacznę od początku, więc zaraz pierwszego dnia, jak się „szpera” rozpoczęła (nie dlatego, że stawiano opór i nie chciano oddać dzieci), zaczęła chodzić komisja, a więc: strażacy, policja, kominiarze, siostry, doktorzy, pielęgniarze i jeden lub więcej Niemców, wchodzili na każde podwórko, kazano wszystkim zejść i mieszkania zostawić otwarte i tymczasem Niemcy wybierali nie podług lat, tylko patrzyli na twarz, kto staro wyglądał lub źle wyglądał, nawet młoda osoba też została zabrana, no i dzieci! Na ulicy przed bramą stały wozy i ludzie, którzy byli przeznaczeni przez Niemców na wóz, zaraz tam pakowano, jak bydło (o tym, jakie geszefta i plądrowania żydowska policja, straż itp. robiła, jak się obchodzono z ludźmi, dlaczego Niemcy przeprowadzili tę akcję i o mojej historii, napiszę dalej obszernie!), gdzie zaraz jechano, oczywiście, wozy były pilnowane przez policję, straż itp., na punkty zborne czy też do szpitala [Łagiewnicka 34/36] któregoś lub do domu starców, lub na Czarnieckiego [12-18], stamtąd, po przebyciu nocy lub dnia, najbliższymi transportami Niemcy zabierali na auta i wywozili! Osoby zwolnione wracały do swoich mieszkań, a osobom obcym już nie wolno było do takiego domu wchodzić, gdyż te domy obstawione już były przez posterunki policji!” (s. 107)
Lolek Lubiński
JA/ONI, II A
Sobota, 11 stycznia 1941 r.
„Poszedłem do Mani [Ceglana 28], bo jest, jak słyszałem, niezdrowa. Po drodze, przechodząc koło szpitala [Łagiewnicka 36], byłem świadkiem manifestacji. Tłum chciał wtargnąć do mieszkania Rumkowskiego [Łagiewnicka 34/36], lecz policja wszystkich rozgoniła. Byłem dziś z Franią na otwarciu biblioteki na Marysinie”. (s. 30)
JA/ONI, II A
Niedziela, 16 lutego 1941 r.
„Wstałem dziś o 8 godz., bo musiałem załatwić coś w szpitalu [Łagiewnicka 36] dla dziadka, któremu zrobiło się zapalenie gruczołu pachwinowego. Będąc w szpitalu, chciałem kupić pudełeczko sacharyny, bo na mieście 500 sztuk kosztuje 7 mk, ale nie sprzedali mi bez recepty lekarza. Słyszałem, że wszyscy chorzy ze szpitala na Łagiewnickiej 36 długoterminowi zostaną przeniesieni do nowego szpitala na Głowackiego [Dworska 74].
Wychodząc ze szpitala [Łagiewnicka 36], spotkałem Ryśka Srokę, który powiedział mi, że wraca teraz z fabryki [Bałucki Rynek 6] i słyszał, jak Warszawski powiedział, że chce przyjąć absolwentów tegorocznych do fabryki, lecz bezpłatnie”. (s. 49,50)
Józef Zelkowicz
ONI, IV (1.09.1942)
„Rankiem, w trzecią rocznicę wybuchu wojny, getto zostało rażone niczym gromem z jasnego nieba. Wcześnie, o 7.00 rano, przed gettowe szpitale przy ulicach Łagiewnickiej, Wesołej i Drewnowskiej zajechały auta ciężarowe, na które zaczęto ładować chorych.”(s. 134)
ONI, IV (6.09.1942)
„Co wiadomo o „zabranych”? Na pewno wiadomo, że punkty zbiorcze urzą- dzono w budynkach dawnych szpitali przy ulicach Łagiewnickiej i Drewnowskiej i w byłych domach starców przy ulicach Gnieźnieńskiej i Dworskiej. Takie punkty są też na Marysinie i w Centralnym Więzieniu przy ul. Czarnieckiego. Owe „azyle” nie tyle są charakterystyczne (wszak to co charakterystyczne jest wynikiem logicznego myślenia i prawdziwego lub nawet fałszywego sądzenia, a nie zdziczałej woli), ile symboliczne. Każdy „złapany” jest bowiem chory i kwalifikuje się do szpitala, tyle tylko że w tych szpitalach nie ma łóżek ani lekarzy, którzy mogliby ich leczyć… każdy ze „złapanych” kwalifikuje się do domu starców, nawet jeśli jest młody, nawet jeśli jest dzieckiem nie mającym nawet dziesięciu lat, bo ktokolwiek wszedł na wóz, ten postarzał się i osiwiał w mgnieniu oka… tyle że pensjonariusze takiego domu liczą zwykle jeśli nie na lata, to choć na miesiące pobytu, a ci tutaj mają przed sobą może dni, może godziny, a może tylko minuty… Każdy ze „złapanych”, nawet kryształowej uczciwości, kwalifikuje się do Centralnego Więzienia, bo już sam fakt schwytania czyni go winnym. Przecież żółte łaty na jego piersi i plecach krzyczą: „Żyd – przestępca!”… A skoro tak, to jego miejsce jest w więzieniu!…
Co wiadomo o „zabranych”? Na pewno wiadomo, że w punktach dostają 25 g chleba i talerz dobrej, gęstej zupy na kościach. Ale czy ktokolwiek z nich zjadł swój chleb i zupę? Czy przeszły im przez gardło? Tego nie wie nikt.”(s. 194-195)
Marysin [obszar]
ONI, IV (3.09.1942)
„Noc była bezsenna, a ranek przygnał do getta przerażone jaskółki… Dzieci, które przebywały na koloniach na Marysinie, zażywając tam powietrza i mając, jeśli można tak rzec, znacznie lepsze warunki życia, porzuciły te „wywczasy” i przybiegły do getta, szukając opieki krewnych. Na koloniach zostały tylko te dzieci, które nie miały dokąd uciekać – zupełne sieroty i te, które nie miały ani jednego krewnego. […]”.(s. 138)
ONI, IV (5.09.1942)
„Policjanci, strażacy, „biała gwardia” i furmani uczestniczący w akcji już wcześniej zwolnili swoje dzieci i krewnych. Tak samo uczynili ci, którzy mieli protekcje i wsparcie wpływowych czynników. Pośrednikami w zwolnieniach byli: Biuro Resortów Pracy Jakubowicza na Bałuckim Rynku – zwolniło dzieci i najbliższych członków rodzin kierowników resortów; Gertler też zwolnił wiele osób; zwalniała też komenda policji, Richter z niemieckiej komisji wysiedleń i inni.
Zwolnienia były imienne o następującej treści:
„Osoba o nazwisku… zamieszkała… została zwolniona z wysiedlenia przez Jakubowicza (albo pana Gertlera, przez dowódcę Ordungsdienst). Okrągły stempel. Podpisany pod tym zwolnieniem jest szef zarządu getta Biebow.
Jednak w powszechnym chaosie trudno być czegokolwiek pewnym, nawet po- siadając ten żelazny list, bo nim się odpowie, nim się sięgnie po niego do kieszeni, może być już za późno… Zarządzono więc, by wszyscy posiadacze zwolnień aż do odwołania nie opuszczali przygotowanych specjalnie dla nich azylów. Azyl dla dzieci jest w punkcie zbiorczym przy ul. Łagiewnickiej 33, a dla starców na Marysinie. […]” (s. 186)
ONI, IV (6.09.1942)
„Co wiadomo o „zabranych”? Na pewno wiadomo, że punkty zbiorcze urządzono w budynkach dawnych szpitali przy ulicach Łagiewnickiej i Drewnowskiej i w byłych domach starców przy ulicach Gnieźnieńskiej i Dworskiej. Takie punkty są też na Marysinie i w Centralnym Więzieniu przy ul. Czarnieckiego. Owe „azyle” nie tyle są charakterystyczne (wszak to co charakterystyczne jest wynikiem logicznego myślenia i prawdziwego lub nawet fałszywego sądzenia, a nie zdziczałej woli), ile symboliczne. Każdy „złapany” jest bowiem chory i kwalifikuje się do szpitala, tyle tylko że w tych szpitalach nie ma łóżek ani lekarzy, którzy mogliby ich leczyć… każdy ze „złapanych” kwalifikuje się do domu starców, nawet jeśli jest młody, nawet jeśli jest dzieckiem nie mającym nawet dziesięciu lat, bo ktokolwiek wszedł na wóz, ten postarzał się i osiwiał w mgnieniu oka… tyle że pensjonariusze takiego domu liczą zwykle jeśli nie na lata, to choć na miesiące pobytu, a ci tutaj mają przed sobą może dni, może godziny, a może tylko minuty… Każdy ze „złapanych”, nawet kryształowej uczciwości, kwalifikuje się do Centralnego Więzienia, bo już sam fakt schwytania czyni go winnym. Przecież żółte łaty na jego piersi i plecach krzyczą: „Żyd – przestępca!”… A skoro tak, to jego miejsce jest w więzieniu!…
Co wiadomo o „zabranych”? Na pewno wiadomo, że w punktach dostają 25 g chleba i talerz dobrej, gęstej zupy na kościach. Ale czy ktokolwiek z nich zjadł swój chleb i zupę? Czy przeszły im przez gardło? Tego nie wie nikt.” (s. 194-195)
Bibliografia
– Dawid Sierakowiak, Dziennik, oprac. A. Sitarek, E. Wiatr, Warszawa: Żydowski Instytut Historyczny, 2016.
– Rywka Lipszyc, Dziennik z łódzkiego getta, opr. Ewa Wiatr, Kraków: Wydawnictwo Austeria 2017.
– Oskar Rosenfeld, Dziennik, w: Oblicza getta. Antologia tekstów z getta łódzkiego, red. K. Radziszewska, E. Wiatr, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2017.
– Dziennik Heńka Fogla z getta łódzkiego, oprac. Adam Sitarek, Ewa Wiatr, Warszawa: Żydowski Instytut Historyczny 2019.
– Lolek Lubiński, Dziennik, oprac. Anna Łagodzińska, Łódź: Muzeum Miasta Łodzi, 2014.
– Józef Zelkowicz, Tamte straszne dni, w: Notatki z getta łódzkiego 1941-1944, red. naukowa: M. Trębacz, E. Wiatr, M. Polit, K. Radziszewska, tłum. M. Polit, Łódź: Wydawnictwo UŁ, 2016.