ŁAGIEWNICKA 34/36 (Szpital nr 1, Pogotowie nr 1, Klinika dentystyczna, Wydział Zdrowia, resort krawiecki)

Dawid Sierakowiak

II A,   JA/ONI

22 maja 1941 r.: „Będąc na pogotowiu ratunkowym [Łagiewnicka 34/36], byłem świadkiem jak przywieźli postrzelonego w bok Żyda. Otóż dwóch Niemców paradowało sobie dzisiaj po ulicach getta, waliło i strzelało i w rezultacie jednego Żyda zabili, a jednego zranili.” (s. 143)

II A,   JA

3 czerwca 1941 r.: „Warunki [w szpitalu – A.S.] nie są zbyt higieniczne i zdrowotne. Wpuszczają grupę mężczyzn, którzy rozbierając się, zmuszeni są z powodu braku miejsca wszystkie rzeczy złożyć na kupę. Moje prześwietlenie wykazało stan bez zmian w płucach, natomiast jakieś nieporządki w sercu. Wszyscy mnie pocieszają, mówiąc, że grunt, iż płuca są w porządku.” (s. 150)

26 lipca 1941 r. „Byłem dziś w lecznicy dentystycznej [Łagiewnicka 34/36] za skierowaniem higienistki szkolnej. Okazało się, że zimą zaplombowano mi niewyleczony jeszcze ząb i teraz choroba się powtórzyła, czy jakoś tam. Jest to podobno dość niebezpieczne.” (s. 174-175)

20 sierpnia 1941 r.: „Byliśmy dzisiaj z klasą na „wycieczce” w szpitalu na Łagiewnickiej [34/36] w celu obejrzenia Roentgena i dokonywanych prześwietleń. Byliśmy świadkami prześwietleń dokonywanych u dzieci szkół powszechnych, przysyłanych przez przychodnię przeciwgruźliczą. Wszędzie prawie oznaki gruźlicy. W ogóle staje się z tą gruźlicą w getcie coraz gorzej.” (s. 184)

III B,   JA

15 czerwca 1942 r.: „Byłem dziś u dentystki [Łagiewnicka 34/36], która wyczyściła mi ząb; zaplombuje go jutro. Plomby są teraz bardzo drogie, ale muszę raz z tym skończyć.” (s. 272)

22 czerwca 1942 r.: „Dentystka zaplombowała mi dziś ząb [w klinice dentystycznej, Łagiewnicka 34/36 – A.S.], ale ten bardzo chory musi jeszcze być leczony. Znów wpłaciłem 5 Rm na konto przyszłej plomby. Jak mnie tu mają pogrzebać w tym getcie, to chociaż bez dziur w zębach. A jeśli wylezę stąd, to zęby muszę mieć w porządku, by gryźć bez zastrzeżeń, gryźć na całego!” (s. 276)

1 lipca 1942 r.: „Nie spałem dosłownie całą noc. Latałem po pokoju i skręcałem się z bólu, który nie ustawał ani na chwilę. Z rana byłem u dentystki [Łagiewnicka 34/36], która wobec twardości tworzącego się wrzodu oraz nabrzmienia twarzy nie mogła mi zęba usunąć, tylko kazała wziąć jakiś środek profilaktyczny, proszek na ból i przyjść jutro na otworzenie wrzodu. Tymczasem męczę się okropnie. Czuję, że mam nawet gorączkę, jestem strasznie osłabiony i nie mogę nic robić. Z resortu [rymarskiego, Łagiewnicka 72] uciekłem po godzinie pobytu i natychmiast położyłem się do łóżka. Chleb przyniosła mi Nadzia do domu [Spacerowa 5/7]. Spuchlizna staje się coraz większa.” (s. 280)

5 lipca 1942 r.: „Nareszcie pozbyłem się tego zęba. Będzie to pierwszy ubytek w moim uzębieniu. Lekarz usunął mi go w szpitalu [Łagiewnicka 34/36], „fachowo”, bez znieczulenia i grunt – za darmo.” (s. 281)

IV,   JA/ONI

1 września 1942 r.: „Pierwszy dzień nowego (czwartego z kolei) roku wojny przyniósł już nad ranem okropną wiadomość o opróżnieniu przez Niemców wszystkich szpitali w getcie [m.in. Łagiewnicka 34/36 – A.S.]. Z rana tereny dokoła szpitali były obstawione, a wszystkich bez wyjątku chorych ładowano na ciężarówki i wywożono z getta. Wobec tego, że z opowiadań przysiedlonych z prowincji wiadomo już teraz, jak Niemcy „załatwiają” tego rodzaju wysiedleńców, panika na mieście powstała ogromna. Przy ładowaniu chorych działy się dantejskie sceny. Ludzie, którzy wiedzą, że idą na śmierć, walczyli nawet z Niemcami i siłą musiano ich wrzucać na wozy. Ze szpitali, do których przybyli Niemcy później, część chorych w rozmaitym stanie pouciekała. Wysiedlono też podobno prewentorium w Marysinie [Emilii Plater]. […]. Ludzie zaczynają już bać się o dzieci i starców niepracujących.” (s. 314)

IV,   ONI

6 września 1942 r.: „Wieczorem ojciec przedostał się do szpitala [Łagiewnicka 34/36] do mamy. Nie chciano jej nawet do komisji dopuścić, tak fatalnie już podobno wygląda i tylko dzięki wstawiennictwu Hali Wolman ma zostać jeszcze raz zbadana. […] Ojciec opowiada, że wewnątrz jest prawdziwe piekło. Wszystko jest pomieszane i w strasznym stanie. Mama wygląda podobno nie do poznania, co jeszcze bardziej zmniejsza jej znikome szanse.” (s. 323-324)

Rywka Lipszyc

V A, JA

26 I 1944: „Wczoraj znowu przeglądałam fotografie… Tylko Abramka i tatusia… Tatuś!… jak żywy stanął mi przed oczami… Coś mi szepnęło: …Tatuś nie żyje… tatuś nie żyje… Nie, to niemożliwe… Żyje, żyje… Coś znowu szepnęło: …Już trzeci rok dobiega. Nie, to niemożliwe, przecież widzę jego oczy, te rozumne, tyle wyrażające oczy tatusia… i… przypomniał mi się jego uścisk dłoni, jeszcze teraz go czuję, to było wtedy, gdy w Jom Kipper wpuszczano do szpitala (na Łagiewnickiej) i przy pożegnaniu tatuś mi uścisnął rękę… Ach, ile ten uścisk dłoni wyrażał, ile w tym zauważyłam miłości ojcowskiej” (s. 81-82).

 

Oskar Rosenfeld

JA/ONI, V A (06.05.1943)

„Stary: Kiedy mieszkał jeszcze w Szpitalu nr I przy ul. Łagiewnickiej 34/36, orgie. Wyglądał przez okno i wołał dziewczęta. Raz była to żona lekarza. Broniła się. Potem ustalono nazwisko i żydowska policja została wysłana do jej mieszkania. Zdemolowała je, otworzyła gwałtownie sień, zanieczyściła. Stary też dostał cięgi… Wyśmiewany przez dzieci, które biegły za powozem…Także Aszkenaz (Kripo) dało mu parę kopniaków.” (s. 20)

Heniek Fogiel

ONI, V A

„15 września 1942 r.: A więc zacznę od początku, więc zaraz pierwszego dnia, jak się „szpera” rozpoczęła (nie dlatego, że stawiano opór i nie chciano oddać dzieci), zaczęła chodzić komisja, a więc: strażacy, policja, kominiarze, siostry, doktorzy, pielęgniarze i jeden lub więcej Niemców, wchodzili na każde podwórko, kazano wszystkim zejść i mieszkania zostawić otwarte i tymczasem Niemcy wybierali nie podług lat, tylko patrzyli na twarz, kto staro wyglądał lub źle wyglądał, nawet młoda osoba też została zabrana, no i dzieci! Na ulicy przed bramą stały wozy i ludzie, którzy byli przeznaczeni przez Niemców na wóz, zaraz tam pakowano, jak bydło (o tym, jakie geszefta i plądrowania żydowska policja, straż itp. robiła, jak się obchodzono z ludźmi, dlaczego Niemcy przeprowadzili tę akcję i o mojej historii, napiszę dalej obszernie!), gdzie zaraz jechano, oczywiście, wozy były pilnowane przez policję, straż itp., na punkty zborne czy też do szpitala [Łagiewnicka 34/36] któregoś lub do domu starców, lub na Czarnieckiego [12-18], stamtąd, po przebyciu nocy lub dnia, najbliższymi transportami Niemcy zabierali na auta i wywozili! Osoby zwolnione wracały do swoich mieszkań, a osobom obcym już nie wolno było do takiego domu wchodzić, gdyż te domy obstawione już były przez posterunki policji!” (s. 107)

Lolek Lubiński

JA/ONI, II A
Sobota, 11 stycznia 1941 r.
„Poszedłem do Mani [Ceglana 28], bo jest, jak słyszałem, niezdrowa. Po drodze, przechodząc koło szpitala [Łagiewnicka 36], byłem świadkiem manifestacji. Tłum chciał wtargnąć do mieszkania Rumkowskiego [Łagiewnicka 34/36], lecz policja wszystkich rozgoniła. Byłem dziś z Franią na otwarciu biblioteki na Marysinie”. (s. 30)

JA/ONI, II A
Niedziela, 16 lutego 1941 r.
„Wstałem dziś o 8 godz., bo musiałem załatwić coś w szpitalu [Łagiewnicka 36] dla dziadka, któremu zrobiło się zapalenie gruczołu pachwinowego. Będąc w szpitalu, chciałem kupić pudełeczko sacharyny, bo na mieście 500 sztuk kosztuje 7 mk, ale nie sprzedali mi bez recepty lekarza. Słyszałem, że wszyscy chorzy ze szpitala na Łagiewnickiej 36 długoterminowi zostaną przeniesieni do nowego szpitala na Głowackiego [Dworska 74].
Wychodząc ze szpitala [Łagiewnicka 36], spotkałem Ryśka Srokę, który powiedział mi, że wraca teraz z fabryki [Bałucki Rynek 6] i słyszał, jak Warszawski powiedział, że chce przyjąć absolwentów tegorocznych do fabryki, lecz bezpłatnie”. (s. 49,50)

Józef Zelkowicz

ONI, IV (1.09.1942)
„Rankiem, w trzecią rocznicę wybuchu wojny, getto zostało rażone niczym gromem z jasnego nieba. Wcześnie, o 7.00 rano, przed gettowe szpitale przy ulicach Łagiewnickiej, Wesołej i Drewnowskiej zajechały auta ciężarowe, na które zaczęto ładować chorych.”(s. 134)

ONI, IV (6.09.1942)
„Co wiadomo o „zabranych”? Na pewno wiadomo, że punkty zbiorcze urzą- dzono w budynkach dawnych szpitali przy ulicach Łagiewnickiej i Drewnowskiej i w byłych domach starców przy ulicach Gnieźnieńskiej i Dworskiej. Takie punkty są też na Marysinie i w Centralnym Więzieniu przy ul. Czarnieckiego. Owe „azyle” nie tyle są charakterystyczne (wszak to co charakterystyczne jest wynikiem logicznego myślenia i prawdziwego lub nawet fałszywego sądzenia, a nie zdziczałej woli), ile symboliczne. Każdy „złapany” jest bowiem chory i kwalifikuje się do szpitala, tyle tylko że w tych szpitalach nie ma łóżek ani lekarzy, którzy mogliby ich leczyć… każdy ze „złapanych” kwalifikuje się do domu starców, nawet jeśli jest młody, nawet jeśli jest dzieckiem nie mającym nawet dziesięciu lat, bo ktokolwiek wszedł na wóz, ten postarzał się i osiwiał w mgnieniu oka… tyle że pensjonariusze takiego domu liczą zwykle jeśli nie na lata, to choć na miesiące pobytu, a ci tutaj mają przed sobą może dni, może godziny, a może tylko minuty… Każdy ze „złapanych”, nawet kryształowej uczciwości, kwalifikuje się do Centralnego Więzienia, bo już sam fakt schwytania czyni go winnym. Przecież żółte łaty na jego piersi i plecach krzyczą: „Żyd – przestępca!”… A skoro tak, to jego miejsce jest w więzieniu!…
Co wiadomo o „zabranych”? Na pewno wiadomo, że w punktach dostają 25 g chleba i talerz dobrej, gęstej zupy na kościach. Ale czy ktokolwiek z nich zjadł swój chleb i zupę? Czy przeszły im przez gardło? Tego nie wie nikt.”(s. 194-195)
Marysin [obszar]

ONI, IV (3.09.1942)
„Noc była bezsenna, a ranek przygnał do getta przerażone jaskółki… Dzieci, które przebywały na koloniach na Marysinie, zażywając tam powietrza i mając, jeśli można tak rzec, znacznie lepsze warunki życia, porzuciły te „wywczasy” i przybiegły do getta, szukając opieki krewnych. Na koloniach zostały tylko te dzieci, które nie miały dokąd uciekać – zupełne sieroty i te, które nie miały ani jednego krewnego. […]”.(s. 138)

ONI, IV (5.09.1942)
„Policjanci, strażacy, „biała gwardia” i furmani uczestniczący w akcji już wcześniej zwolnili swoje dzieci i krewnych. Tak samo uczynili ci, którzy mieli protekcje i wsparcie wpływowych czynników. Pośrednikami w zwolnieniach byli: Biuro Resortów Pracy Jakubowicza na Bałuckim Rynku – zwolniło dzieci i najbliższych członków rodzin kierowników resortów; Gertler też zwolnił wiele osób; zwalniała też komenda policji, Richter z niemieckiej komisji wysiedleń i inni.

Zwolnienia były imienne o następującej treści:
„Osoba o nazwisku… zamieszkała… została zwolniona z wysiedlenia przez Jakubowicza (albo pana Gertlera, przez dowódcę Ordungsdienst). Okrągły stempel. Podpisany pod tym zwolnieniem jest szef zarządu getta Biebow.
Jednak w powszechnym chaosie trudno być czegokolwiek pewnym, nawet po- siadając ten żelazny list, bo nim się odpowie, nim się sięgnie po niego do kieszeni, może być już za późno… Zarządzono więc, by wszyscy posiadacze zwolnień aż do odwołania nie opuszczali przygotowanych specjalnie dla nich azylów. Azyl dla dzieci jest w punkcie zbiorczym przy ul. Łagiewnickiej 33, a dla starców na Marysinie. […]” (s. 186)

ONI, IV (6.09.1942)
„Co wiadomo o „zabranych”? Na pewno wiadomo, że punkty zbiorcze urządzono w budynkach dawnych szpitali przy ulicach Łagiewnickiej i Drewnowskiej i w byłych domach starców przy ulicach Gnieźnieńskiej i Dworskiej. Takie punkty są też na Marysinie i w Centralnym Więzieniu przy ul. Czarnieckiego. Owe „azyle” nie tyle są charakterystyczne (wszak to co charakterystyczne jest wynikiem logicznego myślenia i prawdziwego lub nawet fałszywego sądzenia, a nie zdziczałej woli), ile symboliczne. Każdy „złapany” jest bowiem chory i kwalifikuje się do szpitala, tyle tylko że w tych szpitalach nie ma łóżek ani lekarzy, którzy mogliby ich leczyć… każdy ze „złapanych” kwalifikuje się do domu starców, nawet jeśli jest młody, nawet jeśli jest dzieckiem nie mającym nawet dziesięciu lat, bo ktokolwiek wszedł na wóz, ten postarzał się i osiwiał w mgnieniu oka… tyle że pensjonariusze takiego domu liczą zwykle jeśli nie na lata, to choć na miesiące pobytu, a ci tutaj mają przed sobą może dni, może godziny, a może tylko minuty… Każdy ze „złapanych”, nawet kryształowej uczciwości, kwalifikuje się do Centralnego Więzienia, bo już sam fakt schwytania czyni go winnym. Przecież żółte łaty na jego piersi i plecach krzyczą: „Żyd – przestępca!”… A skoro tak, to jego miejsce jest w więzieniu!…
Co wiadomo o „zabranych”? Na pewno wiadomo, że w punktach dostają 25 g chleba i talerz dobrej, gęstej zupy na kościach. Ale czy ktokolwiek z nich zjadł swój chleb i zupę? Czy przeszły im przez gardło? Tego nie wie nikt.” (s. 194-195)

Jakub Poznański

ONI, VA
28 III 1943
„W ciągu ubiegłego tygodnia ludność getta przeżyła dużo chwil i momentów nieprzyjemnych. Ale wszystko po porządku. Zapowiedziano na 25 bm. Wizytę ministra pracy Rzeszy dra [Roberta] Leya. Choć w programie, który podany był w gazecie, nie wspominano wcale o tym, że ma odwiedzić i getto, to jednak Żydzi – ten naród wszechwiedzący, wiedzieli, że ma on odwiedzić i getto i że od rezultatów jego wizyty zależeć będzie dalszy los getta i jego mieszkańców. W związku z tym w początku tygodnia [Hans] Biebow, Prezes Gettoverwaltung, objechał parę minut przed 17-tą niektóre resorty i zrobił lepszą awanturę, jeżeli wypuszczano robotników przed 17-tą. Zwiedził on między innymi i resort dywanowy na Młynarskiej 7, gdzie pracować winna była [Estera] Daumówna, dawna sekretarka Prezesa [Mordechaja Chaima Rumkowskiego] na Bałuckim Rynku, którą Biebow z Bałuckiego Rynku wyrzucił i kazał jej pójść do dywanów na zwykłą robotnicę. Zastał ją przy pracy. Bardzo mu się to podobało i po pewnej rozmowie w cztery oczy rozkazał jej wrócić na Bałucki Rynek. Kierownika i komisarza resortu krawieckiego [Jakuba Leszczyńskiego o Abrama Grosmana?] (Łagiewnicka 34/36) za przedwczesne wypuszczanie robotników aresztował, sam odstawił do więzienia na Czarnieckiego, ale po 24 godzinach kazał wypuścić”.
(s. 54)

ONI, VII
2 IX 1944
„Obóz zbiorowy, znajdujący się przy ulicy Łagiewnickiej 36, wciąż jeszcze nie wyjechał. Skoszarowani tam pracownicy wykonują różne zamówienia. Przychodzą nawet do naszego resortu i produkują torby na cement. Jak długo będą zatrudnieni przy tych obstalunkach – nie wiadomo.
Wiemy natomiast, że prócz nich i owych pięciuset ludzi, pozostawionych do oczyszczania getta, znajdują się jeszcze na naszym terenie poszczególne grupki osób. Na Bałuckim Rynku pozostał inżynier Weinberg z niewielką załogą. Korzystając z ich legalnej obecności, niektórzy ludzie wyleźli z dotychczasowych kryjówek i poruszają się swobodnie po mieście.
Z ust [Zysia] Ejbuszyca i [Judka Blakowski?] Blachowskiego dowiedzieliśmy się o wstrząsającym zajściu w obozie przy ulicy Łagiewnickiej 36. Przebywała tam między innymi dr Sima Mandels, pediatra, z mężem inżynierem i dwojgiem dzieci. Nieszczęście chciało, że bardzo piękna szesnastoletnia córka Mandelsów [Paulina] wpadła w oko Hansowi Biebowowi. Pewnego wieczora, będąc w stanie nietrzeźwym, dopadł ją w korytarzu, wciągnął do swego gabinetu i usiłował zgwałcić. Dziewczyna broniła się. Zaczęła krzyczeć. Natenczas nasz „pan życia i śmierci” przestrzelił jej oko i ciężko ją zranił. Matka zaczęła rozpaczliwie płakać. Biebow, żeby ją „uciszyć”, rozkazał natychmiast wysiedlić całą rodzinę. Ten sam los spotkał lekarza naczelnego dra [Wiktora] Millera, który ujął się za Mandelsami. Został wysiedlony z żoną [Ireną] i synkiem [Allanem]”.
(s. 211-212)

ONI, VII
4 IX 1944
„Jak dotąd, obóz przy ulicy Łagiewnickiej 36 pozostaje na miejscu i wykonuje te same prace, co obóz przy ulicy Jakuba 16. Mężczyźni ładują na stacji Radegast maszyny do wagonów, a grupa kobiet doprowadza do porządku opuszczone mieszkania”.
(s. 213)

ONI, VII
6 IX 1944
„Poprzedniego dnia w obozie przy ulicy Łagiewnickiej. [Hans] Biebow dowiedział się przypadkiem, że jedna z brygad kobiecych przywłaszczyła sobie jakiś przedmiot porządkowanego mieszkania. Kierownik Gettoverwaltung zapałał iście teutońskim gniewem. Zarządził zbiórkę, wybrał dziesięć kobiet i kazał im chodzić po podwórzu przed zebranymi robotnicami, wykrzykując: „Wir haben geplündert!” (Myśmy rabowały!).
Potem wygłosił dłuższe przemówienie na temat uczciwości. Wreszcie rozczulił się, wyraził ubolewanie z powodu likwidacji getta i powiedział: „Po co mi to wszystko, skoro i tak wojna się kończy…”
(s. 213-214)

ONI, VII
9 IX 1944
„Biebow opuszcza Łódź na cały tydzień, a więc wyjazd obozu przy ulicy Łagiewnickiej 36 odwlecze się chyba do jego powrotu. Ta wiadomość jest dla nas pewnego rodzaju pociechą”.
(s. 215)

ONI, VII
12 IX 1944
„Nasze obawy, dotyczące obozu przy Łagiewnickiej 36, okazały się – na szczęście – przedwczesne. Przyjaciele odwiedzili nas w dniu wczorajszym i opowiedzieli różne nowinki z getta.
[Hans] Biebow, pozostawszy sam na „polu walki” odgrywa się na zwolennikach [Mordechaja Chaima] Rumkowskiego. Dla przykładu: lekarz, dr [Albert] Mazur z polecenia Gettoverwaltung – wozi fekalia. .
Podobno niedaleko nas, gdzieś w okolicy Starego Rynku, znajduje się jakiś olbrzymi schron, w którym ukrywa się kilkaset osób. Przypuszczają, że na terenie całego getta wegetuje około dwu tysięcy ludzi. Niemcy oświadczyli niedawno, że według ewidencji około 4 tysięcy ludzi ulotniło się bez śladu. Oczywiście liczby te są grubo przesadzone”.
(s. 216)

ONI, VII
13 IX 1944
„Okazuje się, że obóz zbiorowy przy Łagiewnickiej 36 wysłał już siedemdziesiąt wagonów różnych maszyn oraz części baraków, produkowanych przez resort Hilfshauserbau (budowa domów pomocniczych). Wczoraj jednak dworzec towarowy nie dostarczył ani jednego wagonu. W ten sposób potwierdza się wiadomość o tzw. szperze kolejowej”.
(s. 217)

ONI, VII
17 IX 1944

„Obozem przy Łagiewnickiej 36 administruje „komendantura”, w skład której wchodzą: aspirant [Salomon] Lewin (były kierownik resortu słomianego), [Dawid] Feiner (były kierownik resortu krawieckiego) i [Marek] Kliger (były kierownik Sonderkommando ). Reszta skoszarowanych podlega tej trójce, bez względu na uprzednio zajmowane stanowisko, zawód, wiek i płeć”.
(s. 219)

ONI, VII
18 IX 1944
„Dziś obchodzimy żydowski Nowy Rok – 5705. Według hebrajskiego kalendarza jest to siódmy rok obecnej wojny. […]
Nie udało im się wykręcić od pracy. Plany odprawienia modlitw świątecznych w obozie przy Łagiewnickiej 36 spełzły na niczym. „Komendantura”, obawiając się kontrolnych „odwiedzin” [Heinricha] Schwinda, zarządziła wcześniejszą zbiórkę i natychmiastowy wymarsz do robót. O godzinie 6.30 nikogo już w obozie nie było. Pocieszający natomiast jest fakt, że przestano w ogóle mówić o wyjeździe”.
(s. 220)

JA/ONI, VII
19 IX 1944
„Dwudziesty drugi dzień spędzony w nowej kryjówce. Dziś złożył nam wizytę tylko jeden z przyjaciół. Drugi pozostał w obozie [Łagiewnicka 36], gdzie udało się tym razem odprawić krótkie nabożeństwo. „Komenda” była w rozterce, ale tradycja okazała się silniejsza niż obawa przed niespodzianym najściem kontroli z Gettoverwaltung”.
(s. 220)

JA/ONI, VII
5 X 1944
„Obóz przy ulicy Łagiewnickiej 36 – mimo oficjalnych zapowiedzi – nie wyjechał. Już z samego rana nasz przyjaciel zjawił się ze swą grupą na terenie resortu i niezwłocznie pośpieszył do naszej kryjówki, by podzielić się z nami tą dobrą wiadomością.
W dniu wczorajszym sytuacja była jeszcze bardzo niepewna.
Z braku jakichkolwiek dyrektyw – odwołujących wyjazd bądź też nakazujących stan pogotowia – obóz do późnych godzin wieczornych czynił gorączkowe przygotowania. Gdy już wszystko było spakowane, [Aron] Jakubowicz około północy udał się na Bałucki Rynek, by usłyszeć z ust [Hansa] Biebowa ostatnie instrukcje. Kierownik Gettoverwaltung odbywał właśnie konferencję z [Otto] Bradfischem. Konferencja była prawdopodobnie suto zakrapiana alkoholem, bo po jej zakończeniu Biebow przyjął wprawdzie Jakubowicza, ale był nietrzeźwy. Chwiejąc się na nogach, obwieścił mu krótko, że obóz nie wyjeżdża, a szczegóły poda mu w dniu jutrzejszym. Jakubowicz tyle tylko chciał usłyszeć. Powrócił więc z tą radosną nowiną do obozu.
Władze zarządziły, że na wypadek wyjazdu obozu przy Łagiewnickiej 36, [Marek] Kliger, stomatolog [Donat] Szmulowicz oraz wszyscy szewcy i krawcy mają pozostać w getcie i przenieść się na Jakuba 16. Widocznie Niemcy zamierzają do końca korzystać z ich usług”.
(s. 227)

ONI, VII
13 X 1944

„Część ludzi z Łagiewnickiej 36 w razie ich wyjazdu ma przejść na Jakuba 16 i taka sama ilość ma z Jakuba 16 przejść na Łagiewnicką 36, by z nimi wyjechać. I to się rozumie, bo „sprzedano” przecież 605 dusz, więc muszą one być dostarczone. Na początku miało pójść 60 osób, potem 43, a w końcu 21 osób. Gdy B. [Hans Biebow] przyszedł na Jakuba 16, by te 21 osoby wybrać, nikt dobrowolnie nie chciał przejść na Łagiewnicką 36, i nawet gdy on wyznaczał, to odmawiano przejścia tak, że nawet on bił po twarzy i niektórych podobno nawet skatował. Ta sprawa nie jest jeszcze załatwiona, bo ci z Łagiewnickiej, gdy zostali, również niechętnie chcą pójść na Jakuba 16.
Wczoraj na Łagiewnickiej 36 odbierano „dobrowolnie” budziki. Też przedmiot wartościowy. Coraz więcej przechodzimy do przekonania, że w Niemczech wszystkiego brak.
Dzisiaj dostaliśmy od znajomych stamtąd (Łagiewnicka 36) liścik, gdzie nam piszą, że wskutek braku białka w pożywieniu ludzi tam dostają obrzęków głodowych[…]
Wobec tego, że kazano mieszkańcom Łagiewnickiej 36 poduszki i kołdry zapakować do worka, nie mają teraz na czym spać ani czym się przykryć. I dlatego chodzą oni do sąsiednich domów na poszukiwanie pościeli. Jedna taka partia w jednym z mieszkań zabrała pościel, […] i gdy ją przyniosła do obozu, to znalazła w nich ludzkie nogi, od pachy aż do stóp. Górna część ciała albo została zjedzona przez szczury, albo się rozpadła w ciągu tych 7 tygodni. Zrobiło to na obecnych bardzo przykre wrażenie.
[…]
W końcu koło godz. 15-ej odwiedził nas nasz znajomy z obozu Łagiewnicka 36 i opowiedział nam dużo ciekawych rzeczy.
Pracuje on w grupie, która przestawia słupy gettowe, a mianowicie po oczyszczeniu przez inną grupę mieszkań od wszelkiego chłamu chodzi niemiecka komisja i ogląda wszystkie domy pewnej dzielnicy, i oznacza jedne kółkiem, a drugie krzyżykiem. Jedne z nich podlegają rozbiórce, a drugie zostaną. Potem idzie właśnie wyżej wymieniona grupa i stawia nowe słupy gettowe i łączy je drutem, zmniejszając w ten sposób getto, albo, lepiej mówiąc, wydzielając tę dzielnicę z getta”.
(s. 233-235)

ONI, VII
15 X 1944
„Obóz Łagiewnicka 36 dalej trzymają w napięciu. Wczoraj im zakomunikowano, że termin odjazdu jest wyznaczony na sobotę 21 października 1944 o godz. 8-ej rano. W piątek mają ich wykąpać. Nie wierzę w ten termin, jak i w poprzednie”.
(s. 236)

JA/ONI, VII
9 X 1944
„[W]szyscy są zdania, że teraz naprawdę jadą. Wczoraj ładowali do jednego wagonu, zmieściło się tylko niecałe 300 sztuk, a więc mniej niż połowa. Na wagonie był jako miejsce przeznaczenia oznaczony Oranienburg, a fracht podobno wystawili do Königswusterhausen. W każdym razie cała sprawa jest pokryta tajemniczością. Jeżeli oni sami mają przejść przez obóz w Oranienburgu i tam być dezynfekowani, to dlaczego paczki mają pójść wprost i nie być dezynfekowane. Przejście przez obóz w Oranienburgu jest bardzo niebezpieczne. Sądzę, że nie wszystkich puszczą dalej, a część na pewno tam zatrzymają albo poślą gdzie indziej. Ja osobiście nie wierzę, by w sobotę już mieli pojechać. W obozie wybuchła wśród dzieci szkarlatyna i rodziny z chorymi dziećmi przechodzą na Jakuba”.
(s. 242)

JA/ONI, VII
11 X 1944
„Dziś, po wczorajszej nieobecności, nasi przyjaciele się znowu pojawili. Ale aby utrzymać pewną zwięzłość, należy wszystko opowiedzieć po porządku.
We wtorek rano nasi przyjaciele nie przyszli i należało z tego wnioskować, że albo już pojechali, albo jadą lada chwila. Wobec zmienionej naszej sytuacji, by wiedzieć, kiedy na terytorium resortu wkraczają obce osoby, a w pierwszym rzędzie władze niemieckie, wystawiliśmy na I piętrze w mieszkaniu [Mordki] Bajgelmana (na balkonie leżąc, wysuwając tylko połowę głowy poza linię muru) posterunek, od godziny 7-ej do 17.30. […] Noc z wtorku na środę przeszła normalnie i spokojnie. Następuje środa rano. Dyżury na posterunku wyznaczono w tej samej kolejności. O godzinie 7.15 słyszymy nagle, że dyżurny z wielkim hałasem leci na dół, już chcieliśmy zgasić światło, gdy wtem dyżurny wpada z okrzykiem radości „Są”. Miało to oznaczać, że nasi przyjaciele wraz ze swą grupą przyszli znowu do resortu. I rzeczywiście, parę chwil później w naszych zamaskowanych drzwiach stoją obydwaj nasi przyjaciele z pozdrowieniem Szolem Alejchem. Jeden z nich poszedł do pracy, a drugi przyszedł do nas i w ciągu półtorej godziny opowiedział nam, co oni przeżyli w ciągu tych półtora dnia. Postaram się to tu zwięźle powtórzyć. Otóż w poniedziałek, koło godziny 15-ej [Aron] Jakubowicz miał do nich przemówienie, że wobec tego, że nie ma oficjalnego potwierdzenia odwołania wyjazdu, więc jadą jutro, we wtorek rano. Wobec tego niech każdy zapakuje dla siebie worek, w który może włożyć następujące rzeczy: ubranie robocze, 1 parę butów do pracy, 3 koszule, 3 pary gaci, 2 prześcieradła, kołdrę i poduszkę itp. rzeczy. Wszyscy przystąpili do zapakowania swych najlepszych rzeczy. Dlaczego najlepszych, bo te, co mają na sobie, zostawią w zakładzie kąpielowym, przez który będą musieli przejść. Wczoraj przystąpiono do „dobrowolnego” oddania rzeczy cennych, w pierwszym rzędzie zegarków, obrączek, nie mówiąc już o brylantach, złocie, srebrze i walucie obcej i niemieckiej, ale nawet wieczne pióra i wieczne ołówki były odbierane. Po krótkim czasie powiedziano, że należy oddać wyroby skórzane, a więc walizki, teczki itp. I te rzeczy oddano. Dużo osób uważało i uważa nadal, że to wszystko będzie okupem za niewyjeżdżanie z Łodzi i że rzeczy swych zapakowanych do worka już nigdy nie zobaczą, a o „dobrowolnie” oddanych wcale więcej nie myślą. W ciągu całego dnia co parę godzin „wydawano komunikat” o wyjeździe, który raz głosił, że jadą nieodwołalnie we środę, a drugi raz, że wyjazd odwołano. Była to prawdziwa wojna nerwów. A pomimo to ze względu na wczorajsze święto Symcha Tora balowano i pito wódkę na potęgę. Do późnej nocy nie było nic stanowczego wiadomo. Dopiero we środę rano, tzn. dziś, kazano grupom normalnie pójść do pracy na swoje stare stanowiska. ,,I oto jesteśmy”, zakończył nasz przyjaciel swe opowiadanie.
[…]
Teraz jeszcze jedno zdarzenie należy tu opisać. W poniedziałek koło godz. 12-ej usłyszeliśmy nagle w ślusarni ruch i jakby szurganie, byliśmy przekonani, że to ktoś zabrał nam złożony tam worek kartofli lub mąki, tym bardziej że krótko przedtem stanęła przed resortem jakaś bryczka czy dorożka. Jakiś czas byliśmy zdania, że to któryś z naszych przyjaciół, i byliśmy mocno zdziwieni, że nie powiedział on umówionego hasła. Nasze panienki chciały nawet wyjść, ale je siłą zatrzymaliśmy, i okazuje się, że dobrze zrobiliśmy, bo był to Niemiec, który przyjechał do resortu i przypadkowo zabłądził do ślusarni, a szurganie to pewnie było drzwiami. W każdym razie mieliśmy dużo szczęścia”.
(s. 230-233)

ONI, VII
21 X 1944
„W obozie na Łagiewnickiej 36 wybuchła epidemia szkarlatyny wśród dzieci. Z tego powodu już 21 [października] 51 osób zostało przetranslokowanych na Jakuba 16, bo rodzice i krewni chorych dzieci też zostają tu, a na ich miejsce z Jakuba 16 poszło 5 osób do obozu na Łagiewnickiej 36 i ewentualnie z nimi dziś pojechało”.
(s. 244)

JA/ONI, VII
22 X 1944
„W obozie na Łagiewnickiej zostało po ich wyjeździe dużo daktyli, fig, milchpulveru i różnych innych tego rodzaju rzeczy oraz cała skrzynia zegarków, której nie zdążyli oddać Niemcom. Z tego powodu ludzie z Jakuba mają do nich usprawiedliwiony żal, że im nic oddali, bo w sobotę po obiedzie zabrali to wszystko Niemcy, oczywiście prawdopodobnie nieoficjalnie, a powinni byli w piątek ich zawołać, pokazać, gdzie co leży, i kazać im w sobotę w razie ich wyjazdu zabrać. Choć był między tymi dwoma pewnego rodzaju antagonizm, to jednakże w tym wypadku powinni byli to ustalić.
Opowiadają, że wyjechali oni w sobotę o 12-ej w południe po 37 osób w wagonie. [Hans] Biebow się z nimi pożegnał, z [Aronem] Jakubowiczem się nawet pocałował, był na dworcu sprawdzić, jak Jakubowicz się urządził w wagonie”.
(s. 245-246)

ONI, VII
25 X 1944
„Doszły nas wiadomości, że w ogrodzie na Łagiewnickiej 36 znaleziono ogromne skarby, a mianowicie, trzy kasetki z biżuterią, kilka skrzyń z gotowymi ubraniami I gatunku, moc materiałów włókienniczych, najlepszej prominencji, skrzynkę grzebieni itd. Wydal to Niemcom podobno młody chłopak z Bałuckiego Rynku (Żyd!).
Dziś na ulicy Żydowskiej, przy zbiegu z Kościelną, pracowali Polacy i coś rozbijali, czy to mur, czy bruk”.
(s. 248)

ONI, VII
3 XII 1944
„Budynek przy ul. Łagiewnickiej 36, w którym mieścił się resort krawiecki, został wyłączony z terenu getta. Będzie w nim niemiecki szpital wojskowy”.
(s. 257)

Bibliografia

– Dawid Sierakowiak, Dziennik, oprac. A. Sitarek, E. Wiatr, Warszawa: Żydowski Instytut Historyczny, 2016.

– Rywka Lipszyc, Dziennik z łódzkiego getta, opr. Ewa Wiatr, Kraków: Wydawnictwo Austeria 2017.

– Oskar Rosenfeld, Dziennik, w: Oblicza getta. Antologia tekstów z getta łódzkiego, red. K. Radziszewska, E. Wiatr, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2017.

Dziennik Heńka Fogla z getta łódzkiego, oprac. Adam Sitarek, Ewa Wiatr, Warszawa: Żydowski Instytut Historyczny 2019.

Lolek Lubiński, Dziennik, oprac. Anna Łagodzińska, Łódź: Muzeum Miasta Łodzi, 2014.

Józef Zelkowicz, Tamte straszne dni, w: Notatki z getta łódzkiego 1941-1944, red. naukowa: M. Trębacz, E. Wiatr, M. Polit, K. Radziszewska, tłum. M. Polit, Łódź: Wydawnictwo UŁ, 2016.

Jakub Poznański, Dziennik z łódzkiego getta, Warszawa 2002.