PLAC TEATRALNY – OGRÓD SASKI – PLAC ŻELAZNEJ BRAMY – ZIELNA – ZŁOTA – SOSNOWA – SIENNA [TRASA]

Marcin Szczygielski

JA, III A

(Sierpień 1942)

„Teraz już trochę mniej się boję. Przypominam sobie swoją starą zabawę w Podróżnika, którą wymyśliłem sobie podczas poprzedniej wędrówki przez Warszawę – ale ze mnie był wtedy dzieciak. Idę, podskakując, ręce trzymam w kieszeniach. Pogwizduję sobie nawet cicho, chociaż nie za bardzo mi to wychodzi. Ale na wszelki wypadek nie patrzę ludziom w oczy – patrzę pod nogi. Mijam plac Teatralny, na którym kręci się wielu Morloków. Dochodzę do Ogrodu Saskiego, idę w cieniu drzew. Ulica jest wąska. Gdy widzę przed sobą patrol, przystaję w bramach i czekam, aż przejdą. Mija południe, gdy docieram do placu Żelaznej Bramy. Już widać mury Dzielnicy, znowu ściska mnie w żołądku. Chce mi się pić, ale boję się coś kupić. Trafiam na pompę przy jednym z domów, nabieram wody w dłoń. Jest lodowata i słodka. Którędy teraz? Gdybym poszedł prosto, doszedłbym do Hal Mirowskich. Dalej jest Chłodna, ale to na nic. Skręcam w lewo i idę ulicą równoległą do Marszałkowskiej. Według tego, co mówiła pani w chustce, ta ulica powinna nazywać się Zielna – nie mogę tego sprawdzić, bo napisy są po niemiecku.
– Dojdzie pani do Złotej – tłumaczy jakiś młody mężczyzna grubej, spoconej babinie z dwoma tobołkami w rękach. – Pierwsza poprzeczna będzie Sosnowa…
Sosnowa! To koło naszego dawnego domu! Ależ mam szczęście. Tylko która to Złota? Pierwsza ulica po prawej jest przegrodzona murem. Następna też. Trzecia! To musi być ta ulica. Między Złotą a Sienną było kilka podwórek, przez które podobno dawało się przedostać. Tamtędy dzieciaki szmuglowały jedzenie do Dzielnicy. Tylko jak znaleźć te podwórka? Pani w chustce powiedziała, że na Siennej mają mieszkać Polacy. Myślałem, że muru już tu nie będzie, ale stoi nadal. Biegnę ulicą, skrzyżowanie – znowu mur, ale… Poznaję! To Sosnowa! A tam, widoczne w prześwicie, stoją kamienice przy Siennej. Tu zaraz jest Café Hirschfeld! Mnóstwo ludzi na ulicy, przeciskam się między nimi, przytrzymuję chleb pod koszulą. Może ta brama będzie dobra? Wpadam na podwórko. Nie, przegrodzone murem. Nie widać w nim żadnego wyłomu. Muszę sprawdzić następne. Znowu mur. Trzecie. Przebiegam przez podwórko, jakaś pani trzepie chodnik na balkonie. Druga brama, kolejne podwórko. Znowu mur, ale trochę niższy. Z boku okrągła klatka schodowa, daszek nad wejściem, przy nim rynna. Nic trudnego, w zoo nabrałem wprawy we wspinaczkach – nasz bunkier pod dachem pawilonu żyraf był znacznie wyżej. Rozglądam się czujnie, nikogo nie widać, ale ktoś przecież może przyglądać mi się z okna, ukryty za firanką. Odczekuję kilka sekund. Spokój. Raz kozie śmierć! Podbiegam do rynny, wspinam się, opierając stopy o metalowe haki mocujące ją do ściany. Po chwili jestem na daszku nad wejściem do kamienicy. Trzy kroki i szczyt muru jest tuż przy mnie. Większą jego część pokrywa warstwa wyschniętej gliny z powbijanymi w nią ostrymi kawałkami potłuczonego szkła, ale mur przy samym daszku jest czysty – ktoś na pewno musiał tędy przechodzić, oczyścił cegły. Przytrzymuję się krawędzi zagłębienia w ścianie, ostrożnie robię duży krok i stoję na murze. Co jest po drugiej stronie? Przykucam. Pół metra niżej widzę niski okap nad oknem. Schodzę szybko i schylam się – z tamtej strony już mnie przynajmniej nie widać. Ale co teraz? Nie zeskoczę, bo to zbyt wysoko, boję się. Zaciskam palce na chropowatych cegłach, oglądam uważnie mur. Jest! Poniżej okapu widzę wgłębienie w murze. Potem parapet i już można skoczyć. Udało się! Stoję na podwórku w Dzielnicy!” [s. 226-229]

Bibliografia

– Marcin Szczygielski, Arka czasu czyli wielka ucieczka Rafała od kiedyś przez wtedy do teraz i wstecz, Warszawa 2014.