„Śmierć białej pończochy”
Ledwie zorza na niebie. Na balkonie Matka, Jadwiga i Biskup, żeby pożegnać wojsko z królem na czele, idące na wroga.
JADWIGA
Brrr…
MATKA
Co ci? Zimno ci?
JADWIGA
Znowu na mnie gęś syczała.
MATKA (patrząc na nią z niepokojem)
Przestań…
JADWIGA
…i Turek wziął ją na głowę… a ona z góry na mnie! Tak wzięłam (wybucha śmiechem budzącym zgorszenie) kuchenny nóż i ją ryziu-ryziu… (otrzepuje ramiona) Krew mi po twarzy… po ramionach… ale taka dobra krew, co zastyga w jasne rybie łuski…
MATKA (zagaduje)
Aha… Mnie kret się śnił… Biegł mi po czole i wołał: „Gdzie moje wąsy?”. Szukałam, szukałam, aż się obudziłam.
BISKUP
To wszystko coś wróży… Ta krecia, kręta droga… nie wiedzie do Boga. Ale sen-mara, Bóg-wiara. Nieprawdaż?
GŁOSY TŁUMU
Idą… idą…
Rzeczywiście dochodzi rytm kroków i tuż potem śpiew.
MŁOCIARZE
W łeb krzyżacki – młotem buch!
Stępor nasz puścimy w ruch!
Ubijemy tłukiem-tłokiem,
aż im jaja trysną okiem!
Uch! Uch! Uch!
BISKUP (głosem oficjalnym)
Błogosławimy młociarzy idących w bój…
Słychać w odpowiedzi dźwiękanie młotów o młoty.
GŁOSY TŁUMU
Na Malbork!
Niech żyją brachy-młociachy!
Na Malbork ze słomianej blachy! (śmiechy)
JADWIGA
Nein! (głośno) Nie. Nein. Nein!
BISKUP
Cicho… ććć… (głosem oficjalnym) Błogosławimy kuszników.
Słychać strzelca-zapiewajłę.
STRZELEC
Na sito poszyjem komtura!
Na sito… na re-szo-tooo!
I odśpiew kuszników.
KUSZNICY
Uu-rra! Uu-rra! Urraaaaa!
Poszyjem komtura,
że dziad – jedna dziura!
że ho! że ho! że hooo!
GŁOSY TŁUMU
Niech żyją kuszaki!
JADWIGA (zatyka sobie nos)
To Litwini. Na pewno oni.
MATKA (półgłosem do Biskupa)
Co to za bydło?
BISKUP
To przyboczni naszego króla… (głosem oficjalnym) Błogosławimy zażegajłów! (do Matki i Jadwigi) To fantastyczni podpalacze miasteczek i wsi, miotacze zapalonych kotów na gonty zamków… Pakuły do ogona! Zapalają – i fiuuu! ciskają na dach!
GŁOSY TŁUMU
Górą zażegajły!
Niech żyją dusiciele!
MATKA
Co?! Kto niech żyje?
BISKUP (głosem oficjalnym)
Błogosławimy dusicieli!
GŁOSY TŁUMU
Niech żyją duszki-dusiki! Górą dusiciele!
JADWIGA (do Matki krzyczy)
Patrz się! Zięć w zięcia – jak malowanie! (klaska w dłonie) Moi mężusiowie idą. (wdycha powietrze) Ach, jak pachną! Jak padlina w zamkowej fosie!
BISKUP (chwyta ją za rękę)
Jaśnie pani… dziecko! Cicho. Na Boga, ciszej! (do Matki) Nasza młoda królowa po raz pierwszy żegna wojska ojczyste… stąd… to podniecenie…
Słychać śpiew dusicieli na melodię „Oto idzie pierwsza para”.
DUSICIELE
Na komturze drży już skóra,
u nas pętla na komtura!
Prędzy pod malborski murek,
na nim zadynda komturek!
(bis)
JADWIGA (wybucha gardłowym śmiechem)
Ha-haaaa! (naciąga na głowę białą Pończochę i woła) Hunde[1]! Nimmer! Nigdy! Będziecie lizać mury Malborka…
MATKA
Mein Gott!
BISKUP
Dziecko…
JADWIGA (śmiech szalony)
Z murów… mój prync rzuci wam… jabłko zielone, ale kamienne, ogromne jak dynia… na wasze nosy. Łapcie! Hop! I swoją jedną czarną nogą zacznie stąpać… Idzie-idę! Idzie-idę! (maszeruje i odsłania swój brzuch pomalowany na czarno)Idzie-idę
Naraz tumult, okrzyki: „Król, król!”.
JAGIEŁŁO (wpada; jest straszny)
Kto „idzie-idę”? Kto?!
JADWIGA
Król, co pluje dukatami, rycerz z trzema liliami przy zbroi, król Polskiej Korony – Wilhelm! Co się nikogo nie boi!
JAGIEŁŁO (chwyta ją za suknię pod szyją i bije w twarz)
Kret w moim zamku. Jakeś kret, to ryj! Właź do ziemi! Ryj się aż do Malborka… ale nim się tam doryjesz, ja ci tu czarną kukłę, zimną i sflaczałą, do zabawy przyniesę!
Jadwiga pada i wybucha okropnym krzykiem! Jagiełło już wybiegł. Słychać, jak pędzi na koniu ku czołu oddalających się wojsk.
BISKUP
Po doktora!
MATKA
Aleś się doigrała tym haczkowaniem!
JADWIGA (jęcząc)
Nein! Nein! Czarny orzeł górą.
Profesor I wpada, przyklęka i bada puls królowej.
MATKA
Mein Gott… skąd tyle krwi? Po co tyle krwi? Ten królewski policzek jakoś mi za bardzo czerwony… choć na niego zasłużyła. I to jeszcze jak!
PROFESOR I (do Matki)
Madame… (szepce jej coś do ucha)
MATKA (wyje)
Aaaaa!
Profesor I daje się napić Jadwidze specjalnej cucącej wódki. Słychać gulgotane picie. Uśmiechy ulgi u obecnych. Dworki wilżą skronie podtrzymywanej królowej. Biskup czyni liczne znaki krzyża nad jej głową i na koniec odmawia krótką modlitwę.
BISKUP
To jest specjalna modlitwa za ciężko chorych, (wszyscy klękają) zaczynam:
Niech cię, córko, Bogurodzica
gładką ładonią pogłaska,
niech z rączek miłego Bożyca
na brzuch twój spłynie łaska.
Wół w stajence mlaska,
w boru krzeczy kraska,
a Ty, Panie Boże,
wygoń to choróbsko za tatarskie morze!
Amin!
(czyni energiczny znak krzyża nad Jadwigą; obecni wstają z klęczek)
JADWIGA (prosi na migi, żeby ją podnieść do siadu)
Herr Doktor…
PROFESOR I
Niech pani królowa nic nie mówi… proszę głęboko oddychać: (pokazuje jak) raaaz-dwaaaa… raaaaz-dwaaaaa… Taaaak, (istna lekcja gimnastyki) raaaz-dwaaa… Poooo-maaaa-łuuuu… Głęęęęę-boooo-koooo. (do Dworek) Zanieście panią królową do świetlicy. I to już!
JADWIGA (już unoszona)
Herr Doktor… czy będę jeszcze miała dzieci?
PROFESOR I (zmieszany)
Proszę nie przerywać oddychania… Takie pytania męczą doktora… który musi w jednej sekundzie przekartkować tysiące ksiąg… równocześnie po łacinie i po niemiecku… (do Matki) Naszej królowej trzeba długiego… bardzo długiego odpoczynku… bo i ciało… i myśli…
JADWIGA (od drzwi, promieniejąc)
Danke! Dziękuję, Herr Doktor… Nie będzie smerd litewski w andegaweńskim brzuchu miał gniazda! Nie będzie moich czarnych orląt kozim sznurem przywiązywał… (unoszą ją czym prędzej; jeszcze dobiega jej głos) Od Malborka na północ czerwona wali droga i na południe czerwona… i na zachód, i na wschód czerwony pędzi gościniec. A w pośrodku – mój prync. Na nim pancerz na glanc. Mój prync jasnym śmiechem zakwita…
MATKA
Dohaczkowałaś się. A mówiiiiiłam. (wychodzi za Dworkami)
PROFESOR II (wpada)
Wieść runęła na gród… że nasza królowa… zaniemogła?
PROFESOR I (rozkłada bezradnie ręce; aluzyjny)
Udar „zieloności”, żeby tak to określić…
PROFESOR II
Początek bywa trudny… a „zieloność” w dojrzałą czerwień z czasem przechodzi…
PROFESOR I (wskazując ziemię)
Właśnie! Z królewica – kałuża.
PROFESOR II
Bądźmy bardziej cierpliwi… pozwólmy historii boleśnie nowych kształtów szukać… Oo! Obok płynnego królewica coś leży… Co to? (schyla się i podnosi białą Pończochę) Dziwna tkanina… jakby gniazdo podróżne zgubione przez wędrownego łabędzia…
PROFESOR I
Jakby szołom rycerza… jakby model zimowej misiurki…
PROFESOR II
Albo łeb arcygrzyba, co ze śliskiej Nocy się wyśnił!
BISKUP
To raczej… początek żeńskiego grzechu. Niewiasta to… z siebie (gest sugerujący wymioty) wy-tego… One to mogą tak… bez końca… (wściekły, ciągnie za włóczkę i pruje białe toto; wtyka pozostałym nić do ręki) Prujmy! Zamiast się modlić na świętym Efremie – to tę kobiecą niepokajaność z siebie wywlekać wolała!
Wszyscy coraz nerwowiej prują Pończochę.
PROFESOR II (patrząc na trzymane haczkowanie)
To… bialeństwo taje! I dziwnie maleje…
PROFESOR I (podnosi głowę)
Za to dzień jakby zwyczajniał! Ooo! Już pierwszy wróbel na końskie łajno sfrunął.
BISKUP
Dobry znak. Tym lepiej. Pruć! Pruć, mówię! Nie ufajmy, jak długo choć dwa oczka razem pończochują! Precz z tym żeńskim, co do niczego zwykłego nie pasuje! To przez tą… cudaczność całe to nieszczęście!
PROFESOR II (z głupkowatym uśmiechem)
Ko-niec. W garści – nic!
Patrzą po sobie, oplątani białą byłością Pończochy. Biskup skacze po upadłej na ziemię włóczce, mściwie depcze ją, pomstując.
BISKUP
Żebyś się już nigdy nie pozbierała! Dali! Zadeptać to białe i niewieście! Zatratować na amin!
PROFESOR I (sykiem)
To co brudne i cuchnące! (depcze)
BISKUP
Fryjerki! Leniwice! Co lipką francą świat obśliniają! (tupiąc jeszcze prędzej) Kooo-niec! Kooo-niec! Ni ma! Amin!
Zwalniają tratowanie, jakby zaczynali pedałować na rowerach z listopadowej żałoby w stronę wieczności. Naraz – biorą się za ręce i zwróceni twarzą do widowni wybuchają mściwym śmiechem: „Ha-ha-haaaaa…”.
KONIEC
maj–czerwiec 1973