„Śmierć białej pończochy”

Przez chwilę scenę przebiegają Pachołkowie uginający się pod ciężarem chmur Historii. Zataczają się, postękując głucho.

 

PACHOŁEK I

Idzie wojna, jak pragne świniny z chrzanem!

PACHOŁEK II (zderzając się z nim)

Tyy! Uważaj! Tylko nie tak! Bo macha na mak!      

PACHOŁEK I

Mój król twojemu kurrr…lewkowi morde na blaszke skuje, że sie jej nawet franca nie chyci!

 

Szamocą się jak dwa zaspane niedźwiedzie.

 

PACHOŁEK III (wmaszerowuje „pruskim” krokiem)

Ein-zwei-drei! Ein-zwei-drei! Ja! Ja! Ja! Tod und Blut! Feind ka-putt! Ein-zwei-drei![1]

PACHOŁEK IV (patrząc na niego z politowaniem)

Mój książycha ma sposób na wasze grodzicha. Czerwona strzalicha – i w dym! Aże ze strachu zapierdzicha!

PACHOŁEK I (prowokująco wpada nań ze swoją chmurą)

Twój książe psom ogony wiąże! Takie obesrane… Ha-ha-haaa…

 

Grom zderzonych chmur.
Matka i Jadwiga, wchodząc, z trudem wymijają Pachołków.

 

JADWIGA

Czuje pani matka to powietrze? Jakby ktoś naraz tysiąc jodeł z kory obłupał. Nigdy dotychczas nie łykałam tak bursztynowego powietrza!

MATKA (w ostatniej chwili wymijając z obrzydzeniem Pachołka IV, wydyma lekceważąco wargi)

Pff… znam ten odór… To tak zwana „święta woń wojny”.

 

Pachołkowie odbiegają w cztery kąty sceny, po czym zbiegają się na środku, aż do zderzu. Iskry! Grom! Znikają.

 

JADWIGA 

Jakby się uciszyło. Czy mama nie odczuwa potrzeby krzesła?

MATKA 

Owszem… tym bardziej, że mam ci coś ważnego do zakomunikowania. (zza kulis robotnik teatralny wnosi dwa krzesła; obie siadają, patrzą po sobie, jakby zapomniały roli) O nic nie pytasz… po prostu… tak sobie siedzisz, pomimo że wiesz, że królowa matka ma ci coś ważnego do zakomunikowania!

JADWIGA (recytuje z przesadną grzecznością)

Słów rodzicielskich słuchaj w pobożnym milczeniu.

MATKA 

Nie przeczę… pewnie… ale są sytuacje wyjątkowe. Żeby nie okazać ani krzty ciekawości! (Jadwiga przeczy głową) Choćby tyle co brudu za paznokciem… À propos, pokaż ręce. (Jadwiga pokazuje) No dobrze… Dziwisz mnie. Nawet trochę zasmucasz… bo idą czasy nie na żarty. Widziałaś grubość cienia chmur? Słyszałaś jakość gromów? To wszystko wisi na jednej jedyneńkiej nitce… nad Królestwem Polski. Biedna Korona Polska…

JADWIGA

Dajmy na mszę.

MATKA (uśmiech gorzki)

Da się… oczywiście że się da… od tego zaczniemy. Ale… „pomóż sobie, a niebo ci pomoże”. Rozumiesz? Trzeba coś zrobić, żeby to stare… szlachetne złoto polskie na nowo zaświeciło! Ideałem byłoby… wesprzeć koronę… młodą i wspaniałą głową. Wtenczas ta zmęczona korona… kiedy poczułaby w sobie gładkie czoło i blond pukle… no… rozumiesz… Wtenczas Litwini nie ośmieliliby się… a rycerzom zakonu – nie wypadałoby z tej puszystej, warkoczystej główki polską koronę strącać! Z łysej i wągrowatej – to tak, ale nie z tego łanu lnu… z tej pszenicy pełnej bławatów. (głaska włosy Jadwigi)

JADWIGA (coraz bardziej marszczy twarz, wstaje z krzesła, odsuwa je, strzepuje z głowy bławaty i, oparta o poręcz, trzymając paluszek w buzi)

A mój mąż? Muszę wiedzieć, co o tym sądzi Wilhelm.

MATKA (uśmiech wybaczający naiwność)

A… a… ch. No – wiesz… Czy nie uważasz… żeś od kilku lat owemu młodziutkiemu księciu dziwnie zobojętniała? (dziarsko) Kiedy twój ojciec miał czternaście lat – to… proszę siadać! Ha!

JADWIGA

Co „ha”?

MATKA (z udanym oburzeniem)

Wstydź się! Nie chcę bynajmniej umniejszać… ewentualnych… przyszłych cnót Wilhelma… ale walczyć z Krzyżakami, meine liebe Hedwig[2]!, na to nie wystarczy… pyzatą buzią we flecik dmuchać albo „Drei Lilien”[3] śpiewać.

JADWIGA

Wilhelmowi trzeba dać podróść. Mój ojciec też musiał podróść. Zobaczysz, jak Wilhelm podrośnie – to pokaże Krzyżakom.

MATKA 

Dobrze… Załóżmy, że Krzyżacy zaczekają… bo wspólna kultura, bo cywilizacja… bo łacina, bo Horacy – ale tymczasem biedną Polskę najadą Litwini… bez wspólnej łaciny, bez wspólnej kultury i bez Cicerona. Wpierw Polskę i natychmiast potem – Węgry! Już cię widzę… jak tu, w tym zamku, będziesz musiała… jeść koninę ubitą na befsztyk pod siodłem poganina! (imituje ubijanie mięsa pod siodłem)

JADWIGA (opanowując skurcz wymiotów)

Nigdy! Nimmer! Przestań!

MATKA

Nie mówiąc już o tym, że będziesz musiała uczyć się litewskiego. Tu, w tym zamku… będziesz powtarzała za barbarzyńskim metrem: dupajtis-rypajtis, pierdunas-kołtunas-kał!

JADWIGA

Brr! Obrzydliwe…

MATKA (z godnością)

Bądźmy jednak sprawiedliwi… w potyczkach… powtarzam… w potyczkach są za to bardzo dzielni. Podobno aż miło popatrzeć, jak obniżają kopie i podnoszą na nich nadzianych szaszłykowo nieprzyjaciół.

JADWIGA 

Polaków? Krzyżaków?

MATKA 

Nie chodzi o szczegóły w tej chwili… nieprzyjaciół.

JADWIGA 

A czym ich czuć?

MATKA (wybucha śmiechem)

Czym? Czasem… kwasem chlebowym… ale najczęściej kiszoną kapustą.

JADWIGA 

Pffeeee…

MATKA 

Mężczyznę zawsze trochę czuć.

JADWIGA 

Mego taty nie czuć.

MATKA

Ciut-ciut… czuć go baraniną z czosnkiem.

JADWIGA (wybucha śmiechem)

Pffeeee…

MATKA

Ale Litwini – to bardzo dzielny naród.

JADWIGA (tupie nóżką)

Nigdy nie stanie tu noga Litwina. Tu gdzie andegaweńska księżniczka austriackiego księcia poślubiła! (z wyrzutem) Dlaczego pani matka nie zamówiła poemy o naszym ślubie? (wskazuje palcem) Tu! Tu! Tędy! Stamtąd szliśmy.

Przypisy

  1. Ein-zwei-drei! Ja!
    Ja! Ja! Tod und Blut! Feind kaputt! Eins-zwei-drei! (niem.) – Raz-dwa-trzy! Tak! Tak! Tak! Śmierć i krew! Wróg
    zniszczony! Raz-dwa-trzy!
  2. Meine liebe Hedwig (niem.) – moja kochana Jadwigo.
  3. Drei Lilien (niem.) – trzy lilie.