„Śmierć białej pończochy”

Ratusz krakowski. W głębi sali poselstwo litewskie idzie w targ z małopolskimi panami o Koronę. Na brzegu sceny dwóch Profesorów Akademii toczy dyskusję. W pierwszej chwili wszyscy milczą. Profesorowie stoją daleko od siebie, a Posłowiei Panowie chrząkają, jak gdyby nie mogąc znieść milczenia.

 

POSEŁ I (odchrząkuje i wykrzykuje) 

Nasz Wielki Książę chętnie poluje.

POSEŁ II (z ulgą) 

O taaak, bardzo chętnie.

PAN I

Aaaa… to ciekawe.

PAN II 

Pieszo? Czy konno?

 

Posłowie wymieniają spojrzenia.

 

POSEŁ I (kategorycznie) 

Konno! Oczywiście że konno. Czasem… nawet z dwóch koni!

PAN I 

Oooo… Pewnie z dużych koni?

POSEŁ II 

Z ogromnych!

 

Chwila milczenia.

 

POSEŁ I 

U nas – widzielim na niebie chorągiew!

PAN I 

Kiedy wiatr – chorągwi trzeba pilnować… U nas coś takiego jeszcze się nie zdarzyło.

POSEŁ II 

U nas… widzielim na niebie… berło!

POSEŁ I 

Naprawdę.

PAN I 

A to ciekawe…

PAN II 

To bardzo ciekawe… (chrząkając) Jak już o tych rzeczach mowa… to wiedzcie, że mamy koronę… model nie za ciężki… blask-brzask gwarantowany.

PAN I

Wieżami w niebo wysrebrzona…

POSEŁ I

Ale czy… niezmęczona?

 

Dalszy ciąg rozmowy nie dociera do widzów, słychać natomiast Profesorów.

 

PROFESOR I (palec ku niebu) 

Primo – to dzicz i dziczą pozostanie.

PROFESOR II 

Kiedy…

PROFESOR I 

Proszę nie przerywać. Secundo – Korona lubi łacinę, tak jak żaby lubią deszcz, a gardło okowitę. A u Litwinów – ani śladu z kultury antycznej!

PROFESOR II 

Czy pan kolega skończył?

PROFESOR I 

Tak, skończyłem.

PROFESOR II (uśmiech) 

Określając naród litewski znajdujący się w stadium przyśpieszonego rozwoju terminem „dzicz”, pan kolega wprowadził element subiektywny… Dla mnie to – młodzieńczość! Zieloność! Gładkość kory… (aluzyjny) która gdzie indziej – spękana i szara.

PROFESOR I 

Ale jara! Polacy są bardzo waleczni.

PROFESOR II 

Proszę nie przerywać… I nam ta kąpiel w młodozieloności wiadome korzyści przyniesie. Nasz… znużony naród zakipi ich parobczańskim zdrowiem. To chyba coś warte?!

PROFESOR I 

Zaraz-zaraz… Pan kolega wspomniał uprzednio o żabach i gardle, którym niby z całą oczywistością miałyby odpowiadać deszcz i okowita. Błąd… a nawet błędus logikus… Znam żaby i żaby mnie znają…

 

Głosy Profesorów niedosłyszalnieją; widać tylko ich mimikę, śmiech ironiczny, niedowierzanie, gestykulację przywołującą niebiosa na świadka. Za to słyszalna staje się rozmowa Posłów i Panów.

 

POSEŁ I 

U nas bory są bardzo głębokie. Można powiedzieć, że nieprzeniknione.

POSEŁ II

Żubrów, grzybów, bażantów i storczyków tyle – że…

PAN I 

Że trzeba głowę z boru wychylić, żeby trochę powietrza złapać! (śmiech)

POSEŁ I 

Po co nam długie rozmowy? (wznosi dłoń) Przyplujmy i przybijmy ten targ historyczny! (śmieje się)

POSEŁ II (pluje w dłoń i wznosi ją) 

I klap-klup! zaklepmy tę zgodę wygodną. (śmieje się)

PAN I 

Niestety… (obie ręce Posłów opadają i gaśnie ich uśmiech) Widzę tu w aktach jeszcze drobiazg do uregulowania…

PAN II 

Drobnostkę-małostkę…

PAN I 

Muszkę-faramuszkę…

PAN II 

Dwieście tysięcy dukatów do zapłacenia Austriakom w razie…

PAN I 

…gdyby spełnienie małżeństwa księżniczki Jadwigi i księcia Wilhelma uniemożliwione zostało…

POSEŁ I 

Hm!

POSEŁ II (wzdycha) 

Hm!

POSEŁ I

Dwieście tysięcy – to nie kaszka z mlekiem.

POSEŁ II 

Tysięcy dwieście – to nie kurze jaje.

 

Dalsze ich słowa niesłyszalne.

 

PROFESOR I 

Może… może… czyż jednak można mówić o przyszłości w czasie teraźniejszym?

PROFESOR II 

Szczęsna zieloność poprzed czas wybiega.

PROFESOR I 

Pf … Co komu z tego, co poza jego jutrem zakwitnie?

PROFESOR II 

W słownikach można natrafić na słowo „egoizm”. To pouczające… (z zapałem) Moja katedra na oścież otworzy swe podwoje siłom prostym, nieprzegniłym. Otwórzmy okna. Chyba że pan kolega boi się jaskółek?

 

Dalsze ich słowa niesłyszalne.

 

POSEŁ I (wznosząc kielich) 

Polak – bitny, dzietny i sławetny! (śmieje się, a za nim pozostali)

PAN I 

A Litwin…

PAN II 

Jak tur, gdy w bór! A rogiem do chmur!

 

Posłowie litewscy wybuchają śmiechem i biją się rytmicznie po udach. Panowie patrzą po sobie i protekcjonalnie naśladują owe nieokrzesane objawy wesołości. Światła gasną.

 

*