SPACEROWA 5/7 (mieszkanie Dawida Sierakowiaka)

Dawid Sierakowiak

II A,    JA

„10 kwietnia 1941 r.: Po południu przysłał dziś do mnie [do domu – A.S.] Rysiek Podlaski swego braciszka z kartką, żebym natychmiast poszedł do szopu krawieckiego, którego kierownikiem jest jego ojciec i gdzie będę mógł zarobić parę marek. Poszedłem natychmiast i rzeczywiście dostałem od Podlaskiego zajęcie na kilka dni, jako dwumarkowy czarny robotnik, przy dzieleniu i ważeniu warzywa dla krawców i innych robotników szopów. Zajęcie moje polega na noszeniu, podawaniu i sypaniu brukwi i marchwi do wagi.” (s. 120)

„22 maja 1941 r.: Miałem dziś fatalny dzień. Przed pójściem do szkoły, chcąc ukroić sobie kawałek chleba, ściąłem sobie dosłownie kawałek palca. Krew lała się tak obficie, że musiałem pobiec na pogotowie, gdzie mi palec opatrzyli. Do szkoły z powodu ogromnego spóźnienia już nie poszedłem.” (s. 142-143)

„27 maja 1941 r.: […] W domu nie jest lepiej, mimo że i mama pracuje. Wychodzi ona o siódmej, a wraca o dziewiątej wieczór. Ojciec wychodzi teraz na dzienne dyżury od ósmej do ósmej, całe gospodarstwo leży więc na barkach Nadzi, która też załatwia wszelkie „ogonki”, sprzątanie itd., mimo tylko jednej zupy dziennie i 30 dkg chleba (ona, jak i mama, oddają ojcu po 10 dkg chleba, on jednak nie potrafi tego ocenić i jego stosunek do nich, jak i do mnie, jest niedobry i zdradza nienasycony egoizm). […] W domu już nie gotujemy, bo nie mamy czego.” (s. 145)

„8 lipca 1941 r.: W domu coraz gorzej. Ojciec już ósmy dzień pracuje za darmo jako zapomogowiec, a zapomogi jak nie widać, tak nie widać. Matka w kuchni ma coraz mniej pracy, co naturalnie odbija się na jej zarobkach.” (s. 167)

II A,     JA/ONI

„28 sierpnia 1941 r.: Była dziś u nas [w domu] kuzynka mamy, której udało się przedostać do nas z Warszawy. Opowiada rozmaite rzeczy, z których można wyciągnąć następujące wnioski: przeciętnie w Warszawie jest o wiele gorzej niż tu. Na skutek jednak handlu prywatnego, szmuglu i większej swobody wytworzyła się tam specyficzna atmosfera wojenna, w której człowiek obrotny i sprytny zarabia tysiące i może żyć jak król. Ojciec mój, na przykład, potrafi łby zapewnić nam w Warszawie niezgorsze życie. Ale tysiące ludzi umiera na ulicach w Warszawie i nie zostaje pogrzebanych, co u nas jest już doskonale zorganizowane!…” (s. 187-188)

II A,    JA

„31 sierpnia 1941 r.: […] Miałem już pierwszą lekcję z moim nowym uczniem. Dość pojętny chłopak, tylko że bardzo roztrzepany. Ale prawdziwa przyjemność, kiedy uczeń przychodzi do mieszkania i nie musi się latać gdzieś het! Tylko że jest trochę niewygodnie, bo nie mamy stołu, więc trzeba wszystko robić przy oknie.” (s. 189)

„1 października 1941 r.: Na gorące, aczkolwiek milczące, pragnienie mojej matki pościłem dziś (Jom Kipur). Cały dzień siedziałem w domu i czytałem. Wziąłem się teraz do żydowskiej literatury. Nie odczuwałem specjalnie postu, ale wieczorem, gdy zjadłem kolację, czułem się źle i musiałem zaraz się położyć.” (s. 204)

III A,   JA

„31 marca 1942 r.: […] Wieczorem [w domu – A.S.] generalne mycie i czyste, świeże łóżko. Tak jak przed wojną. Brak „tylko” szklanki gorącego mleka i makaroników.” (s. 224)

III A,    JA/ONI

5 kwietnia 1942 r.:  „W domu panuje teraz u nas wielkie zdenerwowanie. Ojciec wziął mi przed świętami kawałek chleba, przez co nie mówię doń do dzisiaj (niczego sobie charakter! Wstydzę się przed duchem Schopenhauera). Ojciec nie może tego przeboleć. Na prośby matki i własnego sumienia postanowiłem tę sprawę zlikwidować. Może już od teraz prowadzenie się wszystkich w domu i do końca wojny i głodu będzie „fair”.” (s. 225-226)

III A,    JA

6 kwietnia 1942 r.:  „Od ósmej do jakiejś dwunastej pracowałem dziś na podwórku [domu przy Spacerowej 5/7 – A.S.]. Nigdy jeszcze nie paprałem się tak w gównie. Zgarnęliśmy na jedną kupę wszystkie nieczystości, lane na całym podwórzu przez całą zimę. Teraz wózki gminne mają to wywieźć. Mimo solidnego „markierowania” napracowałem się porządnie.” (s. 226)

III A,    JA/ONI

19 kwietnia 1942 r.:  „Wylepiono ogromne ogłoszenia o rozpoczynającym się od jutra badaniu przez komisje lekarskie wszystkich niepracujących mieszkańców getta od dziesięciu lat wzwyż. Na razie idzie nasza strona getta w czterech dniach. Nasza ulica [Spacerowa] w środę. Zwolnieni od badania są pracujący, mający kartki z Arbeitseinsatzu na pracę i Niemcy i Czesi. Za niestawienie kara. Chorych sprowadzą sanitariusze. […] Gdy przyszedłem do domu [Spacerowa 5/7], spotkała mnie z płaczem mama, która jedyna w naszej rodzinie jest teraz narażona. Ukazała się dziś istotna natura ojca, który szaleje coraz bardziej. Chce się koniecznie pozbyć matki, bo nawet palcem nie ruszył, aby coś zrobić, tylko ciągle krzyczy i drażni się.” (s. 231-232)

23 kwietnia 1942 r.: „Tej nocy policja chodziła po mieszkaniach i sprawdzała, czy ktoś nie uchylił się od obowiązku stawienia się na komisję. Uwzględniano wszystkie legitymacje i kartki na pracę. W niektórych wypadkach dawano odroczenie. Tym, którzy się nie stawili i nie mieli nic na swe usprawiedliwienie, odbierano karty żywnościowe i chlebowe.” (s. 236)

III A,    JA

24 kwietnia 1942 r.: „W domu znów awantury, ojciec bierze całe kilogramy kartofl i do resortu, gdzie je sobie gotuje, a potem nie będzie w domu co jeść. Mama jak zawsze milczy, narzeka, ja niby nie chcę się mieszać i wszystko jest naelektryzowane. Nie ma już opału. Poszło na porąbanie jedno krzesło z kupionych niedawno. Jestem dziś chory. Wczoraj wieczorem dostałem okropnych zwrotów głowy, które trwały całą noc i nie ustąpiły cały dzień. W resorcie ledwie trzymałem się na nogach. Nie czytałem dziś ani nie pisałem przez cały dzień nic.” (s. 236-237)

25 kwietnia 1942 r.: „Znów poczyna mi ginąć chleb [w domu – A.S.], o co jak zawsze podejrzewam ojca, który znów wziął się do okradania nas na każdym kroku. Awantury coraz cięższe i solidniejsze.” (s. 237)

29 kwietnia 1942 r.: […] W domu krucho. Opału nie ma, a majowe kartofle idą w kwietniu. Co będzie w maju – nie wiadomo. Dobrze w każdym razie nie. Znów nie mam ochoty a właściwie siły, do nauki. Chcę coś zrobić, ale wszystko przychodzi mi z niezwykłą trudnością i najczęściej poprzestaję jedynie na czytaniu. Czas mija. Mija młodość, wiek szkolny, mijają siły i werwa. Co się uda uratować z tego pogromu – diabli wiedzą. W każdym razie tracę z wolna nadzieję na powrót do życia. A nawet na utrzymanie tego, w którym się znajduję.” (s. 240)

III A,    JA/ONI

13 maja 1942 r.: „Jak się spodziewałem, ojciec znów dobrał się [w domu, Spacerowa 5/7 – A.S.] do mojego chleba. Będę musiał czekać do czwartku z oddaniem 12 dkg, które sobie pożyczył. […] Mama ugotowała dziś wieczorem jedynie cztery Fruchtsuppen. Dobre to jako kompot, ale musi zastąpić także obiad i kolację. Ledwie powłóczę nogami, które puchną przed wieczorem okropnie.” (s. 250)

III B,   JA

26 maja 1942 r.:  „Po powrocie od Niutka [Radzynera] [do domu, Spacerowa 5/7] spisałem naprędce najważniejsze myśli mej teorii czystego egoizmu i świętości życia ludzkiego, aby mieć wytyczne do następnej dyskusji. Gdybym miał co do jedzenia, może urosłoby z tych notatek i coś więcej.” (s. 258)

„30 maja 1942 r.: Sytuacja „wewnętrzna” w domu staje się znów okropna i niezwykle naprężona. Ojciec po dwóch tygodniach względnego spokoju, podczas których dzielił sobie chleb na równomierne dzienne porcje, rozpuścił się znów w czwartek i wczoraj pożarł swój cały bochenek chleba, a dzisiaj te pół kilograma, które ma dodatkowo od mamy i od Nadzi, przy czym okradł je dzisiaj na wadze na 10 dkg. Nie wiem, dla jakich celów gromadzi u siebie wszystkie pieniądze, zabiera wszystkie wypłaty mamy i Nadzi, na żadne racje nie chce dawać pieniędzy, a dzisiaj wyjął przydział kiełbasy, pożarł na ulicy (Nadzia też była) przeszło 5 dkg, które potem każdemu brakowały do wagi. Zdążył już też pożyczyć 10 dkg chleba u Nadzi (głupia dziewczyna!). Ja mój chleb (porcję jutrzejszą i pół poniedziałkowej, bo resztę dostaję dopiero w poniedziałek na okres do czwartku) zabrałem ze sobą do resortu i będę to już niestety musiał robić codziennie. Wykupił też dzisiaj mięso, a otrzymawszy w mleczarni litr serwatki, który daje się na całą rodzinę, ugotował go sobie i wyżłopał, a jako że nie ma już co gotować, idziemy wszyscy spać bez kolacji.” (s. 261-262)

„31 maja 1942 r.: […] W każdym razie, gdy wróciłem wieczorem z resortu [do domu, Spacerowa 5/7], brakowało mi z kilka łyżeczek miodu (który dostaliśmy zamiast marmolady), a mamie jeszcze więcej. Chleba nie ma gdzie pożyczyć, więc znów awantury i zdenerwowanie.” (s. 262)

III B,    JA/ONI

„17 czerwca 1942 r.: […] Późno wieczorem ojciec przyniósł [do domu] śliczne ubranie, które kupił u jednego policjanta pracującego na Marysinie [tj. na Stacji Radegast] za śmiesznie małą (stosunkowo) sumę 35 marek. Policja ta pracuje teraz przy przysiedlanych, obławia się tak znakomicie, że aż może nadmiar zrabowanych rzeczy nawet sprzedawać.” (s. 273)

III B,    JA

„1 lipca 1942 r.: Nie spałem dosłownie całą noc. Latałem po pokoju i skręcałem się z bólu, który nie ustawał ani na chwilę. Z rana byłem u dentystki [Łagiewnicka 34/36], która wobec twardości tworzącego się wrzodu oraz nabrzmienia twarzy nie mogła mi zęba usunąć, tylko kazała wziąć jakiś środek profilaktyczny, proszek na ból i przyjść jutro na otworzenie wrzodu. Tymczasem męczę się okropnie. Czuję, że mam nawet gorączkę, jestem strasznie osłabiony i nie mogę nic robić. Z resortu [rymarskiego, Łagiewnicka 72] uciekłem po godzinie pobytu i natychmiast położyłem się do łóżka. Chleb przyniosła mi Nadzia do domu [Spacerowa 5/7]. Spuchlizna staje się coraz większa.” (s. 280)

„2 lipca 1942 r.: […] Znów leżałem prawie cały dzień w łóżku [w domu], do resortu [Łagiewnicka 72] poszedłszy tylko po to, żeby oddać legitymację na chleb. Wszystko załatwia teraz [Rywen] Skoczylas. Sporządzili w resorcie jakąś listę grupowych, nie wiadomo po co. Ciągle prawie śpię, o ile nie dokucza mi zbytnio ból.” (s. 280)

„5 lipca 1942 r.: […] W domu nie ma już prawie nic do gotowania. Podstawę wszystkiego stanowią liście. Jestem tak bardzo osłabiony, że całymi dniami leżę jak nieżywy. Nic nie czytam ani niczego mi się nie chce. Powolne umieranie się zaczyna.” (s. 281)

„10 sierpnia 1942 r. […] W domu puszczono się obecnie na gospodarkę rabunkową, licząc na dodatkowe, z nieba chyba mające spaść, przydziały żywności. Gotujemy dwa razy dziennie i kartofle nikną w zastraszający sposób (mają służyć do końca miesiąca!), tak że nie wiem, czy będą do 15-go.” (s. 301)

III B,    JA/ONI

„15 sierpnia 1942 r.: […] Ojciec przyszedł dzisiaj do domu z pracy mając 39,9ºC gorączki. Położył się, ale zrozumiałe, że o ile tylko będzie mógł chodzić, pójdzie jutro do pracy. Wszak szkoda zupy i ewentualnego talonu! Każdy najmniejszy bodaj talon zależny jest teraz od pewnego, nigdy z góry nieznanego, przypadającego dnia nieodzownej obecności przy pracy.” (s. 304)

III B,    JA

„19 sierpnia 1942 r.: […] W domu nic już nie mamy do gotowania. Wszyscy żyją teraz wzrastającą nadzieją na koniec wojny w 1942 r.” (s. 307)

IV,    ONI

„4 września 1942 r.: Wczorajsza tragiczna wiadomość okazuje się niestety prawdą. Niemcy żądają wszystkich dzieci do lat 10, starców powyżej lat 65 lat oraz wszystkich innych chorych, spuchniętych, kalek, niezdolnych do pracy i niepracujących. Panika na mieście niebywała. […] Wieczorem przyszła do nas [do domu na Spacerową 5/7 – A.S.] jakaś kuzynka ojca, która ma trzyletnią dziewczynkę i chce ją też uratować. Wobec tego, że nie ma na razie żadnej obawy, zgodziliśmy się na pozostanie jej z dzieckiem i nawet na to, że później jeszcze zwaliła się cała jej rodzina, obawiająca się pozostać w domu, aby nie być wzięta jako zakładnicy w miejsce dziecka.” (s. 317-318)

IV,    JA/ONI

„5 września 1942 r.: Moja przenajświętsza, ukochana, wymęczona, błogosławiona, rodzona Matka padła ofiarą krwiożerczej bestii germańskiego hitleryzmu!!! I zupełnie niewinnie, z winy jedynie złego serca dwóch czesko-żydowskich lekarzy, którzy byli u nas i nas badali. Od rana było już dzisiaj niespokojnie na mieście, bo rozeszła się lotem błyskawicy wiadomość, że w nocy brali dzieci i starców, których wsadzano do pustych szpitali, skąd w poniedziałek mają zostać wysiedleni (po 3000 osób dziennie!). Po drugiej, gdy byliśmy już po ugotowanej naprędce obiadowej zupie, zajechały na naszą ulicę [Spacerową] wozy i rolwagi z komisjami lekarskimi, policjantami, strażakami, pielęgniarkami, które rozpoczęły brankę. Zamknięto dom naprzeciwko nas (Spacerowa 8), skąd po półtorej godzinie wydostano troje dzieci. Krzyki, wyczyny, walki i płacze matek oraz całej asystującej ulicy były nie do opisania. Rodzice zabieranych dzieci formalnie szalały [!]. Wśród tego wszystkiego weszło zupełnie niespodziewanie do naszego domu [Spacerowa 5/7] dwóch lekarzy, dwie pielęgniarki, kilku strażaków i policjantów. Mieli oni kartki ze spisanymi lokatorami wszystkich mieszkań. I rozpoczęło się szalone, niespodziewane badanie. Lekarze, starzy, źli i skwaszeni wysiedleńcy z Pragi, zabrali się, mimo sprzeciwu policjantów i pielęgniarek, niezwykle skrupulatnie do badania wszystkich lokatorów i nałowili mnóstwo „chorych i niezdolnych” oraz takich, których określili fragliche Reserve. Do tych ostatnich należała moja nieszczęśliwa mateczka, ale mało mnie to pociesza, gdyż wszystkich razem zabrali do szpitala na Łagiewnicką 34.

Najbardziej boli to, że tych, których nie było w domu, wcale nie szukali i mimo że znajduje się w naszym domu kilkanaścioro dzieci, nie znaleźli i nie wzięli ani jednego. Także kuzynka nasza ukryła się za łóżkiem z dzieckiem, rodzina jej się rozbiegła i wszyscy uszli cało. A moja jedyna kochana mama padła ofiarą. […] A ojciec po badaniu matki, gdy ta latała jak szalona, nieszczęsna! – po całym domu, błagając lekarzy o darowanie jej życia – zajadał zupę, którą ukrywający się u nas krewni zostawili na kuchni i wyjmował cukier z ich torby! Owszem, był nieco oszołomiony, mówił i prosił policjantów i lekarzy, ale nigdzie na miasto nie wybiegł, żadnych znajomych możnowładców prosić o protekcję nie poszedł – słowem, zadowolony był, że pozbył się żony, z którą pożycie stawało się ostatnio coraz cięższe, co doprowadzało mamę do grobu. […] Wieczorem przyszła do nas siostra mego kolegi z bloków, Hala Wolman, która pracuje jako pielęgniarka w szpitalu [Łagiewnicka 34/36] i jest teraz przy mamie. Pocieszała nas mówiąc, że mama jest naznaczona do powtórnego badania i jako ofiara oszalałych lekarzy zostanie zwolniona. […] Nadzia ryczała, płakała, spazmowała, ale nie wzrusza to dzisiaj nikogo. A ja milczę i jestem bliski obłędu.” (s. 318-320, 322)

V A,    JA

„15 listopada 1942 r.: Ojciec tak był dzisiaj spuchnięty z rana, że nie wstał z łóżka. Nie wiem doprawdy, co będzie, [już] nigdzie nie pracuje ani nie zarabia prywatnie. Nadzia nie zarabia ostatnio prawie nic.” (s. 331)

„16 listopada 1942 r.: Stosunki w domu znów stają się naprężone. Ojciec zdecydował się już zlikwidować kuchenne gotowanie, ale z drugiej strony rozpoczął gotowanie specjalnie dla siebie, aby nie jeść mniej od nas, bo my przecież mamy zupy przy pracy. Ojciec leży w dalszym ciągu.” (s. 331)

„17 listopada 1942 r.: […] Ojciec w dalszym ciągu leży [w domu]. Sytuacja staje się coraz drażliwsza. W czasie naszej (mojej i Nadzi [Sierakowiak]) nieobecności gotuje on sobie [łupiny] kartofli, spala moc brykietów (pożyczanych […] racji) i nie ma najmniejszego zamiaru wystarać się o jakąś pracę. Prócz tego dawne złodziejskie nawyki […] porcji jedzenia) znów wchodzą w modę. Jestem znów okropnie zdenerwowany i czuję, że wybuchnę. Warunki, w jakich żyjemy, stają się coraz okropniejsze. Pościel już od czterech miesięcy bez powleczenia, nawet nie ma świeżej zmiany bielizny! Z trudnością mogę mieć raz na dwa tygodnie ciepłą wodę i czystą bieliznę. Ojciec nie może naturalnie wyleźć z swych wszy i przestało mu zresztą na tym zależeć. Niedługo [nasze] całe mieszkanie będzie „zdobyte”.” (s. 331-332)

„21 listopada 1942 r.: […] W domu naprężenie staje się coraz większe i gwałtowne wybuchy między mną a ojcem stają się coraz częstsze. Ojciec, mimo swoje wszystkie świństwa, stara się ciągle być ze mną […] , ale ja nie mogę się przezwyciężyć i obojętnie patrzę na wszystko. Nadszedł już czas, kiedy biuro [Lutomierska 11] jest dla mnie rajem i godzina pójścia do domu [Spacerowa 5/7] napawa mnie lękiem i obrzydzeniem. Tempora mutantur…” (s. 332-333)

„28 listopada 1942 r.: W domu sytuacja bez zmian. Ojciec w dalszym ciągu nie pracuje nigdzie, tylko nosi węgiel z Marysina i gotuje w domu. Stosunki ze mną polepszyły się jednak.” (s. 337-338)

„30 listopada 1942 r.: […] Czytam ostatnio bardzo mało, ale napisałem kilka polskich wierszy w biurze [Lutomierska 11] w przeciągu ostatnich dwóch tygodni. Zdaje się, że formę już jakoś opanowałem W domu [Spacerowa 5/7] nie robię absolutnie nic. Z ojcem bez zmian.” (s. 338)

V A,    JA/ONI

„2 grudnia 1942 r.: […] W domu coraz brudniej, zimniej i wilgotniej, nie ma mowy o praniu. Ojciec zaś jest już niemożliwie owszony i brudny. Od przyjścia z więzienia nie mył się jeszcze ani razu. Ja się jeszcze trzymam, Nadzia już się zaraziła.” (s. 339)

„3 grudnia 1942 r.: […] Z ojcem sprawa zupełnie beznadziejna. Był dziś na Marysinie [Jagiellońska 25] i wrócił z niczym ze względu na odległość i rzekomo ciężką pracę. Woli siedzieć w domu [Spacerowa 5/7] i pochłaniać kartofle, które gotuje dla siebie w kolosalnych ilościach. Byłem po południu u Niutka, do którego poszedłem z tego prostego względu, że nie miałem dokąd pójść (Salomon się przeprowadził, a pozostać w domu było niemożliwością).” (s. 339)

V A,    JA

„5 grudnia 1942 r.: […] Później byłem u [Józka] Wolmana [Berka Joselewicza 14], z którym po wyjściu jego żony (akuszerki) i dziecka miałem poważną i szczerą rozmowę. Widząc, że orientuję się w jego nieznośnych stosunkach domowych, dysharmonii z nieodpowiednią żoną i pozbawieniu go wpływu na dziecko, wywnętrzył się przede mną ze swych zmartwień i marzeń o pozbyciu się już tej nieznośnej i ciążącej atmosfery. Ja, któremu w to tylko graj, odwzajemniłem mu się spowiedzią z mych cierpień w domu i mą chęcią wypłynięcia z tego niemożliwego już teraz portu. Mówiło się jeszcze na rozmaite przyjacielskie tematy, tyczące jego i moich zamierzeń po… A potem trzeba było wrócić do domu [Spacerowa 5/7], gdzie w międzyczasie Nadzia pokłóciła się solidnie z ojcem.” (s. 341)

„6 grudnia 1942 r.: […] Nawiedza mnie ostatnio chęć intensywnego czytania i zapominania się w lekturze, ale jest to tylko w bardzo małym stopniu wykonalne. Czytać mogę tylko w biurze [Lutomierska 11], gdzie mam mniej pracy i nikt się nie kręci. Książka leży w szufladzie, którą zamykam za najmniejszym szelestem przy drzwiach. Lepsze to jednak niż nic, gdyż w domu [Spacerowa 5/7] jest o wiele gorzej. Przez zimno (nie można usiedzieć) i brak światła przy łóżku – nie czytam w domu nic.” (s. 342)

„8 grudnia 1942 r.: […] W domu [Spacerowa 5/7] sytuacja znów się napręża. Ojciec siedzi sobie i gotuje, jakby nigdy nic. Ani słówka o pójściu do pracy. Milczę, co doprowadza go do wściekłości. Chciałby mieć normalne stosunki w domu. Ja tak samo.” (s. 343)

„10 grudnia 1942 r: […] Dostałem dziś 30 dkg konserwowanego mięsa w biurze [Lutomierska 11] (1/3 puszki). We wszystkich innych wydziałach i resortach dawają po pół puszki, ale u nas część urzędników otrzymała po pół, a część (niżsi) po 1/3. Wprawdzie mówili, że trzeba przegotować to mięso, ale myśmy w domu [Spacerowa 5/7] je zjedli wprost z puszki. Jadłem konserwy mięsne po raz pierwszy w życiu. O smakowaniu ich nie muszę nic mówić. Dostaniemy znów w biurze po 5 kg kalarepy. Aby dalej! Byle do wiosny!„ (s. 344)

V A,    JA/ONI

„11 grudnia 1942 r.: […] Ojciec przyszedł dziś do mnie [do biura, Lutomierska 11] ze zwolnieniem i zapotrzebowaniem. Wszedłem z nim do [Kiwy] Siennickiego („minister pracy”), który wydał mu natychmiast skierowanie do stolarskiego jako fachowcowi. Ojciec jest prawie że zadowolony (wiedząc, że musi pracować, woli swą branżę niż inną) i w domu [Spacerowa 5/7] znów nastał względny „pokój” i normalne stosunki. Gdyby tylko nie to przeraźliwe drapanie się ojca, który ciągle jest solidnie zawszony i pokryty strupami. Nadzia [Sierakowiak] nie poszła w tym tygodniu we wtorek do pracy i wyprała trochę bielizny. Może więc od przyszłego tygodnia (gdy bielizna będzie sucha) sytuacja się trochę polepszy” (s. 344)

„19 grudnia 1942 r.: Nieszczęścia jak się wzięły do nas, tak i nie puszczają. Okazuje się teraz, że ojciec nabawił się w więzieniu [Czarnieckiego 12/18] świerzby, którą cały czas „hodował”, nic sobie z tego nie robił, kładąc wszystko na karb wszy. Wobec tego, że po rozbiciu na drzewo jedynego drewnianego spośród trzech naszych łóżek Nadzia [Sierakowiak] zmuszona jest spać z ojcem w większym z łóżek i naturalnie nabawiła się tej szatańskiej choroby. Ja jestem teraz w strachu o siebie, bo warunki nasze [w domu, Spacerowa 5/7] uniemożliwiają separację chorych od zdrowych. Gdy zaczynają wieczorem rwać skórę na sobie na skutek okropnego swędzenia, przechodzą mnie ciarki. A ojciec przyjmuje wszystko tępo do wiadomości, opuszcza się mimo pracy coraz bardziej.” (s. 347)

„28 grudnia 1942 r.: […] Dzisiaj [w domu] położyliśmy się już spać bez kolacji, bo resztki kartofl i Nadzia podzieliła na jutro i pojutrze. Świerzba u Nadzi i ojca chwilowo zaleczona, ale ze względu na niemożliwość zmiany bielizny pościelowej powróci najprawdopodobniej na nowo.” (s. 352)

„29 grudnia 1942 r.: […] Wieczorem był dziś u mnie [Spacerowa 5/7] Calel, który opowiadał, co się dzieje na placu warzywnym, na którym pracuje. Wszystko ma w swej władzy [Dawid] Gertler i jego ludzie, którym nic nie brakuje. To, co za rządów [Mordechaja Chaima] Rumkowskiego grało, ma teraz przynajmniej część ludności, z tą dla nas korzyścią, że otrzymujemy towar dobry i z dobrą wagą. Mówi się o tym, że Sonderabteilung i tajni ludzie Gertlera mają też objąć Plac Węglowy [Łagiewnicka 29/31] i Wydział Talonów [Dworska 1/3].” (s. 352)

V A,    JA

„2 stycznia 1943 r.: Ojciec upadł wczoraj bardzo nieszczęśliwie i nie mógł pójść do pracy. Musiałem z rana zameldować o tym w resorcie (ojciec pracuje tam teraz jako portier). Oby tylko nie było złamania nogi. […] Kładę się już znów ostatnio w miarę możności wcześnie spać, bo w domu solidnie zimno. Znów wszystko poczyna butwieć z wilgoci. Kolacji nie gotujemy i dlatego ostatni mój posiłek (zupa z brukwi i ewentualnie kawałek chleba z rzodkwią) spożywam o 4-ej. Czytam jednak więcej w łóżku niż tak. Nie ma tego złego.” (s. 354)

„3 stycznia 1943 r.: Zamówiony dziś lekarz dla ojca nie przyszedł [do domu], będzie chyba dopiero jutro. Tymczasem robi się coraz zimniej i coraz większy głód. Zupa kosztuje już 5 Rm. U nas gotuje się już tylko trochę zupy z brukwi i mączki wieczorem. Jest zaledwie po jednym talerzu dla każdego.” (s. 355)

V A,    JA/ONI

„4 stycznia 1943 r.: Noga ojca okazała się złamana w kostce i lekarz wypisał kwalifikację do szpitala chirurgicznego na gipsowanie. Na razie nie nałoży nawet żadnego opatrunku. W domu tymczasem znów „naprężenie”. Ojcu się zdaje, że nikt o niego nie dba i nie chcemy go ratować. Zapomina o swoim zachowaniu się, gdy brano mamę na stracenie. Ja znów milczę i uciekam z domu, o ile tylko mam siły gdzieś się zawlec.” (s. 355)

V A,    ONI

„5 stycznia 1943 r.: Ojciec jeszcze ciągle w domu.” (s. 355)

V A,    JA

„14 stycznia 1943 r.: […] Wstawanie z rana staje się znów katorgą. Z rana temperatura naszego pokoju jest poniżej zera i cud, że się nie przeziębiamy. A Nadzia [Sierakowiak] musi w tym zimnie przebywać cały dzień! Kładzie się też po ugotowaniu obiadu natychmiast do łóżka. Rany na razie goją się bardzo nieznacznie.” (s. 356)

V A,    JA/ONI

„15 stycznia 1943 r.: Po podpisaniu listy w biurze [Lutomierska 11] wróciłem dziś do domu [Spacerowa 5/7] i odebrałem z Nadzią [Sierakowiak] węgiel i drzewo na nasze dwie karty (ojca karta jest w szpitalu). Na 30 kg drzewa dostałem jeden pień, który diabli wiedzą jak będzie można wypiłować czy rozrąbać. Dziś było tylko zero stopni C. Mój kierownik jakoś wyzdrowiał i zupę moją dziś dostałem. Nadzi jest ciągle nie lepiej. […] W biurze mam teraz mało czasu, czytam przeważnie po kolacji w łóżku. Poza tym nic nie robię. Byle dalej, byle do wiosny.” (s. 357)

V A,    JA

„24 lutego 1943 r.: […] W domu [Spacerowa 5/7] głód coraz większy. Nie mamy już nic z „kolonialki” i zupy są zupełnie jałowe. Dziś kazałem Nadzi dokupić 40 dkg kiszonej kapusty za 6,40 Rm. Kg brukwi kosztuje 12 Rm, zupa resortowa 8–9 Rm, kg kartofl i od 20 do 25 Rm, chleb 200 Rm za bochenek, cukier 1,60 Rm dkg, masło 6 Rm za dkg itd. Setka, którą dostałem od [Abrahama] Bandego, rozleciała się już całkowicie i napocząłem osiemdziesiątkę z pożyczki. Ojcu jest coraz gorzej, a tu znikąd ratunku […]” (s. 364)

V A,    JA/ONI

„5 marca 1943 r.: […] Ojciec jest na wszystko obojętny, dyszy ciągle, mówi bardzo mało i coraz mniej je, chociaż żołądek ma zupełnie w porządku. Lekarz, który miał dzisiaj być, nie przyszedł. Nadzia [Sierakowiak] była u niego po południu i przyrzekł przyjść z samego rana [na Spacerową 5/7]. Dziś nie zdążył ze względu na kolosalną ilość wizyt.” (s. 365)

„6 marca 1943 r.: Mój nieszczęsny, potężny niegdyś ojciec umarł dziś o czwartej po południu. Przez noc osłabł tak, że z rana leżał już, prawie nie mogąc się poruszać. Było mu coraz ciężej oddychać, nie oddawał zupełnie moczu i bardzo mało mówił, aczkolwiek cały czas był zupełnie przytomny i zdawał sobie ze wszystkiego sprawę. Doktor przyszedł dopiero o wpół do dwunastej i stwierdził całkowite osłabienie mięśnia sercowego. Zapisał zastrzyki ze strychniny do natychmiastowego zastosowania, ale w żadnej aptece w getcie nie ma już od pół roku zastrzyków i można je w bardzo małych ilościach otrzymać przy wielkiej protekcji w Sonderabteilung, dokąd sprowadza je [Dawid] Gertler. Nadzia wezwała wuja Szlamko [Sierakowiaka], który wziął recepty, ale też nie mógł nic zdziałać. Na obiad ojciec jadł jeszcze kilka ugotowanych na sucho kartofl i z barszczykiem z buraczków (20 dkg buraczków, 5 Rm), ale Nadzia [Sierakowiak] musiała mu już wszystko dawać do ust. O trzeciej Nadzia zeszła po sałatkę i serek i ja zostałem z ojcem sam w mieszkaniu [Spacerowa 5/7]. […]. Nagle około pięć do czwartej ojciec poprosił mnie, abym mu poprawił poduszki. Uczyniłem to, ojciec pochylił głowę i leżał bez ruchu oddychając bardzo nieznacznie. Patrzyłem nań z mojego łóżka bezustannie i naraz zdawało mi się, że przestał oddychać. Przez parę minut nie wierzyłem, zdrętwiały ze strachu, sam sobie i dopiero kilka minut po czwartej zawołałem Ankę, aby zawołała kogoś z sąsiadów. Przybyła sąsiadka, chciała ojcu przesunąć głowę na poduszkę, ale musiała z przerażeniem stwierdzić, że ojciec już nie żyje. Gdy Nadzia przyszła z sałatką i serem, rzuciła się z krzykiem i płaczem do ojca, ale było już za późno. Posłaliśmy po wujka, który przyszedł przed wieczorem. Więcej z rodziny nikt się nie zjawił.” (s. 365-366)

V A,    JA

„7 marca 1943 r.: Całą noc przeleżałem, jak i Nadzia [Sierakowiak], bezsennie. Nadzia nie rozebrała się i w palcie leżała na moim łóżku. Z rana wujek załatwił formalności u lekarza i w Wydziale Pogrzebowym, a około pierwszej obmyto ojca, według rytuału, w mieszkaniu – podczas czego leżałem odwrócony do ściany, zaś o trzeciej przybył karawan. Przez ten czas tak się podnieciłem, że znów dostałem wyższą temperaturę. Jestem w najwyższym stopniu zdenerwowany i wystraszony i nie mogę sobie nawet mierzyć gorączki, bo drżę cały, gdy tylko wkładam termometr. Wezwałem dzisiaj felczera za 5 Rm, który po zbadaniu mnie oświadczył, że najprawdopodobniej gorączka jest infekcyjna z ranki od odmrożenia, którą mam. Płuca zaś znalazł w porządku. Zapisał lekarstwo i maść i kazał leżeć w łóżku, co zdaje się będzie niemożliwe do wykonania, bo zwariuję, jeśli zostanę jeszcze dzień w domu [Spacerowa 5/7] sam na sam z moimi myślami, strachem i wspomnieniami. Była dziś u nas Nadzia [Dwojra Sierakowiak] – córka cioci Ester [Sierakowiak], która przyrzekła, że da mi powleczenie na moją niemożliwą do zniesienia pościel. Na cmentarz poszedł wujek i Chaim Erster. Wieczorem nikt do nas nie przyszedł i znów zostaliśmy na noc sami.” (s. 366-367)

„8 marca 1943 r.: Leżałem dziś jeszcze w łóżku, bo gorączka nie ustępuje. Jestem jednak tak podniecony, że wszyscy prawie radzą mi, abym wstał, nie mierzył gorączki i poszedł do pracy. Uczynię tak i jutro nieodwołalnie idę do pracy. Był dziś przed południem u mnie Fuks, szwagier cioci Ester [Sierakowiak], u którego znajduje się palto letnie ojca oddane do przerobienia. Pozwoliłem mu je sprzedać, zatrzymać sobie należność za robotę i resztę nam zwrócić. Będziemy mieli chociaż kilka marek. Zostało nam po ojcu 1 kg chleba, serek, trzy łyżeczki cukru i około dwóch dkg oleju. Z tego nie sprzedajemy nic. Hamerowie odebrali nam już rację masła, sera i proszku mlecznego. Tak że mam teraz, łącznie z zupą z biura, jak na ostatnie tygodnie solidnie do jedzenia. Tylko że moja gorączka, leżenie w łóżku i smutek dobijają mnie i przyprawiają o palpitację serca. W nocy budzę się z biciem lub osłabieniem serca i długi czas nie mogę zasnąć. Nie mogę już doczekać się jutra, gdy będę mógł pójść do biura. Nadzia [Sierakowiak] była dziś u [Józefa] Podlaskiego, który kazał jej przyjść dopiero za kilka dni, bo nie ma jeszcze pracy. Niemniej ona pójdzie doń jutro ponownie i jeszcze raz go poprosi, tłumacząc, że nie będzie mogła sama usiedzieć w mieszkaniu. Och, gdybym ja już tylko był na nogach! Byle tylko nie łóżko, które jest w getcie symbolem grobu. Byle nie siedzieć w tym przeklętym mieszkaniu [Spacerowa 5/7], gdzie nie ma żadnego leczenia ani ratunku. Może uda mi się wykiwać gorączkę na chodząco. Oby!…” (s. 367-368)

„28 marca 1943 r. Byłem dziś też przez dwie godziny w biurze [Lutomierska 11], naturalnie przez zupę. Po południu byłem u [Józka] Wolmana [Berka Joselewicza 14]. Pożyczył mi wstęp do powieści, którą zaczął pisać. Gdy wróciłem do domu [Spacerowa 5/7], myślałem, że zemdleję. Uginają się pode mną kolana i ledwo mogę chodzić. Ciągle gorączkuję i nie mogę się pozbyć strupów i rany od odmrożenia. Wyglądam znów bardzo źle. A tu sprawa wysiedlenia ciągle jeszcze nie jest wyklarowana i ciągle czarne chmury wiszą nad gettem.” (s. 378-379)

„11 kwietnia 1943 r.: Znów zauważyłem u siebie świerzb. Przyjdzie mi chyba zwariować. Nadzia [Sierakowiak] leżała dziś cały dzień w łóżku, bo jest mocno przeziębiona. Musiałem [gotować] i przygrzewać wieczorem.” (s. 384)

Bibliografia

Dawid Sierakowiak, Dziennik, oprac. A. Sitarek, E. Wiatr, Warszawa: Żydowski Instytut Historyczny, 2016.