SREBRNA-TOWAROWA-PAŃSKA-ŻELAZNA-TWARDA-CIEPŁA-GRZYBOWSKA-GRANCZNA-PL. ZA ŻELAZNĄ BRAMĄ-PL. GRZYBOWSKI [TRASA]
Bogdan Wojdowski
I, F
s. 75-77 “Ostatnie przenosiny, ze Srebrnej-za mur, odbyły się pewnego deszczowego wrześniowego dnia i trzymano ich na mieście od rana do późnej nocy, a kiedy dotarli na miejsce, toboły, ubrania i sprzęty trzeba było długo wyżymać i suszyć. Praojciec Noe tak nie zmókł na wodach potopu. Trasa wyznaczona była z góry, a ulice przejazdu strzeżone. Towarową ciągnęli do Pańskiej i przeciąwszy biegiem Żelazną pomaszerowali Twardą, zakręcili w Ciepią, dalej Grzybowską szli noga za nogą w ciżbie do samej Granicznej, a po południu zatrzymali się tłumem na placu Żelaznej Bramy. Granatowy policjant otwierał walizki, długo macał poduszki i darł pierzyny. Stamtąd po paru godzinach konwojenci przegnali tłum na plac Grzybowski, aby opróżnić miejsce dla następnych przybyszów. Czekali cierpliwie znosząc dopust wody z nieba, ulewę wściekłych i mylących komend, przekleństw, popędzani przez Niemców, potrącani przez przechodniów i pojazdy. Sprzęty spoczywały na dwukołowym wózku, wynajętym od owocarki Sury, z dyszlem i skórzaną pętlą na łańcuchu. Ojciec z rzemieniem na karku i plecach wytrwale garbił się przy dyszlu, z kroplami deszczu na żółtej łysinie-kapelusz strącił mu policjant rano u zbiegu Pańskiej i Wroniej-z postawionym sztywno kołnierzem marynarki, a obnażone łydki bielały spod zawiniętych spodni. Odemknął się kosz przewiązany grubym powrozem, czerwony róg pierzyny sterczał spod koca, na wierzchu żeliwne garnki napełniały się wodą i mokła deska do zagniatania ciasta ze zmytymi śladami mąki. We troje podpierali wózek, żeby to wszystko nie runęło na bruk. Dawid patrzył z niechęcią, jak matka troskliwie poprawia i ugniata pościel pod kocem, dociąga mocniej sznury, chcąc uchronić dobytek przed zmoknięciem. Udawał, że nie widzi spojrzeń przechodniów. Cierpiał, było mu nieswojo i wstyd. Słońce pobłyskiwało przez chmury; niebo znów zaciągało się wśród żołdackich przekleństw. Deszcz lał jak na rozkaz. Na tym deszczu mienie zmokło i skurczyło się, dokładnie obejrzane przez konwojentów”.
II, F
s. 194-195 “Usiłował przypomnieć sobie uczniów, których znał ze szkoły na Srebrnej, ich pilne spojrzenia rzucane w pośpiechu na tablicę, błyszczące oczy i rozpalone policzki na lekcji matematyki, ruchy nieprzytomne jak we śnie, bzykanie muchy, która podnosiła w ciszy alarm na klasówce, gdy trwożnie nasłuchując dzwonka liczyli minuty dzielące od chwili złożenia zeszytów na katedrze. Z rozmachem pisali wstęp, rozwinięcie i nigdy nie starczyło im czasu na zakończenie. Dotrzeć do końca udawało się nielicznym; w skupieniu i nie podnosząc karku znad ławki sporządzali starannie plan, a potem wypełniali punkt po punkcje. Widywał jeszcze niektórych na ulicach”.
s. 259 “Jasio z ulicy Wroniej stanął przed wachą, wydaje komendy Niemcom, a Niemcy się zaśmiewają. Jest z czego! Czerwony, rozzłoszczony macha długim podartym rękawem przed nosem żandarmów i wrzeszczy: ,,Zabrać mi to zaraz stąd i posypać ulicę piaskiem!” Żandarmi pobłażliwie odwracają się od wariata.
Już ich nie ma. Ziemię gryzą. Biegnie ulicą Wronią bosy Jasio, obszarpany, na głowie czapka z urwanym daszkiem, zabija ręce z zimna, chichocze cienkim, żałosnym głosem. On to każdego jednego Żyda pozna od razu, po nosie. Jego nie oszukają. ,,Hitler was jeszcze nie wykończył? To ja was wykończę!” Biedny, nieszczęsny Jasio z ulicy Wroniej. Tutaj wszyscy go znają, od placu Kazimierza po Kercelak i Bagno. A żandarm wracający z posterunku przeszedł nagle na drugą stronę ulicy, spluwając, kiedy drogę przebiegi mu czarny kot. ,,Ale ich nakładli od samego rana. Róg Żelaznej, przejść tamtędy wcale nie można!””
Bibliografia
– Bogdan Wojdowski, Chleb rzucony umarłym, PIW, Warszawa 1978.