WOLBORSKA 38 m. 16 (mieszkanie rodziny Lipszyc)
Rywka Lipszyc
V A, JA/ONI
10 X 1943: „Wieczorem, po jedzeniu, Cypka, Sala i ja także zeszłyśmy, bo to niezdrowo zaraz po jedzeniu położyć się spać. Rozmawiałyśmy o takich rzeczach, które niestety choć powinnam zapisać, ale niestety nie mogę, może je [zapiszę] kiedyś (dotyczy kuzynek)” (s. 13).
17 X 1943: „W piątek miałyśmy niemałą hecę. Po zapaleniu świec Estusia z Minią poszły do Loli, musiały tam coś zanieść. Zarazem coś jest niespokojnie. U Loli w mieszkaniu paliło się światło, ale nikt się nie odzywał. Tymczasem się ściemniało. Minia wołała, nie było odpowiedzi… Kręciły się na ulicy, a gdy jeszcze raz wróciły, okno było zasłonięte! Nie było już wątpliwości, że ktoś był w mieszkaniu. Estusia weszła na górę i zapukała. Naraz usłyszała głos Majera. Mówił bardzo cicho: „Odejdźcie, ja zaraz przyjdę”. Nie miały innej rady i przyszły do domu. Gdyśmy się o tym dowiedziały, nie wiedziałyśmy, co pomyśleć. Była także Nacia, Bronka i Pola Dajcz” (s. 19).
(17 X 1943): „Dziś idziemy do kąpieli. A poza tym znowu mam zmartwienie to samo, że się nie mogę uczyć… Tej nocy śniło mi się, że sobie kupiłam przyrodniczą książkę…” (s. 20).
23 X 1943: Dziś Dwojra (przynosi nam wodę) podała mi kartkę, to jest z Kom[itetu] Opieki nad Młodocianymi, abym się zwróciła w sprawie zatrudnienia „natychmiast” (list był wysłany w środę, dziś sobota)… (s. 21)
5 XI 1943: „Dziś się spóźniłam do pracy. Nie tylko ja, ale dużo dziewcząt, nie chciano nas wpuścić i nie wpuszczono. Ja poszłam do domu (Cypkę, chociaż przyszła razem ze mną, wpuszczono), musiałam jej zanieść śniadanie i garneczek na zupę, więc portier mnie wpuścił do niej. Dałam jej moją Arb. Kartę na wszelki wypadek i kazałam powiedzieć Dorce Zand, aby odebrała dla mnie zupę. Może jej się uda…” (s. 27).
31 XII 1943: „W środę Juta mnie pyta, czy u nas będzie się można zebrać. Liczyła na to, że Estusia i Chanusia pójdą do resortu na rewię (czy jak tam) i nikogo nie będzie w domu, więc pozwoliłam. Później mi Edzia powiedziała o tym wszystkim i że tylko dlatego chcą, abym także należała, bo wiedzą, że mogę dać wielkie korzyści, artykuły do gazetki itp., ale teraz już nie mogłam odmówić, chociaż sama czułam się obrażoną (to by wyglądało, że Edzia mnie buntuje), ale chciałam się już jak najprędzej wycofać… Wieczorem dziewczynki się zebrały, ale kto przyszedł? Mało starszych i przeważnie dzieciuchy. Przewodniczących nie było. Ech, takie głupstwa… Zawracanie głowy i nic poza tym…” (s. 64).
5 I 1943: „Dziś o szóstej przyjdą dziewczęta z kółka literackiego. Co do tego szkółkowego – to ja się wycofałam, jakoś mi nie każą przychodzić” (s. 59).
6 I 1944: „Estusia jest niezdrowa… Wczoraj dostała silnej gorączki… Tego mi jeszcze brakuje… A ja… nie wiem, co się ze mną dzieje… nie wiem, co mam zrobić… Łapię się wszystkiego, tak jak tonący ostatniej brzytwy… Wczoraj doszłam do wniosku: lubię być sama w domu, nie mogłam tego wytłumaczyć, czy miałabym się kogoś krępować, czy tym podobne. Nie wiedziałam, ale wczoraj doszłam do wniosku, że będąc sama, przebywam w jakby innym świecie, wtedy żyję mym życiem wewnętrznym, a gdy jest jeszcze ktoś, np. kuzynki lub ktoś starszy z sąsiadów, wtedy czuję się jakoś skrępowana (ni wte, ni wewte)… Jeżeli np. (o tej porze, gdy jestem sama) przychodzą koleżanki, jestem swobodna, wprawdzie nie „rozpływam się w tamtym życiu”, ale czasem mogę jakąś myśl powiedzieć (co się wprawdzie rzadko zdarza, a koleżanki także rzadko przychodzą). Dlatego też wczoraj myślą nie mogłam daleko uciekać (przecież musiałam uważać na kleik itp.), a ona (myśl) sama uciekała i mi było trudno utrzymać równowagę” (s. 60).
7 I 1944: „Piątek… Ach, jakże lubię piątek wieczór! I w dodatku umówiłam się z Surcią! Lusia także chce do niej ze mną pójść, dobrze (będziemy mówiły o syjonizmie), a zaraz po zapaleniu świec przyjdzie do mnie Mania, musi o czymś ze mną pomówić… A gdy przyjdę od Surci, będzie u mnie Fela, tak że cały piątek wieczór mam zajęty (teraz będę miała zajęte wszystkie wieczory i mi jeszcze zabraknie), a tak, u Feli wczoraj byłam, było mi bardzo przykro, że przez cały czas choroby u niej nie byłam (wczoraj już była ubrana)” (s. 60-61).
19 I 1944: „Wieczorem, kładąc się do łóżka, mimo woli sięgnęłam po sakiewkę ze zdjęciami… Obejrzałam tylko kilka, ach… Boże… gdy oglądałam zdjęcie Tamarci, przypomniałam sobie, że już skończyła sześć lat, już ma siódmy rok, ja w tym wieku już chodziłam do szkoły. Ach, jaka radość byłaby, gdyby już wszystkie dzieci chodziły do szkoły!… Oczy mi zaszły łzami… Przez mgłę łez zobaczyłam wystraszone oczy Tamarci (tak wyszła na zdjęciu)… Ach, boję się o tym pisać… Tak wyglądały, jakby mnie wzywała, jakby wołała pomocy… a ja nic… leżałam w łóżku, nawet płakać nie mogłam… a serce szamotało się, rwało się do niej… a ja nic…” (s. 71-72).
24 I 1944: „W sobotę głowa mnie bardzo bolała i w ogóle się źle czułam, poza tym miałam zmartwienie, bo może wiesz, że 8 stycznia w sobotę nie otrzymałam zup itp. I dalej… W tę sobotę (jeszcze leżałyśmy w łóżkach) przyszła Hela Jochimowicz i powiedziała, że w szkółce jest kontrola z FuKRu i że jestem obecna, i żebym już poszła do szkółki, bo oni mogą wpaść (byłam obecna). W dziesięć minut byłam w resorcie. Kontroler się [o] wszystko wypytał i napisał w moim imieniu, na końcu kazał mi się podpisać. Odparłam, że w sobotę nie piszę. Wszyscy się uśmiechnęli, a kontroler się chciał zapewnić, czy w ogóle podpiszę się, i powiedział, że przyjdzie w poniedziałek, może ta druga dziewczynka też będzie (Sali Skureckiej nie było). Gdy weszłam do klasy, wszyscy na mnie wpadli zadowoleni i wypytywali się jak i co. Kilka razy musiałam wszystko powtarzać. Słowem – narobiłam sensację. Już zostałam do pierwszej, bo może bym była potrzebna, żeby znów nie musiały po mnie lecieć. I wszystkie były zadowolone…
Gdy wróciłam do domu i opowiedziałam wszystko, gdy Minia dowiedziała się, że byłyśmy w FuKRze (Estusia od początku wiedziała), mówiła mi, że przez moje zupy ktoś może pójść na Czarnieckiego, że ja nie powinnam pójść do FuKRu, tamta mogła pójść, ja nie (nawet gdybym ja nie poszła, to by Sali ojciec to załatwił, on miał przecież zamiar pierw pójść)” (s. 76).
10 II 1944: „Spotkałam na ulicy Surcię, szła akurat do mnie, miała pantofle do reperacji i list… Ach, musiałam się kilka godzin wstrzymać z przeczytaniem tego listu. Pisała po I, [że] p. Zelicka pozwoliła przychodzić mi na ich piątkowe wieczory. Gdy to czytałam, zaraz sobie pomyślałam: „Co? Tylko to? Tak mało? Więcej nic?”. Ach, jaka ja jestem? Jeżeli mi na jedno pozwalają, to ja już chcę więcej… A poza tym… pisała, że w tej naszej (Cypki i mojej) sprawie, o której mówiłyśmy u Chajusi w sobotę, pomówiła z p. Zelicką właśnie teraz… Teraz p. Zelicka jest u nas, ja siedzę i piszę u Dajczów, staram się podsłuchać, słyszę: głos się podnosi, zniża itp. Przed chwilą Cypka weszła. Wyproszono ją… Dopiero teraz zaczynają mówić, ach, jak mi będzie przykro i w ogóle… Dokładnie sobie nie wyobrażam, jak to będzie. Boże, Boże, pomóż mi, przecież Ty tylko Jeden, Jedyny możesz! Ach, Boże!…
Pani Zelicka mnie pierw zawołała, ach, ona to tak dobrze załatwiła, tak mądrze, że podziwiam, ja bym tak nie potrafiła, na pewno nie… Więc prócz produktów do gotowania mamy sobie rozważać…” (s. 102-103).
V B, JA/ONI
15 II 1944: „Minia wczoraj wcale nie przyszła do domu na przerwę obiadową. Myślałam, że chyba nie mogła chodzić. To zresztą nic. Wody w domu nie było… Zawsze była woda na Wolborskiej 31, dziś już tam popsute, musiałam dźwigać z Wolborskiej 21. Bardzo się śpieszyłam, gdyż chciałam odebrać brykiety, ostatnią porcję zamiast drzewa… Chciałam tam być przed piątą. Gdy poszłam, kolacja się już gotowała… Wróciłam do domu o siódmej godzinie. Weszłam do Ewy, rozmawiałyśmy (dotyczy pamiętników), nie byłam tak strasznie głodna, i po drugie myślałam, że jeżeli zechcą jeść, to mnie zawołają. Do ósmej nie zawołały mnie. Zrozumiałam, że już teraz musi być kolacja na pewno gotowa. Weszłam, Estusia i Chanusia jeszcze jadły. Chciałam sobie wziąć i o dziwo! garnek był pusty. Wszystkie się uśmiechnęły i Estusia rzekła: „Szkoda, że nie przyszłaś trzy godziny później. Co by było, gdybym zostawiła na kuchni – byłyby zimne i teraz rąbałabyś drzewa”… Chciałam jej odpowiedzieć: „Rzeczywiście, jeżeli ci taka szkoda, to bym doprawdy przyszła trzy godziny później”, ale nic nie powiedziałam… Ona ma dysponować, kiedy ja mam jeść? Miałam jeść wtedy, gdy nie byłam głodna, a później miałabym jeść chleb?… Zupa stała w pieczniku… I także w tym okazała się taka pomysłowa, że wstawiła ją do pieca…” (s. 119).
17 II 1944: „Później wieczorem Surcia u nas była (gdy ja przyszłam z lekcji, Minia rozmawiała już z Estusią, co do tego znikania… przez kilka dni do soboty będziemy robiły znaki i zobaczymy… ach, to byłoby doprawdy straszne), więc gdy Surcia była, kuzynki już zaczęły o tym mówić, ale jakby w nawiasach, ja jej także nie mogłam powiedzieć, ale ona się już dowie… Na kuzynkach to zrobiło okropne wrażenie. […]
Gdy przyszłam do domu, pierwsze co usłyszałam od Mini to to, żebym zobaczyła do Cypki chleba. Tak też zrobiłam i (ach, Boże, jak trudno to napisać!) brakował kawałek chleba… bo… Już teraz o innych rzeczach pisać nie mogę, bo najważniejszy jest przecież chleb. Gorzko się rozczarowałyśmy…” (s. 129-130).
8 III 1944: „Wracam do Purym… Tylko jedna Cypka pamiętała o szalech-mones. Dla każdego z rodziny Dajczów, dla kuzynek i dla Markusowej posyła odpowiednie miniaturki, np. dla Rózi proszki, dla Nadzi „zakręciałki” do włosów, dla Poli książeczkę, itp. Poza tym liściki z pseudonimem „Fidrygałki”. Muszę przyznać, że trochę w tym leży moja głowa… Ale to teraz nic…
Chanusia teraz wróciła… Rano była na Czarnieckiego, by się zobaczyć z Rysią (koleżanką resortową)… Opowiada, że jeżeli ktoś chce stracić zdrowie, to niech tam idzie… Nie mam siły o tym pisać… Gdybym ja była, to już bym musiała napisać, ale tak to nie mogę…” (s. 168-169).
15 III 1944: „Więc, wczoraj wieczorem umówiłyśmy się, że w trójkę (Chanusia jest trochę chora, wczoraj miała silną temperaturę, dziś jej lepiej) pójdziemy po węgiel. Do odebrania miałyśmy 100 kg, a do soboty całe getto musi odebrać. Ja poszłam osobno, gdyż chciałam wstąpić do Chajusi… […]
I po to się żyło, po to się pracowało itd., żeby dziś po tylu latach dożyć takiego porównania… Och, to takie tragiczne!… Tak bardzo długo stałam w kolejce, błota były okropne… Już wprawdzie nie noszę tych butów, do których wcieka, ale noszę ciasne i nie mogę włożyć więcej jak jedną parę pończoch, toteż nic dziwnego, że mi okropnie marzły nogi, od czasu do czasu przechodziły mnie dreszcze… Brr… Nareszcie… nareszcie (nie będę się o tym szeroko rozpisywała) weszłam na plac, było pół godziny przed północą i przy jednej z pierwszej gór węgli spotkałam Estusię, Minię i Cypkę (och, Cypkę też musiały zabrać…). Do domu wróciłyśmy o pierwszej. Mnie się wydarzyła na ulicy mała przygoda. Na Starym Rynku worek (20 kg) spadł mi z pleców (więcej nie mogłam już udźwignąć). Zrobiła się dziura i zaczęły wylatywać kawałki węgla na wolność. Szłam sama i nie mając innej rady, chciałam czekać na Estusię… Estusia nie nadchodziła. Co tu robić? Nie mając innej rady, wyjęłam igłę i nici i jako tako zaczęłam szyć, lecz worka nie mogłam już wziąć na plecy i jakby na złość: albo nikt nie przychodził, albo także z węglem… Przydałaby mi się sanka… Jednak za długo było mi czekać na Estusię, więc zaczęłam ciągnąć worek… Uszłam tak kawałek drogi i… stop… ogromna kałuża zatrzymała mnie. Chciałam więc podnieść worek (co nie bardzo mi się udało), gdy nagle słyszę, że Estusia mnie woła. Szukała mnie wszędzie i nie wiedziała, gdzie jestem. Poszła do domu i przyniosła sankę… O godz. pół do drugiej położyłyśmy się spać… Teraz się bardzo źle czuję… Już, dość z tym… Teraz jeszcze mamy 40 kg do odebrania…” (s. 174-175).
28 III 1944: „Mam mało czasu… Wczoraj (pierwszy dzień po odbiorze racji) Estusia została w domu, ale nic… Wieczorem piekłyśmy mace. Minia i ja wałkowałyśmy. W zeszłym roku także tam piekłyśmy, ale jakaż jest różnica między tymi dwoma przedświętami?… Przede wszystkim w zeszłym roku było więcej mąki, było więcej siły, a i nawet pogoda była inna! Wtedy było ciepło aż miło, było nawet gorąco, a dziś?… Ach, to raczej zima!
[…]
Wreszcie po czwartej Minia przyszła. Dowiedziałam się, że wczoraj Rozenmutter rozmawiał z prezesem i do tej piekarni, która się dopiero otworzyła, na mace trzeba było ludzi do wałkowania, więc i ona miała być między nimi. O szóstej miała się zgłosić do piekarni (Pasterska 14) z kartką, którą otrzyma. Kartki do szóstej jednak nie otrzymała i poszła bez niej do Rozenmuttera. Później okazało się, że Dwojra miała tę kartkę. Ale gdy Estusia jej zaniosła, było już za późno, na razie jej kazano jutro przyjść. Teraz Minia wariacko zdenerwowana położyła się do jednego łóżka, a Chanusia także zdenerwowana do drugiego łóżka…” (s. 186-188).
3 IV 1944: „Ale się wczoraj napracowałyśmy!… Najwięcej Estusia ze mną. Wieczorem także piekłyśmy mace… Ale dzięki Bogu, sto, tysiąc raz dzięki Bogu za tę cudowną przemianę pogody! Balkon już był wczoraj otwarty. Ach, chce się żyć! To jest w ogóle co innego! W sobotę wcześniej wstałam (i tak czekałam na Surcię), nie mogłam po prostu uleżeć. W żyłach zatętniła mi młoda krew. Młodość! Młodość do życia! Coś we mnie zawołało! (Więc jednak mój wierszyk poskutkował! W piątek ułożyłam wierszyk o wiosence). Boże, dzięki, dzięki Ci za tę cudowną przemianę pogody. Nadzieja odżywa. Ach, doprawdy nie mam słów wdzięczności dla Boga!” (s. 194-195).
V B, JA
20 II 1944: „Szpera!… Ile tragicznych wspomnień, ile bólu, ile tęsknoty, ile niepokoju itp. (nie nastarczę, o ile zechcę wyliczyć) mieści się w tym wyrazie? O, Boże, ile zgrozy? Już samo tylko wspomnie nie… a co dopiero, jeżeli jest doprawdy szpera… Jest szpera?… ale (na szczęście) nie jest dzięki Bogu podobna do tamtej… Jest niedziela… Siedzimy w domu… Postarałam się jak najszybciej skończyć swoją domową robotę i móc już pisać… bo doprawdy tyle mam do pisania… Więc dziś cały dzień prawdopodobnie będzie szpera i nie będziemy mogli wyjść na ulicę…” (s. 132).
Bibliografia
Rywka Lipszyc, Dziennik z łódzkiego getta, opr. Ewa Wiatr, Kraków: Wydawnictwo Austeria 2017.