ŻELAZNA 86/88 / LESZNO 80/82 – SZPITAL
Janusz Korczak
ONI, II D
„Władze kazały opróżnić szpital na Stawkach. A pani naczelna ma przyjąć na Żelazną ciężko chorych ze Stawek.” [Pam., s. 123]
Henryk Makower
JA/ONI, III A
„Po kilku dniach zwaliło się nowe nieszczęście na szpital, otóż Michalsen wydał zarządzenie, aby szpital <Czyste> na Stawkach przeniósł się w ciągu 24 godzin. Część jego poszła na Leszno 1, na chirurgię, reszta do nas. Prawie w tym samym czasie przeniosła się do nas centrala, tj. szpital dziecięcy Bersonów i Bermanów z ulicy Śliskiej.” (s. 64)
JA, III
„Taką akcję <dodatkową> przeżyliśmy. Była to akcja typowo uliczna, do domów nie wchodzono. Widziałem taka akcję w dużym getcie, na Nowolipiu. We wcześniejszym okresie oczyszczano tam teren dla szop. Gdy po obiedzie wstąpiłem do szpitala (był wtedy jeszcze na Lesznie) zastałem dr Braude-Hellerową w wielkiej rozpaczy. Jej szwagier, dr Aftegut, właśnie znajdował się w centrali Schultza na Nowolipiu 40, gdzie odbywała się akcja.” (s. 99)
„Na Siennej znajdował się również szpital dziecięcy Bersonów i Baumanów, gdzie co dwa tygodnie odbywały się posiedzenia naukowe. […] Do września 1942, kiedy objąłem ordynaturę w filii szpitala Bersonów i Baumanów na Lesznie 80, przewodniczyłem na tych posiedzeniach.”. (s. 177)
Marek Edelman
JA/ONI, II A
„Coraz więcej bram domów i mieszkań upstrzonych jest żółtymi ostrzegawczymi kartkami „Fleckfieber!”. Szczególnie masowo chorują nędzarze na „punktach”. Szpitale, zamienione wyłącznie na zakaźne, są pełne. Na jeden oddział przyjmuje się dziennie 150 chorych, którzy leżą później po dwóch – trzech w łózkach i na podłodze. Nad umierającym stoi się ze zniecierpliwieniem, żeby prędzej zwolnił miejsce dla następnego. Lekarze nie mogą nadążyć, nie wystarczają. Ludzie mrą setkami. Cmentarz nie może pomieścić wszystkich. Grabarze nie nadążają grzebać.” (s. 13)
Adam Czerniaków
JA, II B
„Rano Gmina. Potem zwiedziłem szpitale. Trupy w korytarzach, po trzech chorych na jednym łóżku. Po kolei obejrzałem wszystkie sale tyfusowe, chorych na czerwonkę, chirurgię etc. W jednej z sal udzieliłem pomocy porządkowemu Katzowi Jakubowi, któremu szmuglerzy rozbili głowę. Po wyjściu ze szpitala zatrzymali mnie pracownicy z pretensjami (w części uzasadnionymi) do Rady o pobory, węgiel etc. Z trudem auto, cofnąwszy się w tył, ruszyło.” (s. 221)
Mary Berg
JA/ONI; II B
29.VII.41’: „Szaleje epidemia tyfusu. Wczoraj liczba zgonów na tę chorobę przekroczyła dwieście. Zrozpaczeni lekarze po prostu rozkładają ręce. Nie ma lekarstw, a szpitale są przepełnione. Stale dostawia się nowe łóżka w salach i na korytarzach, lecz to nie rozwiązuje problemu i liczba ofiar codziennie rośnie. W szpitalu na rogu Leszna i Rymarskiej w oknie ambulatorium wywieszono napis „Brak wolnych miejsc”. Szpital Dziecięcy Bersohnów przy Siennej jest zapełniony dziećmi w różnym wieku – wszystkie chorują na tyfus. Szpital na rogu Leszna i Żelaznej zamknął drzwi – nie ma już miejsca nawet dla jednego pacjenta. Kilka dni temu na Lesznie widziałam ojca niosącego na rękach podrośniętego już chłopca. I ojciec, i syn byli ubrani w łachmany. Twarz chorego dziecka płonęła od gorączki, chłopiec majaczył. Mężczyzna doszedł na róg Leszna i Żelaznej, przystanął niezdecydowanie przed bramą szpitala. Stał tam przez chwilę, najwyraźniej zastanawiając się, co robić. Wreszcie nieszczęsny ułożył chorego synka na schodach prowadzących do szpitalnego ambulatorium i cofnął się o kilka kroków. Wyczerpany chłopiec miotał się w konwulsjach, głośno jęcząc. Nagle zjawiła się pielęgniarka w białym fartuchu i zaczęła besztać rozżalonego ojca stojącego ze spuszczoną głową i zanoszącego się gorzkim płaczem. Po chwili dostrzegłam, że chory chłopiec przestał wykonywać ruchy, jak gdyby usnął. Miał otwarte oczy, na twarzy zastygł mu wyraz błogiego zadowolenia” (s. 153-154).
Adina Blady-Szwajger
JA/ONI, III A [29-30 VII 1942]
„- Zabrali ją [Stefania Blady-Szwajer – matka Aliny] 29. […]
– Z domu ją zabrali?
– Z domu z domu. Ja byłam w szpitalu wtedy.” (Tak naprawdę…, s. 140)
JA/ONI, II
„-Czy znała pani Korczaka?
– Oczywiście. Jeszcze jako dziecko chodziłam do niego z matką. No i w getcie. Chodziłam do sierocińca. Dzieci Korczaka leżały u nas w szpitalu.” (Tak naprawdę…, s. 153)
JA/ONI, III
„- Od kiedy pani mieszkała na Gęsiej?
– Zaraz – moja matka zginęła 29 lipca, ja byłam jeszcze wtedy na Świętojerskiej. Po dwóch czy trzech dniach wyrzucili nas stamtąd.
– Czy to z powodu zmniejszenia getta?
– Nie tylko. Tam przyszli szczotkarze.
– Szopy tam powstały, tak?
– Tak. Wtedy przez kilka dni nocowałam w szpitalu. A w takim pokoiku, naprzeciwko szpitala na Lesznie, złożyliśmy swoje rzeczy.
– „Złożyliśmy”, to znaczy kto?
– Mój maż, który wtedy zamieszkał u swoich rodziców, ja i jeszcze kilka osób. Wszystko zginęło potem. Pamiętam, przyniosłam tam taki wielki kufer z bielizną pościelową, z porcelaną i płytami.
– I potem mieszkała pani na Gęsiej?
– Potem był ten dzień, kiedy zabrali dzieci do szpitala na Umschlagu.
– Kiedy?
– 9, a może 11 sierpnia. Nie wiem! Chyba dziewiątego. Potem było mieszkanie na Pawiej. Skoszarowano nas.
– Personel szpitala?
– Tak. Mieszkaliśmy wtedy razem – Marek [Marek Edelman – dop. AKR], Stasia [Rywka Rozensztajn], Margolisowa, Kielsonowie. Na Pawiej byliśmy do kotła. I wszystko się skończyło 4 września.
– Nie rozumiem. Kocioł na Miłej trwał od 5 do 12 września.
– Bzdura! Wszystko się skończyło 4 września! Myśmy byli dwa czy trzy dni w kotle i z kotła wyprowadzili nas na Gęsią. Już nie wróciliśmy na Pawią. Na Gęsiej 6 był szpital – jedną oficynę zajmował personel szpitala. I tam mieszkał z nami Welwł [Welwł Rozowski – dop. AKR] i taki piętnastoletni braciszek mojej koleżanki, którego rodzice już zginęli, Alik Zarchi.” (Tak naprawdę…, s. 155-156)
JA/ONI, III A [6 VIII 1942]
„- Pani widziała Korczaka idącego z dziećmi do transportu.
-Tak, widziałam ten pochód. Przechodzili pod naszymi oknami.
-Stała pani wtedy w oknie?
– Tak, tak… Widzieliśmy, jak szedł Korczak. I było w tym coś bardzo dużego. Oni po prostu szli z dziećmi.
– Może pani dokładnie odtworzyć tamtą chwilę?
– Myśmy stali przy oknie na pierwszym piętrze. Staliśmy bokiem przy prawej framudze. Patrzyliśmy, jak idą środkiem ulicy. Nie ruszaliśmy się – Niemcy zaczęliby strzelać.
– Szli środkiem ulicy równoległej do okna?
– Tak. Myśmy widzieli, jak nadchodzą.
– Z kim pani stała przy oknie.
– Dużo nas stało. Dobrze pamiętam, że stała ze mną Zosia Skrzeszewska [Renia Fryman] – ona zobaczyła swoich rodziców i siostrę wtedy…
– Jak dzieci szły?
– Czwórkami – na pewno: tak Niemcy ustawiali. A może szóstkami? Korczak szedł z przodu, chyba wśród dzieci. Potem kilka czwórek i szła Stefa Wilczyńska. I szły jeszcze te dziewczyny: Esterka Winogron i Natka. Małe dzieci szły na przodzie, potem starsze, Esterka szła chyba na końcu. Tak, że dzieci nie były zostawione z tyłu.
-To znaczy, że było co najmniej czterech opiekunów.
-Tak. Co najmniej. Ja pamiętam te osoby, które znałam: Esterka – moja szkolna koleżanka, Stefa, Natka…
– Natka była młoda?
– Młoda? Nie, w moim wieku była – dwadzieścia parę lat miała.
– No więc była młoda!
– Nie, młoda wtedy była szesnastoletnia dziewczyna.
– Ile dzieci szło z Korczakiem?
– Czterdzieści? Pięćdziesiąt?
– Taka duża klasa?
– Taka duża klasa… Nie wiem, nie wiem…
– Widziała pani tylko ten moment, kiedy Korczak z dziećmi przechodził pod oknami?
– Tak. Widzi pani, to było tak. Szpital był na rogu Leszna i Żelaznej. Okno, przy którym staliśmy, wychodziło na Żelazną. Dzieci szły Żelazną w stronę Nowolipek. Tak, że widzieliśmy je na tym małym odcinku. I koniec. Myśmy nie mogli się nawet ruszyć przy tym oknie. A oni po prostu defilowali pod nami. A za dziećmi szli inni… Dzieci nie były opuszczone, nie były przerażone, zagubione, rozumie pani? To ważne.” (Tak naprawdę…, s. 154-155)
[…]
JA/ONI, II B
„Nie pamiętam, jak przebiegały starania o uzyskanie budynku, ale tyle wiem, że gdzieś we wrześniu – październiku 1941 r. dowiedzieliśmy się, że część personelu przejdzie do gmachu szkoły na rogu Leszna i Żelaznej. Był to smutny, trzypiętrowy budynek tuż koło „wachy” – bramy w murach getta. Po drugiej stronie Żelaznej, połączone z gettem mostem, znajdowały się budynki Arbeitsamtu (Urzędu Zatrudnienia) i kwarantanny dla tych, którzy zetknęli się z durem plamistym.
W nowym szpitalu znajdowały się trzy oddziały.
Na pierwszym piętrze oddział zakaźny, którego ordynatorem był dr Makower, na drugim piętrze oddział wewnętrzny dr Heleny Keilson, zaś na trzecim piętrze oddział niemowlęcy pod kierownictwem prof. Hanny Hirszfeldowej.” (s. 68)
JA/ONI, II D (wiosna 1942)
„Wczesną wiosną 1942 r. w salach stanęły prawdziwe łóżka z prawdziwymi materacami i na tych łóżkach była biała pościel i prawdziwe koce. Były nawet baseny i nocniki, i kubki, i miseczki. Więc cieszyliśmy się. Naprawdę. Pewnie nie zdawaliśmy sobie sprawy ze straszliwej ironii tych białych łóżeczek dla dzieci, które już za parę miesięcy…
A tymczasem pomimo białych łóżek i trochę większych przydziałów żywności z Jointu narastała bezsilność medycyny. Bo zaczęła się gruźlica, wszechwładna i panująca. I to było tak, że jak dziecko stawało na nogach po zejściu obrzęków głodowych i nawet zaczynało rozmawiać, wykonywało się odczyn Pirqueta. A ten odczyn – wypadał dodatnio. I chociaż nie było żadnych innych objawów gruźlicy, już było wiadomo, że to nie potrwa dłużej niż 6-8 tygodni. Więc już nie odsyłaliśmy tych dzieci na Śliską, na oddział gruźliczy, bo nie było po co. Tylko z początku jeszcze kładliśmy na innych salach. Dla czystego sumienia. A potem nawet to nie miało sensu.” (s. 74-75)
JA/ONI, II D (5 IV 1942)
„Poszłam na parter po swoje ubranie. Zobaczyłam, że w hallu są ludzie i białe fartuchy. To znaczyło, że znów są ranni, bo na „wasze” stoi „Frankenstein”. To był taki żandarm, który się bawił strzelaniem do dzieci jak do wróbli. Bo jak te dzieci wracały z żebrów przez dziurę w murze do getta, to wsuwały się do dziury jedno za drugim. A on czekał, aż ustawi się kilkoro, 4-5 „sztuk”, i wtedy strzelał i tym jednym strzałem załatwiał wszystkie. A jeżeli takie dziecko jeszcze jęczało, to przynosiliśmy je do nas do szpitala i przychodził dr Wilk, a czasem można było jeszcze odwieźć je na Śliską na chirurgię, czasem jednak już nie było po co.” (s. 83-84)
JA/ONI, III A
„Potem już prawie nic nie pamiętam. Bo przyszli Niemcy i wywieźli dzieci na Umschlag. Przenieśli szpital.” (s. 90)
Bibliografia
– Janusz Korczak, Pamiętnik i inne pisma z getta, Warszawa 2012 (skrót: Pam.).
– Henryk Makower, Pamiętnik z getta warszawskiego. Październik 1940-styczeń 1943, Opracowała i uzupełniła Noemi Makowerowa, Ossolineum 1987.
– Marek Edelman, Getto walczy. (Udział Bundu w obronie getta warszawskiego), Warszawa 1945.
– Adama Czerniakowa dziennik getta warszawskiego 6 IX 1939 – 23 VII 1942, oprac. Marian Fuks, Warszawa 1983.