Mariusz Sieniewicz: „Lalka” – zachwyt, choć z lekka kontrolowany…
Mariusz Sieniewicz

Na wstępie – drobna ekspiacja: akt woli biegnie często szybciej niż głos rozsądku. Najpierw zgodziłem się wziąć udział w spotkaniu, no bo Prus, no bo Lalka, no bo lektura i Jerzy Kamas – wiadomo, bułka z masłem, wszyscy to dobrze znany. Dopiero później, gdy wgryzłem się w szczegóły spotkania, mina mi zrzedła, a zęby zaczęły boleć. Pytania, jakie postawili organizatorzy, demaskowały moją kawaleryjską ignorancję i nazbyt lekki stosunek do – było nie było – pradziada i ojca prozy dzisiejszej. Jakie znaczenie dla warsztatu współczesnego twórcy ma największa polska powieść? Czy może ona być inspiracją dla dzisiejszych prozaików? Czy istnieją związki między światem „Lalki” a naszą rzeczywistością? To są pytania totalne! Uświadomiłem sobie, że do najwybitniejszej polskiej powieści miałem i mam nie tylko dość lekki, ale i mglisty stosunek, choć chcę wierzyć, że nie wynika on z mglistego pojęcia.

Niewiele zaryzykuję stwierdzeniem, że Lalka nie rozpala umysłów średniego i młodego pokolenia twórców. Z drugiej jednak strony być może jest ona naszym nieświadomym kompleksem, widmem, swoistym szantażem i widmem, które – zwłaszcza w latach 90. – krążyło po polskiej literaturze. Jeśli więc miałbym już mówić o jakimś zachwycie, to byłby to zachwyt mocno tautologiczny, ferdydurkowy. Jednak strach mnie wziął wielki, gdy tylko wyobraziłem sobie, że jestem w swoich rozterkach odosobniony. Że inni, zaproszeni na debatę o Prusie twórcy, a i owszem, wyssali Lalkę z mlekiem matki, że dajmy na to Magdalena Tulli codziennie czyta Prusa do poduszki, że Krzysztof Varga Wokulskiego miał ma myśli pisząc Chłopaki nie płaczą, że Dorota Masłowska w Wojnie polsko-ruskiej wyręczyła Prusa, rekompensując brak ruskich w Lalce, że Inga Iwasiów w Ku słońcu niuansuje świat kobiet, pociągnięty przez Prusa (co tu kryć) zbyt grubą kreską wedle twardego jak kość schematu Łęcka – Stawska – Wąsowska. No, ale pozostanę w swojej szczerości. Wszak do szczerości nie mają szczęścia, zwłaszcza umarli, polscy pisarze.

Żeby dotrzeć do Lalki i jej potencjalnego fenomenu, trzeba przebrnąć przez wyuczony proces czytania polskiej literatury. Przecież proces czytania tak naprawdę stwarza powieść. Ten jednak był permanentnie zarzynany, wprzęgnięty w rytuały edukacji, okoliczności dziejowych i narodowych powinności. A raz zarżnięty skutkował brakiem chęci do powtórnego podejścia. Na szczęście ten paradygmat się zmienia: są Neurotyczni bohaterowie Prusa Tomkowskiego, jest Lalka i Perła Tokarczuk, Wokulski w Paryżu Rutkowskiego czy wydany właśnie Leksykon Lalki. Pojawia się szansa, by raz jeszcze, na nowo tę powieść „przeczytać”, by Lalka – poza uzurpatorską szkolną interpretacją – przestała być czymś na kształt kukułczego jaja, podrzuconego nam przez wiek XIX, z którym nie wiadomo de facto, jak się obchodzić.

Zwracam tak mocno uwagę na proces czytania, ponieważ matematyka moich młodzieńczych lektur i pisarskich inicjacji jest bezlitosna: Lalkę czytałem 2 razy (dawno, w tym raz przymuszony lekturą szkolną), Zbrodnię i karę – 6 razy, Wojnę i pokój – 3 razy, Martwe dusze – nie zliczę. Do polskiej powieści realistycznej, nie tylko do Prusa, ale i Sienkiewicza, Reymonta, Orzeszkowej podchodziłem od strony rosyjskiej literatury. Ktoś by powiedział: no to i pozamiatane. Nie do końca jednak ufam Gombrowiczowi, który w Dzienniku pisał o gigantycznych różnicach poziomu literatury polskiej i światowej. Zresztą mój ukochany Narcyz – poza Paskiem i Miłoszem – nie widział w polskiej powieści konkurencji dla literatury światowej, czyli tak naprawdę dla siebie.

Gdy idzie o inspiracje Lalką jestem chyba czytelnikiem, który nie odkrył Prusa, wbrew i na przekór lekturom sprzed lat. Byłem nieświadomym niewolnikiem-uczniem jego rytualnych odczytań. Nie chciałbym jednak, żeby moje słowa wybrzmiały jak wyniosłe porykiwania myszy względem giganta polskiej powieści. Istnieją bowiem w Lalce miejsca i tropy zupełnie kongenialne i frapujące, jest o co kruszyć kopie, ale podejrzewam, że świadomość konwenansu, stylu czy gry niedopowiedzeń wstrzymywała Prusa przed większym, straceńczym nawet rozmachem. No, ale może jest i tak, że ci, którzy oddają „ducha epoki” muszą też być po części jej ofiarami.

Czym więc intryguje mnie Prus?

Po pierwsze: światem idealistów. Światem Geista, Ochockiego, nawet Wokulskiego, ich możliwym istnieniem. Cóż to były za rozgorączkowane umysły, owładnięte wiarą w realną zmianę świata! Tymczasem dzisiaj, wprowadzanie do powieści idealisty, bez puszczania oka do czytelnika, bez postmodernistycznego fikołka, zgrywy, jest ryzykownym przedsięwzięciem. Trzeba dużej odwagi, a przynajmniej sztuki kamuflażu i maski, by nie popaść w naiwność. Nie chcę generalizować, ale zarówno współcześni narratorzy, jak i ich bohaterowie wyposażeni są w ironiczną nadświadomość. I w pewnym sensie to zrozumiałe, gdy nasza kultura – jak chce tego Sloterdijk – staje się kulturą cyniczną. Prus, mimo iż widział już krach projektu pozytywistycznego, szkicował możliwe postaci XIX-wiecznego idealizmu. Mnie, w początkach XXI wieku, otaczają cynicy, frustraci i defetyści. A „za oknem… – jak wołało trzech Marcinów do Juliana Kornhausera w „brulionowej” antologii „Macie swoich poetów” – ni chuja idei”. To, jakże zasadnicze i mało dyplomatyczne postawienie sprawy koresponduje ze słowami Thurowa o zwycięstwie egoistycznego pragmatyzmu i o braku „wielkiej idei, w imię której moglibyśmy być skłonni do zbiorowych poświęceń”. Pytanie, czy możliwa jest wybitna powieść bez wielkiej idei, pozostawiam niepokojąco otwarte…

Po drugie: Prus intryguje mnie za sprawą Izabeli Łęckiej jako krystalicznej projekcji szaleńca. W tym napięciu między realnym a konfabulowanym przez Wokulskiego światem, można dojść do wniosku, że „nieszczęsny Stach” spotkał się z czystym „nie-istnieniem”, które kazało mu wielokrotnie robić z siebie klauna. Można założyć, że Wokulski zakochał się w manekinie, którego ujrzał gdzieś, kiedyś w witrynie sklepowej. No i jeszcze jeden szczegół, przesłaniany przez obyczaj epoki: 46-letni mężczyzna i 24-letnia kobieta. Dzisiejsza Łęcka musiałaby być podstarzałą galerianką. Choć z drugiej strony, czemu nie? Może arystokratyczne panny z wypłukanych materialnie domów były takimi galeriankami w ekskluzywnej, lifestylowej wersji? Tutaj uwaga ogólniejszej natury: portrety kobiet układają się u Prusa w nieznośny schemat i w tym względzie mam najwięcej wątpliwości wobec powieści. Albo kwoki na mieszczańskich grzędach, albo hetery, albo właśnie lalki. Żeby choć troszkę więcej niuansu, a choćby niech będzie z Flauberta… A na ich tle – jedynie i prawdziwie czujący faceci o neurotycznie i metafizycznie obolałych duszach. Prus gra tutaj znaczoną kartą: Wokulskiemu trzeba współczuć, Łęcką – potępiać. Gdy wspominałem o procesie lektury, miałem też i to na myśli, by po latach „sprofilowanego czytania”, ktoś wreszcie upomniał się o Łęcką.

Kolejny intrygujący wątek: oczywiście Powiśle – ten margines rzeczywistości, który staje się raptem jej dantejskim centrum, ukazuje przepaść między ideą a praktyką, między dyskursem a życiem. Nędza świata bez złudzeń, bez kostiumów i scenografii, bez cylindrów, surdutów, bez lamp gazowych, kamienic i katarynek. W filmie braci Wachowskich Neo po połknięciu czerwonej anty-matriksowej pigułki mógłby równie dobrze zobaczyć Powiśle. W tym miejscu „Lalka” przestaje być retro obrazkiem, cennym dla varsavianisty. Ludzkie mięso, ochłapy idei. Powinienem odszczekać to, co powiedziałem wcześniej: po roku ’89 może Opowieści galicyjskie Stasiuka, a później książki Odiji, Witkowskiego, Kuczoka, Białkowskiego, Shuty’ego, Bieńkowskiego, może i moje biorą swój początek na Powiślu, a liszaje dzisiejszej rzeczywistości świadczą o literackim nihil novi sub sole.

Po czwarte: cenię Lalkę w tych momentach, gdy Prus-realista przestaje być realistą. Albo jeszcze inaczej: gdy jego realizm wydaje się sarkastyczny, jego naturalizm aluzyjny czy w cudzysłowie, gdy w tkankę powieści wplata nici halucynogenne, fantasmagoryczne, wizyjne, a język staje się krnąbrny i nie chce przylegać do rzeczywistości, zaś majak przedrzeźnia realność. Ujawnia wtedy Prus szwy, pęknięcia, narusza sensy i wytrąca z jakże zgubnych przeświadczeń. Ujawnia i jest cudowny, niepokojący, jest mój, bardzo dzisiejszy. Bo nie pyta: jak opisać świat, lecz który ze światów? I tutaj Lalka przekracza własną epokę, zdradza ją i wybiega w przyszłość.

Dokładnie to samo trapi prozę współczesną. Można powiedzieć, że Prus-realista doświadczył rozmnożenia światów. Wiara w jeden świat, a tym samym w opowieść, w jedną realistycznie pojemną fabułę zaczęła się chwiać. Dzisiejszy pisarz istnieje w rozmnożeniu fabuł, w równoprawnie i równolegle opowiadających się światach jako stanie naturalnym i nieusuwalnym. Można oszaleć albo przymknąć oczy i wrócić do dziewiczego stanu naiwnego opowiadacza. Powiedzieć, że Prus był akuszerem ponowoczesności to pewnie nadużycie, ale intuicja jakoś pcha mnie w tę właśnie stronę.

Jest jeszcze jedna, nie mniej ważna rzecz, dla mnie być może najistotniejsza: w obrębie powieści realistycznej dokonywała się rebelia języka, który stawał się bytem odrębnym i nieprzezroczystym. Nie można go już było przesłonić psychologizacją tego, czy innego bohatera. Coś się dokonało, coś nieodwołalnego. „Niepodległość” języka, jego autonomia sprawia, że postulat nowej Lalki czy Ziemi Obiecanej nie doczeka się spełnienia, chyba że zawrócilibyśmy go do czasów niewolniczego medium, uznając że może, że powinien przylegać do tego, co opisuje. Wątpię, aby możliwy był taki powrót. Tym samym literatura, która stworzyła Lalkę, paradoksalnie stała się dzisiaj niemożliwością Lalki. Choć oczywiście chciałbym się mylić.