[Janek Mrówka, Narada z Kubą, jakby sobie radzić bez Żydów]
Jakób Goldszmit

[W rubryce:] Z tygodnia

Świeżo w jednym z pism codziennych wyczytaliśmy wiadomość o pojawieniu się w druku nowej pracy autora sławetnego pamfletu pn. Żydzi, Niemcy i My, zatytułowanej: Narada z Kubą, jakby sobie radzić bez Żydów[1]. Praca ta, zdaniem owego pisma, za jedyny jakoby cel sobie postawiła: nie jątrzyć, ale godzić różnoplemiennych kraju naszego mieszkańców; nie waśnić, ale — goić zadane wiekowymi przesądami rany; nie rozdwajać, ale — jednać to, co skutkiem różnych przyczyn, rozdwojonym niesłusznie lub niewłaściwie zostało. Przyznajemy też otwarcie, że po przeczytaniu powyższej wzmianki z niecierpliwością prawdziwą wzięliśmy rzeczoną pracę do ręki, i że wnet po przeczytaniu pierwszych kilku stronnic takowej, w oczekiwaniach naszych wielce zostaliśmy zawiedzeni. I nic dziwnego zresztą. Kto raz albowiem postawił sobie za zadanie szerzenie w społeczeństwie jednostronnych, na niczym nieopartych, nieuzasadnionych zdań i poglądów, kto w szerzeniu niezdrowych i zaraźliwych teorii i maksym, własnym, osobistym podyktowanych interesem — chlubę w przyszłości i, co ważniejsza, dobry interes w teraźniejszości znajduje; kto zgubne dla międzywyznaniowych stosunków i obopólnej harmonii społecznej nieustannie i kategorycznie apostołuje zasady i, jak niegdyś złowrogiej pamięci szewc Herostrat, za jakąbądź cenę gwałtem dobić się chce znaczenia i sławy — taki, pytamy, czyż jest w stanie na chwilę choćby podnieść się na stanowisko bezstronnego sędziego i bezinteresownego doradcy? taki, czyż może wznieść się nad zwykły poziom egoistycznych celów i własnego swojego widzimisię? Aż nazbyt znane są czytającemu ogółowi poprzednie prace autora nowo pojawiającej się broszury i idee, jakie wszczepić w umysły ludu za święte (sic) postawił sobie zadanie, byśmy czegoś innego i dzisiaj spodziewać się od niego mieli prawo. Ale, przejdźmy do szczegółów.

W niezdarnie i bez żadnej wewnętrznej spójni skleconej 20-stronnicowej broszurze swej, przepełnionej błędami gramatycznymi i zecerskimi (pierwszych albowiem naliczyliśmy aż 53, drugich większą jeszcze ilość), naszpikowanej nadto na każdej bez wyjątku prawie stronnicy takimi czułymi wyrażeniami, zawsze w znaczeniu pogardliwym użytymi, jak: „żyd, żydek, żydowstwo” itp. — Janek Mrówka, a raczej pan Jan Jeleński, pragnie dowieść założonej przez siebie tezy, że czas już, aby włościanie nasi bez pomocy Żydów obejść się mogli. Jako pomocnicze środki ku konsekwentnemu przeprowadzeniu tej jego myśli, służą panu Jeleńskiemu tego rodzaju aksjomaty: „Żydzi, gwoli osiągnięcia ogromnych zysków, pogarnęli się do nas niby do drugiej obiecanej ziemi”; że „wziąwszy wszystek handel w swe ręce, rozmnożyli się tak, że dziś w porównaniu z całą ludnością kraju, nigdzie na całej ziemi nie ma ich tyle co u nas”; „rozmnożenie się owo Żydów wcale dobrym dla nas nie jest”; „wszyscy oni ni siejąc, ni orząc, a li-tylko trudniąc się lichwą, żyją sobie nieźle i przychodzą nawet do dużego grosza”; „żyjąc tedy z ciężkiej pracy rolników, przyczyniają się do tego, że tym ostatnim zamiast lepiej, coraz gorzej będzie”; „na każdym kroku i wszelkimi siłami usiłują oni szkodzić chrześcijanom” itd. itp. Jako zaś resume tych dowiedzionych już jakoby twierdzeń, autor stawia w końcu ostateczną konkluzję tej treści: „Każdy człowiek rozumny powinien by sobie powiedzieć: „nie pójdę do żyda, nie dam mu się oszukać, to i nie będę oszukanym”. Dlatego też — zakończa pan Jeleński — trzeba ich się strzec i radzić sobie bez nich, dlatego, że najczęściej oszukują i chcą żyć z cudzej tylko pracy”. Jako zaś jedyne i skuteczne remedia przeciwko owej „pladze egipskiej” i „trapiącej społeczeństwo nasze szarańczy” dwie podaje Mrówka czytelnikom swoim rady, a tymi są: zakładanie kas pożyczkowo-oszczędnościowych w każdej gminie lub na kilka gmin razem oraz zakładanie po wsiach sklepów z niezbędnymi artykułami żywności i innych produktów.

Ubliżylibyśmy samym sobie, gdybyśmy chcieli zbijać po szczególe powyższe złośliwe i tendencyjne, a dziś przestarzałe już zarzuty, jakie z godną iście lepszej sprawy skrzętnością pan Jeleński zebrać i w tak ogromnej ilości na barki żydowskie włożyć sobie upodobał. Rzeczy to już oklepane, stare, zwietrzałe, tylokrotnie omawiane i dyskutowane publicznie, byśmy do nich jakąkolwiek wagę dziś jeszcze przywiązywać mieli. Faktem jest, że społeczeństwo nasze z każdym prawie dniem dojrzewa, a wiedza i nauka ostatnimi zwłaszcza czasy tak olbrzymie poczyniły postępy, iż dzisiaj mniej nawet ukształcone warstwy ludności przestały już wierzyć samozwańczym „prowodyrom”, pragnącym ocukrzonymi frazesami zaszczepiać w sercach ich trujący jad waśni społecznych i odnawiać, na nowo powoływać do życia zastygłą już nieco, choć jeszcze nurtującą po części pewne klasy społeczne — zawiść plemienną…

Tak jest. Powiadamy to wszem wobec i każdemu z osobna, iż pan Janek Mrówka za jedyne postawił sobie zadanie zaszczepiać jad w organizmie społecznym i pełną garścią zasiewać w ludzie, w poczciwym naszym ludzie, i w sercach tłumów nienawiść mściwą, zawziętą, nieprzejednaną. Tym bezpieczniej zaś do celu swojego zdąża, o ile wrogi jad ów stara się on powierzchownie osłodzić potokiem dźwięcznie na pozór brzmiących słów i frazesów, i podawane gorzkie dla społeczeństwa swego lekarstwo z niewymowną zręcznością zaprawia lukrowanym cukrem mniemanych i niezmiernie w skutkach swych wątpliwych, ekonomicznych środków…

Czyż bowiem inaczej, dla podania prostych i z dawna już znanych włościanom naszym środków ku wydobyciu ich z zależności materialnej bogaczy oraz ze szponów lichwiarskich – potrzebował on koniecznie używać takich słów jak: „żyd”, „Żydzi” i „żydowstwo?” Czyż musiał on koniecznie skuteczne rady swe puścić w świat w formie ulotnej broszurki, opatrzywszy tytułową jej kartę tak ponętnym dla pewnej kategorii ludności naszej nadpisem? Czyż nie uważał on za wystarczające odwołanie się do czytelników za pośrednictwem takiego np. ludowego pisma, jakim jest „Zorza”[2]?

Niestety! rozumiemy aż nazbyt dobrze zamiary pana Jeleńskiego. Wpływ ostatniego wydania złowrogą tendencją wsławionej broszury jego Żydzi, Niemcy i My począł słabnąć, a zresztą przystępną ona była, z powodu wysokiej ceny i stylu, li-tylko dla warstw wyższych; należałoby tedy — pomyślał sobie pan Jeleński — zająć się również „puszczeniem w kurs” drobniutkiej jakiejś, przystępnej treścią, stylem i ceną, nowej tego rodzaju pracy, która by korzyść przynosząc kieszeni (to chyba motyw najważniejszy), idee jego zaszczepić też mogła w sercach tych zacnych prostaczków, przywykłych jeszcze wierzyć wszystkiemu co drukowane, jakby in verba magistri. Czy tak jednak postępować się godzi? — to już inna zupełnie kwestia, nad rozwiązaniem której zbytnio chyba głowy łamać sobie nie mamy potrzeby.

Zresztą, nie poprzestając na własnym, pozwolimy sobie jeszcze w tym miejscu przytoczyć zdanie o pracy tej znanego z bezstronnych a racjonalnych swych poglądów felietonisty, pana Bolesława Prusa. „Janek Mrówka — są jego słowa — radzi krótko i węzłowato, ażeby wieśniacy nie brali pieniędzy od Żydów, lecz z kasy pożyczkowej, której kapitałów mają dostarczać bogatsi. Zgoda! Ale co będzie, jeżeli bogaty Kuba nie odda pieniędzy do kasy, gdyż tam zapłacą mu tylko 6%? Wtedy ubogi Wojtek, zamiast do pustej kasy, będzie chyba musiał udać się do — Żyda. A jeżeli bogaty Kuba, zamiast brać 6% z kasy, zechce sam pożyczać na lichwę i brać 260%, jak żyd? Ha! wtedy pan Janek Mrówka będzie musiał napisać książkę o tym, «jakby się obchodzić można bez bogatego Kuby». A jeżeli Kuba odda swoje pieniądze do kasy, a nadzór kasy zechce ludziom pożyczać pieniądze na 260%? O! już wtedy pan Janek Mrówka koniecznie musi zabrać głos w sprawie: «jakby się obchodzić bez Kassy?» […] Według nas, recepty pana Janka Mrówki nie uderzają w środek kwestii. Ów bowiem środek składa się z następujących punktów:

Trzeba, ażeby włościanie mieli pieniądze, a mieli je w takiej obfitości, ażeby każdy z nich 6%, 8% lub 12% od pożyczonego innym kapitału uważał za dobry interes. Wówczas ubodzy nie będą musieli płacić po 260%.

Trzeba, żeby nadzór nad kasami gminnymi znajdował się w uczciwych rękach.

Trzeba, ażeby serce, zarówno żydowskie, jak i chrześcijańskie, nie czuło nigdy popędu do wyzyskiwania bliźniego.

Trzeba nareszcie, żeby wieśniacy nasi zostali oświeceni.

W tych dopiero warunkach ubogie chłopstwo nie będzie krzywdzone, bo ani kapitaliści, ani handlarze nie będą mogli go krzywdzić.

Zdaje mi się więc, że pan Jeleński niepotrzebnie postawił i niezbyt szczęśliwie wyjaśnił kwestię: jakim sposobem wieśniacy obejść by się mogli nie już bez Żydów, ale w ogóle nawet bez przekupniów? Broszura albowiem jego cała wygląda tak, jakby autor miał inne zamiary, a zupełnie co innego w broszurze swej wypowiedział…”[3].

Tak jest! Nie przeczymy temu wcale, że obecny stan rzeczy radykalnej wymaga reformy, że urządzenie stosunków włościańskich od dawna już dobija się swego urzeczywistnienia, że czas by już był zwolnić ciemny lud nasz z rąk wyzyskujących go niepoczciwych przekupniów i lichwiarzy — niekoniecznie Żydów. I zupełną pod tym względem przyznajemy słuszność „Tygodnikowi Ilustrowanemu”, który powiada, że stosunki włościan naszych do spekulantów wioskowych nie zmienią się, choćby na to usiłowano wpływać za pomocą tysiąca najrozumniej i najgoręcej napisanych broszur. Tu albowiem potrzeba zmiany wzajemnych usposobień, które w obecnym stanie rzeczy sprawiają, iż jedna strona musi być wyzyskiwaną. Tu potrzeba instytucji i praw, które by wzajemny stosunek regulowały i niezaradnych ofiar broniły od ich wyzyskiwaczy. Tu potrzeba zabezpieczenia jednych przed drugimi, bo liczyć na zmianę usposobienia tych lub owych, i to zmianę szybką, a przynajmniej dość wczesną, jest ni mniej ni więcej, jak tylko po prostu — łudzeniem się. Dla przeprowadzenia jednak tego wszystkiego potrzeba nie tylko inicjatywy, ale nadto jeszcze czynów, które, niestety, widocznie większej wymagają energii, wyższego poczucia swych obowiązków i zapewne nieco więcej wymagać muszą trudu, niż puszczanie w świat naprędce skleconych i natychmiastowe dotykalne przynoszących zyski — ulotnych piśmideł i pamfletów w rodzaju ostatniej broszury pana Jeleńskiego.

 

Przypisy

  1. Narada z Kubą, jakby sobie radzić bez Żydów, napisał Janek Mrówka, Warszawa, tanie wydawnictwo czytelni J. Jeleńskiego, druk „Wieku” 1880. O Jeleńskim, autorze tej publikacji, zob. Rzut oka na rok ubiegły 1877. Kronika lubelska przyp. 8. Wymieniony pamflet Żydzi, Niemcy i my ukazał się w 1876, poprzedzała go broszura O skierowaniu Żydów do pracy w rolnictwie, 1873, od 1882 szerzył swoje zajadle antysemickie poglądy w piśmie „Rola” założonym przez siebie.
  2. „Zorza”, pismo ilustrowane, tygodniowe dla ludu wiejskiego i miejskiego, wydawane w Warszawie w latach 1866-1939 (z przerwami), redaktorzy różni, m.in. J. Grajnert, J.K. Gregorowicz; konserwatywną orientację tego pisma, jego paternalistyczne nastawienie wobec ludu, krytykowali pozytywiści.
  3. „Kurier Warszawski” 1880, nr 128, przedruk w: B. Prus, Kroniki, t. IV, Warszawa 1955, s. 356-357.

Bibliografia

„Izraelita” 1880 nr 24, s. 191-193