DŁUGA 29 („Hotel Polski”)
Noemi Szac-Wajnkranc
JA, VI A
„Na ulicy Długiej mieści się biedny stary hotelik o szumnej nazwie „Hotel Polski”. Właściciele na pewno z utęsknieniem oczekiwali dawniej gości, przeważnie przyjezdnych kupców, czy komiwojażerów. Teraz oto rozeszła się jak echo wiadomość, że „Hotel Polski” na Długiej to przystań dla Żydów. Można dostać tam papiery i pojechać do jednego z państw Ameryki Południowej. Wiadomość szła krętą drogą z ust do ust, konspiracyjnie. Jednakże istniał kontakt między kryjącymi się Żydami. Napływali ludzie z całej Warszawy, z prowincji, zewsząd. Nie mieli oni gdzie mieszkać i rozumieli, że uratowani z getta zginą tu prędzej czy później. Nie wystarczy im pieniędzy na żywność i na wpadunki. Wieczny strach, wiecznie rozbiegane oczy, a może nie poznał? Zależność od każdego, który ma twoje życie w swym ręku. Począwszy od dziecka, wystarczy by zawołał: To Żyd! I już koniec. Nie pomogą żadne dokumenty. Czasem tylko gruba forsa, ale na jak długo starczyć mogą pieniądze. Zresztą, nie zawsze za pieniądze kupisz sobie życie, Żydzie! Zrozpaczeni ludzie, a właściwie tylko wpółludzie, z radością dowiadują się, że jest dla nich przystań – że skończy się wieczny strach, ciągłe poniżenie, wieczne przytyki, skończy się koszmarne życie „na niby”. Będzie można oficjalnie między swoimi. Jakież to szczęście! W hotelu na Długiej sprawą amerykańską zajmuje się gestapo. Ich przedstawiciele, którzy organizują wszystko i mają kontakt z Żydami, to trzej eleganccy ludzie, Skokowski, Kenig i stary szykowny pan Koniecpol, który każe tytułować się inżynierem. Zajeżdżają eleganckimi autami, uprzejmie rozmawiają z kandydatami na amerykańskich obywateli. Udzielają informacji. Niebo otworzyło swe wrota, Bóg zmiłował się nad nielicznymi, ocalonymi synami Izraela […]. W końcu hotel na Długiej stał się oazą, miejscem zboru wszystkich Żydów i jeszcze na ulicy Długiej byłeś ściganym zwierzęciem, któremu w każdej chwili groziła śmierć, to już za bramą hotelu byłeś człowiekiem. Nic dziwnego, że garnęli się tam ci wszyscy, którzy uciekli z getta, a chronili się po stronie aryskiej. Ale, żeby tam mieszkać, właściwie nie mieszkać, ale dostać kąt i pozwolenie zostania na noc, trzeba było dostać dokumenty, jako obywatel zagraniczny. Szły targi. Ludzie błagali wprost na klęczkach przedstawicieli gestapo, wystawali całymi dniami w kolejkach do tych bogów, aby się zapisać. Tak. To była jedyna ucieczka. To było wprost zbawienie. Znalazło się jednak kilku takich, którzy powątpiewali w tę całą organizację. Czy to czasem nie lipa? Jak to? Więc oficjalnie pozwalają Żydom, kryjącym się, którym grozi śmierć na każdym kroku, spacerować po hotelu? Gromadzić się na podwórzu? Czy to czasem nie pułapka? Ale większość twierdziła, że sprawa jest jasna jak słońce, nie szukajcie dziury w całym. Niemcy po prostu dla zagranicy chcą mieć taki obóz internowanych Żydów. Nie z miłosierdzia, po prostu na pokaz. „To nie jest możliwe, wszystko w porządku”, wołali ludzie, zgłaszając głosy powątpiewania, a wierzyli, bo chcieli w to wierzyć, bo był to ratunek, jedyny ratunek, brzytwa dla tonącego […]. O hotelu usłyszałam przypadkowo i kiedy Jurka zabrano, postanowiłam tam pójść. Jeżeli są tam jacyś ludzie, którzy mają kontakt z gestapo, może oni mogą dowiedzieć się, gdzie Jurek – może mogą mi coś poradzić. Spotkałam nieco znajomych. Wszyscy opowiadali o swoich strasznych przejściach. Nie współczuli mi. Każdy był zajęty sobą, każdy przeszedł tyle własnych nieszczęść, że już na obce był zupełnie nieczuły. Nic dziwnego. Spotykam tam kilka osób, którym mniej więcej w tym samym czasie co i mnie, zabrano kogoś z aryjskiej strony. Tak samo starali się tu coś załatwić. Informują mnie, że młodych, zdrowych mężczyzn nie zabija się od razu, ale wysyła do obozów pracy. Jeżeli Jurka zastawią jeszcze w Alei Szuch, albo na Pawiaku, będzie można go uratować. Na Pawiaku jest specjalna cela żydowska, gdzie trzymają ich aż do zebrania się większej partii, którą wysyłają pod konwojem do obozów. Po długich wyczekiwaniach dostaję się wreszcie do jednego z ‘królów’, który ma ‘chody’ na Pawiaku i przedstawiam mu swoją sprawę. Załatwia on w ten sposób zwolnienie, że zapisuje zatrzymanego na listę emigrujących, a potem już jako obcokrajowca przywoci do hotelu na Długą. Interwencja taka kosztuje od 20 do 30 tysięcy złotych. W całym majątku mam zaledwie dziesiątą część, ale o tym nie myślę, jakoś to będzie, musza mi pomóc. Wyduszę od Aliny za meble, od Fiutkowskiego, na taką sprawę muszą dać. Błagam i zaklinam go na wszystko. Zapisuje dane: proszę być tu jutro w południe, a dam pani odpowiedź. Czy możliwe, żeby go zwolnił, o Boże? […] Nazajutrz skoro świt, biegnę na Długą – czekam. Mija 12, 1, 2 i 3, zbliża się wieczór, a jego nie ma. Czy bywają takie dni, że w ogóle nie przyjeżdża? Zdarza się, że jest bardzo zajęty. Czekam i pocieszam się, że może właśnie coś dla mnie załatwi, może od razu z Jurkiem przyjedzie. W końcu przed wieczorem zajechała maszyna. Ludzie tłoczą się, każdy ze swoją sprawą. Wreszcie dopchnęłam się – Nie byłem na Pawiaku, nie miałem czasu.
– Proszę pana, a jeżeli go wywiozą, proszę pana, niech się pan pospieszy, przecież mogą go wywieźć.
Ale takich spraw jak moja jest dużo. Dla mnie ona jest najważniejsza, jedyna, ale dla niego zupełnie nieważna. Tak mijają dni. Pan K. zwleka z dnia na dzień, aż w końcu oświadcza mi, że dwa dni temu cała grupa wyjechała z Pawiaka do obozu, ale dokąd, nie wie” […]. Co dzień chodzę na Długą, czekając na odpowiedź. Zazdroszczę wszystkim, którzy są razem. Czuję się tak strasznie samotna i opuszczona, zdana w takim strasznym momencie na samą siebie […]. Ludzie coraz bardziej garną się do hotelu, pomieszczenia są tak zapchane, że po prostu walczy się o miejsce. Wydaje się, że ludzie tam chyba śpią na stojąco. Rumor, krzyk, latanie […]. W hotelu jest również moja szwagierka. Zostały obie z teściową z tam małymi środkami po ostatnim rabunku, że po prostu nie mają na przeżycie kilku miesięcy, całkowicie zdane na łaskę Fiutka, który tylko myśli , jakby się ich pozbyć. Poza tym obie mają semicki wygląd, nie mogą się poruszać po mieście. Powinny siedzieć w zakonspirowanym miejscu, ale skąd na to wziąć pieniądze?” (s. 126-130)
ONI, VI A
„W Warszawie nowe nieszczęście. W noc po moim wyjeździe, gestapo otoczyło hotel i wywiozło wszystkich na Pawiak, ale wywozili tak, jak ongiś w getcie, bez najmniejszego szacunku dla obcych obywateli, a w chwili, gdy w hotelu padły pierwsze trupy i ludzie zorientowali się w sytuacji, nie było już ratunku. Większą część rozstrzelano na Pawiaku część wywieziono do obozu męczeńskiego do Hanoweru, gdzie w cztery miesiące później w listopadzie zlikwidowano ich w tym samym czasie co i obozy żydowskie w Polsce.” (s. 131)
Leokadia Schmidt
JA, VI A
„Z końcem czerwca starszy Michalski przyszedł do nas z nowiną. W knajpie przy Rakowieckiej, na Mokotowie, natknął się na dwóch braci nazwiskiem Domb. Twierdzili, że nadarza się wspaniała okazja dla ukrywających się Żydów. Za opłatą (sumy nie wymienili) mogą wyjechać za granicę. Ochotnicy na wyjazd zbierają się w Hotelu Polskim przy ulicy Długiej. Byliśmy już tak zmęczeni i wyczerpani strachem, przeprowadzkami i niepewnością, co nam przyniesie najbliższa godzina, że zdawało nam się, iż zabłysła dla nas iskierka nadziei.” (s. 246)
ONI, VI A
„Sprawa miała początek w pierwszej połowie lipca 1942 roku, tj. przed wysiedleniem. Niemcy wezwali wszystkich Żydów, obywateli obcych państw oraz posiadaczy tzw. paszportów nansenowskich (bezpaństwowi), do stawienia się w oznaczonym terminie w więzieniu przy ulicy Pawiej. Mieliśmy właśnie sąsiada z takim paszportem. Po likwidacji getta Niemcy przenieśli ich z Pawiaka do Hotelu Royal przy Chmielnej, a po jakimś czasie do Hotelu Polskiego na ulicę Długą 29.” (s. 246-247)
ONI, VI A
„Dnia 13 lipca 1943 roku o godz. 8.00 rano żandarmeria niemiecka okrążyła hotel, podwórze i ulicę. W godzinę później wjechały na podwórze Hotelu Polskiego samochody ciężarowe. W spokoju i bez pośpiechu ładowano wszystkich wraz z bagażami do ciężarówek. Załadowano wszystkich mężczyzn, kobiety i dzieci, a nawet i Polaków odwiedzających akurat znajomych Żydów. Tego samego dnia kilkuset Żydów z tego transportu rozstrzelano na Pawiaku, resztę wysłano w niewiadomym kierunku.” (s. 247-248)
Emanuel Ringelblum
ONI, VI A (lipiec 1943)
„W lipcu 1943 roku przeprowadzono ścisłą kontrolę w Hotelu Polskim przy ul. Długiej, gdzie przebywali Żydzi internowani jako cudzoziemscy obywatele. Z 400 osób tam się znajdujących rozstrzelano 340, niemogących się wykazać zagranicznymi papierami. Były to przeważnie osoby zamieszkałe po aryjskiej stronie, którym się „spaliły” mieszkania.” (s. 80)
Adina Blady-Szwajger
JA, VI A (11 VII 1943)
„Pamiętam tylko, że to był mały, brudny hotelik na ulicy Długiej, ale mnie się wtedy wydawał ogromny. W każdym razie podano mu numer pokoju gdzieś na piętrze. Tyle wiem. A mnie nawet nie legitymowano. Pełno było odprowadzających. Kiedy wyszliśmy z tej portierni do hallu, było tak jak we śnie albo w surrealistycznym filmie. Bo wszędzie byli Żydzi. Bez opasek. Poruszający się swobodnie.
To byli bogaci Żydzi. […]
Większość z nich zdążyła pójść do fryzjera i uczesać się. Nie pamiętam tylko, czy mogli wychodzić z hotelu, czy fryzjer był na miejscu.
Ale na pewno na miejscu była kawiarnia, gdzie można było wypić kawę. To była lura, ale wszyscy ją pili. Był to przedsmak wolności. Ludzie nagle przypomnieli sobie, że są ludźmi, więc rozmawiali. Zwyczajnie, głośno. Schodzili z góry na dół
i wracali z powrotem. Zajmowali się dziećmi i strofowali je, bo dzieci biegały i hałasowały. Widziałam dzieci, które się śmiały.
I zdawało mi się, że oczy mam coraz większe.
Widziałam nie tylko tę garstkę „uratowanych” (?) dzieci, ale także te, których już nie było. Te najbliższe mi. I nic nie rozumiałam. Do końca. Miałam jakieś przeczucia.” (s. 220-221)
JA/ONI, VI A (12/13 VII 1943)
„Marysia [Bronka Feinmesser – dop. AKR] też tam była. Odjeżdżał ktoś z jej znajomych, więc przez te kilka dni przychodziłyśmy tam codziennie. W ostatni wieczór nie poszłyśmy do domu. Zostałyśmy na noc.
I znów nic prawie nie pamiętam. Wiem, że przesiedzieliśmy tę noc z 12 na 13 lipca na takiej kozetce, gdzieś w hallu na piętrze. Wiem tylko że Stefan [Stefan Szpigielman] powiedział: – Nie pożegnam się z tobą, żeby nie zapeszyć naszego spotkania po wojnie.
Rano pomachał mi tylko ręką i zszedł na dół. – Nie odprowadzaj mnie – powiedział. Ale jeszcze z dołu krzyknął: – Bądź zdrowa! – I wyszedł na podwórko.
A ja pobiegłam za nim. Marysia też. I zobaczyłyśmy, że nie przyjechały autobusy, tylko budy, i że żandarmi zgarniają ludzi, krzycząc: „Schnell, schnell!”.
Ludzie jeszcze nie rozumieli i spieszyli się.
Przepychali przy wsiadaniu, żeby się dostać do auta. Niewiele brakowało, a zgarnęliby i nas wraz z innymi.” (s. 221-222)
Bibliografia
– Noemi Szac-Wajnkranc, Przeminęło z ogniem. Pamiętnik. Pisany w Warszawie w okresie od założenia getta do jego likwidacji, przedmowa Efroim Kaganowski, Wydawnictwo Myśl, Warszawa 1990.
– Leokadia Schmidt, Cudem przeżyliśmy czas zagłady, przedmowa i objaśnienia Władysław Bartoszewski, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1983.
– Emanuel Ringelblum, Archiwum Ringelbluma. Konspiracyjne Archiwum Getta Warszawy, tom 29a Pisma Emanuela Ringelbluma z bunkra, oprac. E. Bergman, T. Epsztein, M. Siek, Warszawa 2018.
– Adina Blady-Szwajger, I więcej nic nie pamiętam, Warszawa 2010.