ELEKTORALNA 5 (mieszkanie Romana Kramsztyka)

Władysław Szpilman

JA, II D

„Wiosną, gdy zacieśniła się moja przyjaźń z Romanem Kramsztykiem, szedłem często po pracy, zamiast do domu, do jego mieszkania na Elektoralną, gdzie spotykaliśmy się, by rozmawiać do późnej nocy. Właściciel mieszkania zaliczał się do szczęśliwców. Miał swoje maleńkie królestwo: pokoik ze skośnym sufitem na ostatnim piętrze jednej z czynszowych kamienic. Tam zgromadził wszystkie swoje skarby, które udało mu się uchronić przed niemieckimi rabunkami: szeroką kanapę pokrytą kilimem, dwa drogocenne stare fotele, przepiękną małą renesansową komodę, perski dywan, jakąś starą broń, kilka obrazów i wiele zbieranych przez lata w różnych częściach Europy drobiazgów, z których każdy był maleńkim dziełem sztuki i rozkoszą dla oka. Dobrze przesiadywało się w tym pokoiku, popijając kawę i wesoło sobie gawędząc przy żółtawym, przyciemnionym świetle lampy, ozdobionej kloszem zrobionym kiedyś przez pana Kramsztyka. Zanim zapadł zmierzch, wychodziliśmy na chwilę na balkon, by pooddychać świeżym powietrzem, które tu, wysoko, było czystsze niż w wąwozach zakurzonych i dusznych ulic. Zbliżała się godzina policyjna, ludzie zamykali się w domach, wiszące nisko na niebie wiosenne słońce okrywało różowym blaskiem ocynkowane blachy dachów, chmary białych gołębi zataczały kręgi na błękicie nieba, a ze znajdującego się w pobliżu Ogrodu Saskiego napływał ponad murami, aż tu, do nas, do dzielnicy wyklętych, zapach bzu. Nadchodziła pora wariatów i dzieci. Pan Roman spoglądał wraz ze mną wzdłuż ulicy Elektoralnej, wypatrując „damy w pióropuszu”, jak nazywaliśmy naszą pomyloną. Wyglądała niebywale. Policzki malowała jaskrawym różem, a centymetrowej grubości brwi przeciągała jedną długą linią przebiegającą od skroni do skroni. Na czarną, podartą sukienkę zarzucała starą zasłonę z zielonego aksamitu z frędzlami, a z jej słomkowego kapelusza sterczało prosto w górę wielkie, fioletowe strusie pióro, które delikatnie kołysało się w takt jej pospiesznych i niepewnych kroków. Po drodze zatrzymywała co chwilę przechodzących, pytając ich uprzejmie i z uśmiechem o zamordowanego przez Niemców na jej oczach męża: Przepraszam… Nie spotkał pan przypadkiem Izaaka Szermana? Wysokiego, eleganckiego mężczyzny z siwą bródką…” (s. 67-69)

Bibliografia

Śmierć miasta. Pamiętniki Władysława Szpilmana 1939-1945, oprac. J. Waldorff, Warszawa 1946.