Lwów

Założony przez książąt ruskich Lwów przez wieki był miastem żydowskim. W XX wieku za sprawą mitologii narodowej stał się miastem wyjątkowym – symbolizującym polskość i przywiązanie do tradycji na Kresach Wschodnich. Utrata Lwowa przez Polskę po II wojnie światowej i dramatyczne losy jego mieszkańców przyczyniły się do powstania legendy miasta – ostoi polskości na wschodnich rubieżach dawnego państwa Jagiellonów. Ale nie tylko – obok Wilna Lwów stał się dla współczesnych poetów i pisarzy symbolem małej ojczyzny. Adam Zagajewski pisał:

„Zawsze było za dużo Lwowa, nikt nie umiał

zrozumieć wszystkich dzielnic, usłyszeć

szeptu każdego kamienia, spalonego przez

słońce, cerkiew w nocy milczała zupełnie

inaczej niż katedra, Jezuici chrzcili

rośliny, liść po liściu, lecz one rosły,

rosły bez pamięci, a radość kryła się

wszędzie, w korytarzach i w młynkach do

kawy, które obracały się same, w niebieskich

imbrykach i w krochmalu, który był pierwszym

formalistą, w kroplach deszczu i w kolcach

róż. Pod oknem żółkły zamarznięte forsycje.

Dzwony biły i drżało powietrze, kornety

zakonnic jak szkunery płynęły pod

teatrem, świata było tak wiele, że musiał

bisować nieskończoną ilość razy,

publiczność szalała i nie chciała

opuszczać sali”.

(Jechać do Lwowa, fragment)

Historia tego miejsca pełna była dramatycznych i burzliwych wydarzeń, jednak pierwsza połowa XIX wieku to dla niego czas szczególny. Za sprawą artystów, literatów, historyków zaczęto je identyfikować z wolnością intelektualną, która wpływała na klimat miasta. Zmysł krytyczny i swoisty rodzaj autoironii, jaki się z tym wiązał, wpłynął na rozwój takich literackich form, jak anegdota, paszkwil, pamflet, pastisz. Nie tylko literaci na co dzień zajmowali się opowiadaniem sobie różnych zabawnych i pikantnych historyjek, robili to wszyscy, poczynając od furmanów i straganiarek po urzędników i sklepikarzy. I jeśli nie napisano zbyt wielu utworów ani tym bardziej panegiryków na cześć samego Lwowa, to dlatego, że w centrum uwagi twórców było życie towarzyskie. Nie architektura, pomniki, szerokie ulice, ale barwne życie i ludzie tworzyli aurę tego miasta. Śmiech, jaki rozbrzmiewał na ulicach i na papierze, miał charakter wielowymiarowy i posiadał liczne odcienie: od sarkazmu po rodzaj ciepłego pobłażania. Dowcip był nie tylko monopolem hr. Aleksandra Fredry, w ostre pióra uzbrojeni byli także Józef Dzierzkowski czy bracia Aleksander i Józef Borkowscy. Kronika towarzyska: plotki, skandale i skandaliki, ale także niesprawiedliwość społeczna, głupota i egoizm szlachty i arystokracji były głównym tematem ich utworów. Obrazki lwowskie są świadectwem przekazywanego z pokolenia na pokolenia zmysłu obserwacyjnego, ale także jakiejś wewnętrznej pogody, akceptacji własnego bycia w tym miejscu, zgody na jego ułomności i wady mieszkańców. Publicystyka łatwo przechodziła w literaturę piękną i na odwrót. A formy pograniczne – felietony, reportaże – pozwalały na ujawnienie często złośliwego i przekornego temperamentu twórczego piszących.

Przez dłuższy czas Lwów nie był uznawany za piękny. Na tle Krakowa wypadał niemal mizernie, szaro i nieefektownie.

Lwów – widok miasta

Lwów – widok miasta

Nieliczne renesansowe kamienice nie mogły rywalizować z zabytkami dawnej stolicy, nie było to miasto starożytne, a swój wygląd, o czym wszyscy doskonale wiedzieli, zawdzięczało subsydiom rządu austriackiego, który postanowił uczynić z podrzędnej mieściny miasto nowoczesne. Jednak genius loci Lwowa narodził się nie za sprawą galicyjskiej biurokracji, ale ludzi. Wyjątkowość i niepowtarzalność pojawiły się wraz z romantycznymi spiskowcami. Rzecz charakterystyczna, polityczne zaangażowanie łączyli oni z entuzjazmem dla teatru, sztuki i nauki oraz zabawy.

Choć w mieście rozbrzmiewała polska mowa, to nie ona nadawała mu niezwykły klimat. Mieszały się tu różne języki, kolory, zapachy i dźwięki. Żydzi, Ormianie, Niemcy, Czesi, Rusini oraz Polacy tworzyli wielobarwną mozaikę, przyciągającą aktorów, kupców, masonów, uczonych, szulerów i złodziejów. Jeszcze w latach dwudziestych XIX wieku nic nie zapowiadało, że miasto stanie się galicyjską metropolią. We wspomnieniach księcia Ludwika Jabłonowskiego nie odnajdziemy zachwytu czy sympatii. Z jego opisu wyłania się raczej ponury i przygnębiający obraz prowincjonalnego miasteczka oddalonego od głównych szlaków: „Obraz Lwowa, jakim był w 1817 r., ciekawym być nie może. Była to wprawdzie czterdziestotysięczna, ale brudna i niepokaźna mieścina, otoczona wokół zwaliskami wałów, u nóg których składano z całego miasta po dołach śmiecie. Śródmieście (Krakowską, Ormiańską, Bosacką i Halicką bramą zamknięte, których nazwiska już tylko w pamięci istniały) było mniej więcej do dzisiejszego podobne […] W samym środku Rynku wznosiła się stara wieża ośmiokątna, od dzisiejszej smuklejsza i kształtniejsza, bezpośrednio otaczał ją czworobok jednopiętrowych brudnych kamieniczek, krętymi uliczkami poprzeżynany […] Kilkanaście ubogich sklepów bez wystaw stanowiły ozdobę Rynku, sukna zaś i – jak twierdzą – bogate bławaty leżały po żydowskich sklepach na Ruskiej ulicy, na Rynku była tyko jedna żydowska kamienica rodzinie Mizesów nadana […] Od Chorążczyzny […] wypływała bezwstydnie brudna Pełtew […] Spomiędzy gruzów, gdzie dziś plac Mariacki sterczało parę nędznych dworków z ogródkami i żółcił się odwach na moście […] Hotel George’a, dawniej Rosyjski, stał samotny. Podwalem ciągnęły się dworki i kamieniczki, parkany, sadzawki pełne żab i łysek aż po Krakowskie. Sykstuska, Jezuicka (Jagiellońska), Szeroka (Kopernika) dzisiaj najpiękniejsze ulice miasta pyszniły się lichymi kamieniczkami […] Od Niskiego Zamku (tam gdzie dziś teatr) zaczynało się czarne miasto, do Krakowskiego placu, na nim stały stragany Ormian z wyziną i kawiorem, balie z rybami, kramy z postronkami, owsem, starymi rzemieniami, a za nimi świat kapciów i łachman […] aż po tandetę, po Hyclową Górę i Okopisko […] Całe miasto otoczone było wsiami (dzisiejszymi przedmieściami) Kalinowskich, Jabłonowskich, Komorowskich, Potockich, Lanckorońskich […] Bezleśna góra białego, szczerego piasku ze zwaliskami Wysokiego Zamku dziś czarujący ogród, wtedy sama do przedpotopowej ruiny podobna, ocieniała z tej strony miasto obdrapana […] Brukowanym było całe śródmieście wielkimi okrąglakami, o chodnikach mowy nie były, więc błoto i pył po kostki” (Pamiętniki).

Brudne kamienice, kręte uliczki, sklepy bez wystaw, stragany z tandetą, ruiny zamków i wszechogarniające błoto to w XIX wieku stały element większości wschodnich miast polskich, co nie sprzyjało wzniosłym czy romantycznym uniesieniom. Uroków Lwowa nie dostrzegł też cesarz Józef II, którego sześciokonny zaprzęg ugrzązł, jak mówi legenda, w błocie na środku rynku. Być może ta niefortunna przygoda natchnęła go myślą o konieczności modernizacji miasta, które od 1772 roku znalazło się w granicach monarchii habsburskiej.

Prowincjonalność Lwowa, brud i inne niedogodności nie przeszkadzały polskim magnatom. Potoccy, Tarnowscy, Ponińscy „trzymali tam domy”, Czartoryscy mieszkali nieopodal Kaleczej Góry, Rzewuscy – w kamienicy królewskiej na rynku. Michał Wielhorski, przyjaciel Jana Jakuba Rousseau, który dla niego napisał Uwagi nad rządem polskim, oraz Karol Radziwiłł „Panie Kochanku” mieli pałace na Krakowskim. Miasto znane z jarmarków i zabaw nie stawiało wysokich wymagań swoim mieszkańcom, każdy mógł oddawać się własnym upodobaniom i zachciankom. Nie podnosiło to jednak poziomu intelektualnego. W 1815 roku przybyły z Kongresówki Stanisław Chołoniewski pisał: „Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak się człowiek we Lwowie nudzić musi. Nie można tu nic skorzystać ze względu na naukę. Wielu ludzi poczciwych znalazłem, ale ani jednego wykształconego. Gromada suchych figur perorujących sofizmatami” (S. Wasylewski, Historie lwowskie). Również i później wielu światłych Polaków i Polek, m.in. Narcyza Żmichowska czy Bronisław Trentowski, z niechęcią wypowiadali się o Lwowie, gdzie w ich opinii panowała tępa beztroska i nieuctwo. W porównaniu z Wilnem czy nawet Poznaniem zarówno samo miasto, jak i cała Galicja postrzegane były jako miejsca pogrążone w marazmie i apatii.

Z rogatek Warszawy i Poznania otoczona kordonem Galicja wydawała się dziwaczną, niemal zamorską krainą. Wyśmiewano się z panujących tam obyczajów. Przedmiotem niekończących się dowcipów był akcent i wiedeńska elegancja. Goszczyński wspominał, że w 1831 roku jego towarzysze broni pochodzący z Galicji nawet na linii frontu nie zapominali o gorsetach i żelazkach do włosów.

Czas sprzyjał wszakże dawnej ormiańskiej osadzie i w krótkim czasie Lwów stał się jednym z najbardziej wyrazistych miast polskich. Tu bowiem powstał ośrodek naukowy Ossolineum, tu rozwijał się uniwersytet, seminarium unickie i prężnie działał teatr. Prawdą jest, że miasto lubiło się bawić i korzystało ze sprzyjających warunków politycznych. Teoretycznie jego położenie oraz bliskość Krakowa skazywały je na drugorzędność i prowincjonalizm. Ale stało się inaczej. Po pierwszym rozbiorze Polski, kiedy Lwów stał się stolicą Galicji i Lodomerii, szybko zaczął się zmieniać. Można też przypuszczać, że rząd austriacki świadomie wybrał go na stolicę prowincji jako przeciwwagę dla Krakowa – niebezpiecznego z powodu swojej historii i nastrojów społecznych. Austriacy wykorzystali położenie rozpościerającego się na pagórkach miasta. Wybudowali proste ulice, duże place oraz parki, jednak w oczach wielu przyjezdnych miasto nadal wydawało się brzydkie, nie podobał się wiedeński styl – mówiono, w duchu epoki, że jest bez twarzy i wyrazu. Jednak po jakimś czasie odwiedzający to miasto literaci zaczęli dostrzegać dobre strony Lwowa, i to Kraków zaczął tracić urok w ich oczach, postrzegany teraz „jako ruina przeszłości” (Deotyma, Pamiętnik, 1843), „trup stolicy” (Honoré de Balzac, 1847) i „miasto grobowe” (Walerian Kalinka, Listy o Krakowie, 1850), „wielkie cmentarzysko” (Józef Ignacy Kraszewski, Zagadki, 1870). W swoich relacjach podróżnicy często przeciwstawiali sobie te miasta – ściśnięty uliczkami, konserwatywny Kraków i wolnomyślicielski Lwów z szerokimi arteriami.

Lwów - ratusz

Lwów – ratusz

Już na przełomie XVIII i XIX wieku rozpoczęto naprawę dróg i mostów, usprawniono pracę poczty, szkolnictwo nadrabiało zaległości. Jednak dla mieszkańców Lwowa i innych miast galicyjskich najbardziej dokuczliwe były nie nadmierne podatki czy pobór do wojska, ale poczucie bycia obywatelem gorszej kategorii i buta Austriaków. Wielu pamiętnikarzy wspominało suszącą się bieliznę i mundury austriackie w oknach Ratusza. Mimo tych niedogodności szło ku lepszemu – w następstwie kasaty zakonów kontemplacyjnych dokonanej przez Józefa II zostały oddane do użytku publicznego 23 kościoły i klasztory oraz siedem cerkwi. Klasztor i akademia jezuicka, której swego czasu uczniami byli abp Ignacy Krasicki, ks. Grzegorz Piramowicz czy Franciszek Karpiński, zostały przeznaczone na urzędy. Klasztor potrynitarski przerobiono na uniwersytet i gimnazjum, potrynitarski kościół na bibliotekę uniwersytecką. Kościół pofranciszkański stał się siedzibą teatru i pełnił tę funkcję aż do czasu wybudowania nowego gmachu przez Stanisława Skarbka w 1842 roku.

Kiedy przedmieścia połączyły się z centrum, władze przeprowadziły szereg prac regulujących cuchnącą Pełtew. Wzdłuż rzeki urządzono promenadę, czyli Wały Hetmańskie i Wały Gubernatorskie. Józef Dunin Borkowski, autor sonetów pełtewskich, będących parodią Mickiewicza (Pełtew z rana, Pełtew wieczorem), mieszając różne gatunki poetyckie, z humorem opisuje brudną, pełną nieczystości rzekę przepływającą przez miasto. Nie zapomina do obrazu dorzucić obyczajowego drobiazgu, który nadaje tej miniaturowej formie swoisty dramatyzm:

„Słońce głowę schowało ze Świętego Jura

W perły się rosy stroi pokrzywiana łąka

Szybko Pełtew w swym biegu ustawnie się jąka,

Jakby ją łaskotała swawolna natura

[…]

Melodyjnie słuch pieści dźwięk żaba i łąka,

Słychać, jak grzmi złodziejska przed policją skóra”.

(Pełtew wieczorem)

Lwów - Wały Hetmańskie

Lwów – Wały Hetmańskie

Innymi ulubionym miejscem Borkowskiego był ogród pojezuicki (późniejszy Kościuszki). W satyryczno-realistycznym ujęciu ten park publiczny przeradza się w „miejsce niezwykłe”, w którym w oparach dymu i wyziewów alkoholu rozprawia się i decyduje o losach Europy. Groteska, blichtr, konwencjonalność tworzą ramy dla naszkicowanej przez poetę sceny z życia miasta:

„Błyszczy na stole piwem Europa skreślona

Strategia siłą owsa z butelek wytryska

Dymem kurcząt smażonych natura omglona

Jak twarz starej dewotki zza kwefu połyska

[…]

Pudel po ziemi – piłka po powietrzu lata

A obłok bakunowy przeciąga nad gajem.

Po tych czarach ogrody Pełtewy poznajem

Z tych ingrediencji czas tu powabne dni splata…”.

(Ogród jezuicki)

Kiedy w 1826 roku wichura zwaliła wieżę ratuszową, wybudowano nowy, ogromny gmach z imponującą liczbą 156 pokoi i dziewięciu sal, przypominający raczej koszary niż reprezentacyjny gmach miasta. W 1877 roku rozpoczęto wyburzanie starych fortyfikacji, rozebrano bramy Halicką i Krakowską, urządzając tam spacerowe planty, a po wschodniej stronie miasta już po roku 1830 zrobiono to samo, sadząc drzewa. Około 1840 roku Lwów miał 70 tysięcy mieszkańców, Kraków zaś czy nawet Poznań około 35 tysięcy, było to więc miasto jak na tamte czasy duże. I miało charakter wielonarodowy. Największą grupę stanowili Żydzi (w 1772 roku spośród 25 tysięcy mieszkańców ludności żydowskiej było 14,5 tysiąca). Pierwsze zapiski o Żydach lwowskich pochodzą z najstarszych ksiąg miejskich z roku 1387. Mieszkali oni przy ulicach Żydowskiej (Nowa Żydowska, w 1871 roku przemianowana na Blacharską), Ruskiej, Serbskiej, Boimów (Wekslarskiej) oraz poza śródmieściem w dzielnicach Krakowskiej i Żółkiewskiej. Żydzi mieli więc swoją ulicę Żydowską, Ormianie – Ormiańską, Rusini – Ruską i Ruską Boczną, a nawet Szkoci – Szkocką, nazywaną też Szkockim Targiem. Romantyczny Lwów miał cztery dzielnice: Chorążczyznę, Gródecką, Łyczakowską i cieszącą się złą sławą Żółkiewską, podobno będącą siedliskiem koniokradów, złodziei i wszelkiej maści wyrzutków.

Strona: 12

Bibliografia

1. Jabłonowski Ludwik, Pamiętniki, Kraków 1963.
2. Podhorodecki Leszek, Dzieje Lwowa, Warszawa 1993.
3. Sapieha Leon, Wspomnienia, Warszawa 1912.
4. Wasylewski Stanisław, Historie lwowskie, Lwów 1921.
5. Zawadzki Władysław, Pamiętniki życia literackiego w Galicji, Kraków 1961.