NALEWKI 12
Ita Dimant
JA/ONI, IIB
„Zdecydowaliśmy się w końcu wreszcie na pokój z kuchnią, odnajęte na Nalewkach 12. Nikt nie chciał się zgodzić na dzieci. A większy lokal wprost od gospodarza kosztował kilka tysięcy złotych – czegośmy nie mieli. (…)
W dużym pokoju postawiłam tylko szafę i tapczan, na noc rozstawiało się łóżka, a rano wynosiło. Musiałam trochę miejsca mieć dla dzieci. Pokazałam matkom dzieci ten lokal i zostawiłam im decyzję. Stawało mi się już chwilami obojętne, czy dzieci zostaną, czy nie. Dla mnie samej myśl, że będę w tej ciasnocie pracowała z piętnastką dzieci, była dość męcząca. Ale te matki same mieszkały teraz kątem u kogoś i ich aspiracje wydatnie zmalały. Wszystkie dzieci zostały, oczywiście z wyjątkiem tych, które zamieszkały zbyt daleko.” (s. 29)
JA/ONI IIC
„Pewnej soboty pod koniec lutego 1942 roku – leżałam jak to zwykle w sobotę w łóżku – wpadł do nas jakiś chłopak, pytając o ojca. Był to syn dalekiego krewnego ciotki, mieszkającego w Parczewie. Po jego rozmowie z wujkiem okazało się, że uciekł wraz ze swoim młodszym bratem z rąk gestapowców, którzy ojca ich w swe ręce dostali. Mieli w Parczewie fabrykę wody sodowej i kwasu i w okresie wojny byli dostawcami dla stacjonującego w okolicy wojska. (…)
Przyszedł więc do nas, by wujka, dawnego przyjaciel jego rodziców, spytać o radę. Wujek miał tylko jedną radę (jak zwykle w takich wypadkach): “zostań u mnie”. “Jesteś przyzwyczajony wprawdzie do lepszego życia, ale… czym chata bogata”. Łatwo się to mówiło, ale przy takiej ciasnocie umieścić jeszcze dwoje ludzi – bo i brat miał przyjechać – nie było rzeczą łatwą. I w dodatku dwóch obcych zupełnie ludzi, i do tego mężczyzn. Kuchnia, którą my prowadziliśmy, nie była wyliczona na jeszcze dwie osoby, prowadzące dotąd życie luksusowe. Cała ta sprawa nie była prosta, ale my z Sarenką nie należałyśmy do osób, które w takim wypadku reagowały protestem. Ojciec tak powiedział i inaczej nie mógł postąpić – teraz musimy, a raczej ja muszę, bo jednak Sarenka nie mieszkała z nami razem, zobaczyć, jak i tym nowym kłopotom sprostać.
Po tygodniu przyjechał młodszy brat – Abe [Feigenbaum] – i po długich naradach i przekładaniach zostało postanowione, że oni dwaj będą wpłacać do wspólnej kasy trzecią część (było nas obecnie sześcioro, więc oni dwaj byli trzecią częścią całości) pieniędzy, a życie nadal będziemy prowadzić takie jak dotąd.” (s. 33-35)
JA/ONI, IID
„U nas w domu warunki się trochę poprawiły w tym czasie. Nie potrzebowałam opalać pokoju, a gospodarstwo na sześć osób dawało się prowadzić sumą – jaką dysponowaliśmy z mojej pensji i wkładu chłopców – racjonalniej i trochę jakościowo lepiej niż przedtem, tylko z moich środków na cztery osoby. Nie przeszkadzali mi teraz tak bardzo, gdyż pokoju używałam tylko podczas deszczu. Był to także jeden z powodów, dlaczego nie powiedziałam Pińkowi, że lepiej będzie dla niego, a dla mnie także, gdy się od nas wyprowadzi. Nie chodziło o mnie. Chodziło o to, że wujek i ciotka, dzięki wytworzonym warunkom, lepiej się trochę odżywiają, jednocześnie nie biorąc nic w podarku (by tak to delikatnie nazwać).” (s. 40)
„Tymczasem któregoś dnia Abe dostał bólów w prawym boku i zanim zdążyliśmy się zorientować, co mu jest – już był ropny stan wyrostka robaczkowego. Zrobiono natychmiast operację i cudem jakimś udało się go uratować. Pierwszym jego słowem jeszcze pod działaniem narkozy było: “Ita?” (…)
Znowu dodatkowy obowiązek – codziennie gotować jedzenie dla chorego, a w przerwie obiadowej pędzić z Nalewek na Leszno do szpitala, by się z nim widzieć i zanieść jedzenie. Mógł także to Piniek zrobić, ale mnie się łatwiej było dostać do niego, bez przepustki od lekarza.” (s. 40-41)
JA, IIIA
„Wtorek [28 lipca] – gdy przyszłam z rana na Nalewki 12 zajrzeć do wujka, przybiegł ktoś spod 23. z wiadomością, że ojciec mój wrócił.” (s. 54)
ONI, IIIA
„W naszym mieszkaniu na Nalewkach pełno ludzi pracujących w mieszczącym się w tym domu szopie. To znaczy nie pracują, siedzą tylko. Ale już w szopach robią akcje i zabierają ludzi. Co chwila krążą inne pogłoski – że mają zostawić dwieście tysięcy pracujących ludzi, że akcja wysiedleńcza ma tylko trwać do miesiąca, że do dwóch tygodni, że to, że tamto. Zwariować można.” (s. 61)
JA/ONI, IIIA
„A więc fikcyjny mąż być musi. Syn [Josef] naszego gospodarza z Nalewek pracuje w szopie Schultza. Najlepsza placówka. Ma on osiemnaście lat, ale może być “mężem”. Natychmiast się zgadza. Rano ojciec mój [rabin Rozencwajg] wypisał mi świadectwo ślubu. Nie namyślał się ani sekundy, gdy mu powiedziałam, czego od niego chcę. Teraz był tylko ojcem, chcącym ratować swe dziecko.” (s. 47)
„Zawlokłam się do domu. Wujek i ciotka wrócili na Nalewki 12.” (s. 54)
„Mój „mąż” przyniósł dziś dobry ausweiss z szopu [Schultza]. Mogę się z nim swobodnie poruszać, ale dla Ukraińców nie ma to znaczenia. Gdy oni robią blokadę, nie patrzą na nic.
Gdyśmy właśnie siedzieli i oglądali ten dokument, wszedł policjant z Mińska Mazowieckiego. Przyjechał ciężarówką i chce zabrać wujka, ciotkę i mnie. Nie wiem, co mam robić? Chcę być z nimi, ale tak mi ciężko odejść od Sarenki i zostawić ją w tym piekle. Toczy się we mnie walka. Widzę po Sarence, że i ona niechętnie myśli o moim wyjeździe. Ma Kubę i bardzo, bardzo go kocha, ale gdybym ja odjechała, nie miałaby już nikogo łączącego ją z domem. W końcu zdecydowałam się jednak jechać z wujkiem. Może będzie potrzebował mojej opieki? Choć wiedziałam, że kuzynostwo także go kocha jak ojca, że materialnie mu u nich niczego brakować nie będzie. Ale może się będzie czuł tak bardzo osamotniony bez choćby jednego z wszystkich jego dzieci? Tak, chcę z nim jechać (los chciał inaczej).” (s. 55-56)
„Ojciec mówi, że cała jego rodzina – siostra, siostrzeńcy z żonami i dziećmi, i dalsze kuzynostwo – już także została wywieziona… A co z nimi będzie – nie wie. Już nie ma sił się ukrywać w piwnicach… Słucham tego wszystkiego, a moje serce staje się jak pęczniejący ropą wrzód.” (s. 68)
Bibliografia
– Ita Dimant, Moja cząstka życia, Warszawa 2002.