NOWOLIPKI 18

Emanuel Ringelblum

ONI, I

„Na Smoczej jest Pfeiffer [Fabryka Garbarska P.F. ‘Bracia Pfeiffer’], na Nowolipkach [18] kościół, na Mylnej Szpital Ewangelicki, Hennenberg [Fabryka Wyrobów Metalowych] na Chłodnej [22].” (s. 159)

Ita Dimant

JA, IIIA

„Wybieram się do krawca. Jego siostra idzie mną do pracowni – Nowolipki 18, by mi wydać palto. Pakuje je wychodzę. Ale muszę się szybko cofnąć. Na podwórku pełno policji. Gwizdki i krzyki: ,,Wychodzić!”. Wszyscy schodzić. Już słychać strzały. Pędzę schodami w górę, schować się, gdzieś się ukryć. Nie chcę iść sama, by nawet Sarenka nie wiedziała, gdzie się podziałam. Przecież jeśli iść, to już razem z nią, lub z nią się rozstać. Serce bije jak oszalałe. Jakiś strych, ale nie ma się gdzie ukryć. Jakiś wyłom w murze. Przedostaję się przez ten wyłom. Paczka mi wypada z rąk. Jestem na takim samym strychu. Boże, nie mam mojej skórzanej torby z dokumentami i pieniędzmi. Teraz już przepadłam. Przeskakuję przez ten sam wyłom z powrotem. Szukam torby – nie ma. Ale nie, to nie tu najpierw byłam, to jest inny strych. Znów jakiś wyłom w murze, przechodzę i znów taki sam strych. Czy ja oszalałam? Patrzę błędnie, wciąż przeskakując przez jakiś wyłom, i wciąż jestem, zda się, na tym samym strychu. I do jakiej klatki schodowej dochodzę z myślą, że może ona prowadzi na inne podwórko – słyszę na dole gwizdki policji, tupot ich nóg po schodach i walenie w pozamykane drzwi. Więc pędzę z powrotem, znów przeskakuję przez dziurę w murze i już nie wiem, co się ze mną dzieje… Kucam w jakimś kącie, gryzę palce do krwi, myśląc gorączkowo: nie, nie, tylko nie wpaść w obłęd, tylko nie tracić przytomności, może tu nie przyjdą… Nagle w gorączkowym poszukiwaniu jakiegoś schowka odkrywam duże, żelazne, okute drzwi. Ciągnę je w kąt strychu, opieram jednym końcem o belkę wystającą jakieś piętnaście cm od podłogi – i rozciągam się na podłodze, przykrywając się tymi drzwiami. Głowę nakrywam jeszcze jakimiś walającymi się tam lumpami i śmieciami i leżę. Ciężko mi oddychać, ciało mi drętwieje, serce, zda się, chce przebić klatkę piersiową. Już zaczynam wpadać w odrętwienie umysłowe, gdy nagle budzą mnie z tego stanu zbliżające się kroki. Ktoś wchodzi na strych… przeszedł jeden, drugi – już jest na tym, gdzie ja się znajduję… Uspokój się, serce moje, nie bij tak głośno, że, zda się, słychać każde uderzenie o kilometr. Właśnie w tej chwili czuję, że muszę się poruszyć, gdyż inaczej się zaduszę. Ale ostatnią resztką woli powstrzymuję się – nie znaleźli – przeszli dalej. By ktoś był pod żelaznymi, okutymi drzwiami, leżącymi prawie na samej podłodze nie mogli przypuszczać. Po jakimś czasie, trwającym, zda się, wieki, usłyszałam nawoływanie ludzi, pytających się wzajemnie, kto został zabrany, kto zabity. Zrozumiałam, że już po blokadzie.” (s. 58-59)

 

Janina Bauman

JA/ONI, IIIB

„W niedzielę 6 września [1942] nad ranem obudziła mnie krzątanina naszych współlokatorów, którzy jak szaleni biegali po pokojach pakując swoje manatki. Okazało się, że w nocy na murach bloku policyjnego rozklejono nowe zarządzenie. Wszyscy mieszkańcy bloku mieli opuścić domy przed godziną dziesiątą rano i chwilowo udać się bardziej na północ, na ulicę Wołyńską.” (s. 98)

JA, IIIB

„Ulica Wołyńska, której nigdy przedtem nie widziałam, należała do najnędzniejszych, najbardziej zaniedbanych i brudnych ulic warszawskiego getta. Ludzi, którzy mieszkali kiedyś w przerażających ruderach dawno już wywieziono. Drzwi wszystkich mieszkań pootwierane, ukazując przyprawiający o mdłości brud i spustoszenie. Nowo przybyli zapędzeni do mieszkań przez żydowskich policjantów na służbie, siadali na podłodze jeden tuż przy drugim (…) Od policjanta, który usadowił własną rodzinę obok nas, usłyszałyśmy, że że nasz pobyt na Wołyńskiej może potrwać kilka godzin, bądź kilka dni. Nikt nie wiedział na pewno, po co nas sprowadzono. Nagle przypomniałyśmy sobie, że nie mamy nic do jedzenia. Byla dziewiąta pozostała nam jedna godzina. Mimo ostrego sprzeciwu Mamy, postanowiłam wrócić na Nowolipki, żeby zabrać ziemniaki. Obok nas siedzieli nasi współlokatorzy z mieszkania na Nowolipkach, doktor Koenig z żoną i dwoma synami. Starszy z tych chłopców, trzynastoletni Adam, który był wyjątkowo sprytny, zaoferował się pójść ze mną, doprowadzając swoją matkę do istnego ataku histerii. Wyśliznęliśmy się jakoś z zatłoczonego mieszkania i z wielkim trudem zaczęliśmy przedzierać się pod prąd, bo tłum walił wciąż jeszcze na północ. Gdy dotarliśmy do rogu Nowolipek, ujrzeliśmy Ukraińców i Łotyszy obstawiających właśnie tę ulicę. Cofnęliśmy się przerażeni i wiedzeni instynktem wpadliśmy do najbliższej bramy. Dom był wymarły, wszyscy mieszkańcy już go opuścili. Chciałam natychmiast wracać na Wołyńską, ale Adam chwycił mnie za rękę i pociągnął na schody. Frontowe drzwi mieszkań, zgodnie z rozkazem, były otwarte. Wtargnęliśmy do pierwszego z brzegu mieszkania. Nim zdążyłam zrozumieć, co robię w cudzym domu, Adam zaczął myszkować po pokojach w poszukiwaniu żywności. Wkrótce trafił na na sześć puszek z sardynkami ukrytych w szafie. Dwie z nich wsunął do mojej kieszeni, resztę wziął dla siebie i niezwłocznie ruszyliśmy w drogę powrotną. Wylądowaliśmy na Wołyńskiej punktualnie o dziesiątej.” (s. 99 – 100)

„Teraz oczekiwało nas nowe niebezpieczeństwo: powrót do bloku [Nowolipki]. Wkrótce padł rozkaz, by wszyscy opuścili ulicę Wołyńską i zebrali się na obszernym dziedzińcu Gminy Żydowskiej [Zamenhofa 19]. Julka nie było z nami. Mama straciła go z oczu w czasie rejestracji. Wyruszyłyśmy z tłumem, Zosia i ja przyklejone do Mamy z obu stron, pozbawione “numerów życia”. (…) W płomiennym blasku zachodzącego słońca SS-owcy, uzbrojeni w pejcze i karabiny krzątali się energicznie po dziedzińcu, ustawiając niesforny tłum w regularną kolumnę. Wrzaskiem, gwizdem i pejczami zapędzali ludzi w zwarte szeregi. Z nas i dwoja nieznajomych uformowano przepisową piątkę i dołączyliśmy do kolumny. Następne piątki natychmiast ustawiły się za nami: Niemcy działali szybko i sprawnie. Ludzie byli wystraszeni i tylko dyszeli ciężko, nie śmiąc odezwać się ani słowem.” (s. 103)

JA, IIIC

„W końcu września blok policyjny przeniósł się z Nowolipek na Zamenhoffa [nry od 30 do 40). Z okna mojego nowego pomieszczenia widziałam teraz pamiętny dziedziniec Gminy Żydowskiej [Zamenhofa 19], a po jego lewej stronie pilnie strzeżoną bramę skurczonego getta.” (s. 107)

Bibliografia

– Emanuel Ringelblum, Archiwum Ringelbluma. Konspiracyjne Archiwum Getta Warszawy. t. 29: Pisma Emanuela Ringelbluma z getta, oprac. J. Nalewajko-Kulikov, Warszawa 2018.

– Ita Dimant, Moja cząstka życia, Warszawa 2002.

– Janina Bauman, Zima o poranku. Opowieść dziewczynki z warszawskiego getta, Kraków 1989.