NOWOLIPKI 57

Leokadia Schmidt

JA, III A

„Któregoś dnia na podwórzu naszego domu, zamieszkanego przez ponad 70 rodzin, po zamknięciu bramy lokatorzy jak zwykle komentowali wypadki dnia. W pewnej chwili dozorca oddał mężowi, który był wówczas prezesem naszego komitetu domowego, jakiś list, mówiąc, że to z gminy. Ponieważ już było za ciemno na przeczytanie listu, mąż poprosił członków komitetu do nas, aby wspólnie zapoznali się z jego treścią. Jak się okazało nie był to list z Gminy Żydowskiej, ale odezwa do ludności nie wiadomo przez kogo napisana. Wyjaśniała ona, że to nie jest wysiedlenie, że te wszystkie listy, które rodziny otrzymują, są nieprawdziwe, wysiedlenie jest faktycznym mordowaniem Żydów, idzie tu o zupełne zgładzenie całej żydowskiej ludności w Polsce. Dalej nieznany autor nawoływał do obrony i do stawienia oporu: „Nie dać się prowadzić jak barany na rzeź, jak ginąć, to z honorem”. Ludzie z komitety skwitowali to wzruszeniem ramion, ktoś dodał, że to prowokacja niemiecka.” (s. 26)

JA, III A

„Pierwszy raz byłam świadkiem blokady żydowskiej policji czwartego dnia wysiedlenia. Miało to miejsce dwie bramy dalej od naszego domu. Dzień był deszczowy. Polica otoczyła dom, zamykając bramę. Po kilkunastu minutach zajechało kilka wozów, które zaczęły się szybko zapełniać. Wychudłe szkielety ludzkie, ubrane w strzępy, z ubożuchnymi tobołkami, powsiadały na wozy zaprzężone w parę koni. Dzieci trzymały się kurczowo matczynych spódnic. Mężczyźni stali w ponurym milczeniu. Kobiety szlochały rozpaczliwie. Krewni i znajomi, ci szczęśliwi, którzy posiadali zaświadczenia pracy, szli za wozami, odprowadzając jeszcze kawałek swoich bliskich. Żegnano się z rozpaczliwą determinacją, jakby przeczuwając, że to ostatni raz. Stałam na balkonie, gdyż mieliśmy frontowe mieszkanie, na razie byłam jeszcze widzem […]. Nazajutrz rano odbyła się pierwsza blokada u nas. Zamknięto bramę. Każda klatka schodowa, a było ich siedem, obstawiona została grupą policjantów. Chodzili po mieszkaniach, polecając wszystkim lokatorom zejść na podwórze i pozostawić otwarte drzwi mieszkań. Męża podczas tej blokady nie było w domu. O siebie i dziecko była spokojna, gdyż posiadałam zaświadczenie. Natomiast niepokoiła mię inna sprawa: na parterze, w tej samej klatce schodowej, gdzie mieszkaliśmy, mieściła się nasza fabryczka. Ukrywali się w niej dwaj nasi pracownicy z żonami i dziećmi, bo nie mieli żadnych zaświadczeń. Mąż dlatego między innymi tak usilnie starał się o założenie własnego szopu, by móc ich zatrudnić i w ten sposób dać im ochronę i zabezpieczyć od wysiedlenia. Łączyły nas serdeczne stosunki. Pracowali od początku założenia fabryki przez męża, jeszcze za jego czasów kawalerskich. Reszta pracowników udała się do Rosji zaraz po wybuchu wojny. Ukrywaliśmy również kilku sąsiadów, którzy na razie jeszcze nie mieli zaświadczeń. Trzymaliśmy drzwi zamknięte na kłódkę, a okiennice pozamykane. W ten sposób miało się wrażenie, że nikogo tam nie ma. Inni ludzie z naszego domu chowali się po piwnicach lub gdzie mogli. Dom przy Nowolipkach 63 (my mieszkaliśmy pod nr 57) miał na podwórzu schron na wypadek nalotów. Zejście było jakby do kanału. Urządzono tam płatną kryjówkę. Opłatę pobierał dozorca domu. Gdy wszyscy byli już w schronie, zamykał wieko i zasypywał piaskiem. Wszyscy, którzy mieli zaświadczenia pracy, schodzili na podwórko, a po sprawdzeniu przez policję wracali do mieszkań. Ja nawet nie zeszłam. Wylegitymowałam się w domu. Ze względu na maleńkiego synka i na deszcz pozwolono mi pozostać. Z naszego domu nie zabrano nikogo. To zdarzało się tylko na początku.” (s. 27-28)

JA, III A

„Odbyła się u nas druga blokada policji żydowskiej. Mąż tym razem był obecny. Blokada przebiegała tak jak poprzednia, z tym jednak wyjątkiem, że strychy musiały być otwarte, właściciel zaś piwnicy lub sutereny musiał ją otworzyć w obecności dozorcy i policji. Zabrano wiele osób. Przede wszystkim tych ze strychów i piwnic oraz tych, którzy nie mieli żadnych zaświadczeń pracy. Policja honorowała jedynie zaświadczenia dużych, znanych, od dawna już istniejących szopów.” (s. 31)

ONI, IV A 

„Mąż postanowił udać się do naszego dawnego mieszkania i pracowni, by zabrać jeszcze trochę pozostawionego tam towaru. Ponieważ bez przepustki nie wolno było w ogóle chodzić po ulicy, a mąż jej nie miał, zmuszony był szukać innej drogi. O 5.00 po południu przedostał się przez otwór w strychu na Nowolipie 67. Tam przyłączył się do grupy powracającej z placówki i w ten sposób dotarł do rogu Smoczej i Nowolipek, tj. do parkanu otaczającego szop Hallmana. Szczęśliwie dostał się do zamkniętej bramy, piknie strzeżonej przez werkschutz, u tu powołał się na inżyniera Redera […]. Mąż zapakował tego dnia wszystko, co mogło dać po stronie aryjskiej jakąkolwiek korzyść. Paczki zaniósł do sklepu aprowizacyjnego w tym samym domu […]. Przy okazji mąż poszedł do naszego mieszkania. Na wstępie powitały go wyłamane drzwi. Prawdopodobnie stało się to podczas jednej z blokad. Mieszkanie było w strasznym stanie: zaniedbane i brudne, sprawiało odpychające wrażenie. Nie było w nim już nic z naszego przytulnego domu. Obcy ludzie… Wszystko obce, mim że meble były te same. Nie można było nawet wywołać wspomnień… […]. Rano o 5.00 mąż załadował wszystkie paczki na rykszę sklepikarza, który go podwiózł do nas na Leszno 78. Za okazaniem legitymacji werkschutz wpuścił go do środka. W ten sposób udało nam się uratować jeszcze trochę towaru, który po opuszczeniu getta dał nam możność stworzenia kapitału.” (s. 152-153)

Bibliografia

– Leokadia Schmidt, Cudem przeżyliśmy czas zagłady, przedmowa i objaśnienia Władysław Bartoszewski, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1983.