NOWOLIPKI 63

Leokadia Schmidt

JA, III A

„Pierwszy raz byłam świadkiem blokady żydowskiej policji czwartego dnia wysiedlenia. Miało to miejsce dwie bramy dalej od naszego domu. Dzień był deszczowy. Polica otoczyła dom, zamykając bramę. Po kilkunastu minutach zajechało kilka wozów, które zaczęły się szybko zapełniać. Wychudłe szkielety ludzkie, ubrane w strzępy, z ubożuchnymi tobołkami, powsiadały na wozy zaprzężone w parę koni. Dzieci trzymały się kurczowo matczynych spódnic. Mężczyźni stali w ponurym milczeniu. Kobiety szlochały rozpaczliwie. Krewni i znajomi, ci szczęśliwi, którzy posiadali zaświadczenia pracy, szli za wozami, odprowadzając jeszcze kawałek swoich bliskich. Żegnano się z rozpaczliwą determinacją, jakby przeczuwając, że to ostatni raz. Stałam na balkonie, gdyż mieliśmy frontowe mieszkanie, na razie byłam jeszcze widzem […]. Nazajutrz rano odbyła się pierwsza blokada u nas. Zamknięto bramę. Każda klatka schodowa, a było ich siedem, obstawiona została grupą policjantów. Chodzili po mieszkaniach, polecając wszystkim lokatorom zejść na podwórze i pozostawić otwarte drzwi mieszkań. Męża podczas tej blokady nie było w domu. O siebie i dziecko była spokojna, gdyż posiadałam zaświadczenie. Natomiast niepokoiła mię inna sprawa: na parterze, w tej samej klatce schodowej, gdzie mieszkaliśmy, mieściła się nasza fabryczka. Ukrywali się w niej dwaj nasi pracownicy z żonami i dziećmi, bo nie mieli żadnych zaświadczeń. Mąż dlatego między innymi tak usilnie starał się o założenie własnego szopu, by móc ich zatrudnić i w ten sposób dać im ochronę i zabezpieczyć od wysiedlenia. Łączyły nas serdeczne stosunki. Pracowali od początku założenia fabryki przez męża, jeszcze za jego czasów kawalerskich. Reszta pracowników udała się do Rosji zaraz po wybuchu wojny. Ukrywaliśmy również kilku sąsiadów, którzy na razie jeszcze nie mieli zaświadczeń. Trzymaliśmy drzwi zamknięte na kłódkę, a okiennice pozamykane. W ten sposób miało się wrażenie, że nikogo tam nie ma. Inni ludzie z naszego domu chowali się po piwnicach lub gdzie mogli. Dom przy Nowolipkach 63 (my mieszkaliśmy pod nr 57) miał na podwórzu schron na wypadek nalotów. Zejście było jakby do kanału. Urządzono tam płatną kryjówkę. Opłatę pobierał dozorca domu. Gdy wszyscy byli już w schronie, zamykał wieko i zasypywał piaskiem. Wszyscy, którzy mieli zaświadczenia pracy, schodzili na podwórko, a po sprawdzeniu przez policję wracali do mieszkań. Ja nawet nie zeszłam. Wylegitymowałam się w domu. Ze względu na maleńkiego synka i na deszcz pozwolono mi pozostać. Z naszego domu nie zabrano nikogo. To zdarzało się tylko na początku.” (s. 27-28)

Bibliografia

– Leokadia Schmidt, Cudem przeżyliśmy czas zagłady, przedmowa i objaśnienia Władysław Bartoszewski, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1983.