
25. Odkrycia lekturowe czytelnika
A w Polsce jest coś około dwu tysięcy statystycznych pisarzy. Nic dziwnego, że ta dywizja szukała oparcia w polityce, która dawała nagrody, medale, papier, stołki poselskie […]. Sytuacja materialna większości członków związku literatów w okresie, o którym mówimy, była znakomita, a ich kariery błyskotliwe i szybkie[1].
Herbert wręcz z obrzydzeniem opisuje pisarzy przychodzących na spotkania w Związku Literatów Polskich, który według niego był „zakładem wychowawczym, szkołą upokarzającego drylu”[2]. Prowadzący rozmowę Trznadel dopowiada: „Pan chyba będzie zawsze bronił tego aksjomatu, że człowiek jest wolny w swoich wyborach, bo inaczej to, co mówimy, nie miałoby sensu. Czyli że był możliwy inny wariant”[3]. Odpowiedź Herberta może być odebrana jako swoista wykładnia do odczytania przesłania Domysłów na temat Barabasza:
Trzeba było zdobyć się na gest. Każdy gest moralny w czasach terroru jest połączony z ryzykiem, to jasne, ale także, o dziwo, wydaje się nieskończenie śmieszny. Na scenę współczesnego dramatu wyłazi facet w pełnej zbroi. Gwarantowany huragan śmiechu. Nawet teraz, kiedy zgodzimy się, że należało wówczas opowiedzieć się po stronie prawdy i wolności, brzmi to jakoś żenująco. Ale innej rady nie było i nie ma. Wolność jest zawsze tragiczna, człowiek wolny jest człowiekiem samotnym, człowiekiem marginesu, jak ciężko chory, obłąkaniec, anachoreta. Alternatywą tej postawy było życie w kupie, po „dobrej” stronie historii. A było to życie pozorne, na niby, zakłamane, pełne intryg, podjazdów. chwiejnych układów personalnych[4].