Inga Iwasiów: Pokusa „Lalki”
Pisarka współczesna nie chodzi po ulicach Warszawy, dumając nad geniuszem Bolesława Prusa. Nie siedzi przy laptopie, zazdroszcząc pisarzowi wiedzy o naturze ludzkiej i asortymencie sprzedawanym w sklepach kolonialnych. Pisarka nie słucha utyskiwań na brak powieści współczesnej. Pisze lub nie pisze, bez związku z tą dyskusją, chociaż próbuje także dopasować się do oczekiwań, potrzeb – krytyki, czytelników, rynku, wieczności. Kto chce pisać jak autor Emancypantek? Nie znam nikogo takiego.
Prus ma pozycję niepodważalną, a zarazem przestał dawno oddziaływać na dyskusję o pisaniu w Polsce. Jest zbyt mocarny, by był dostępny, łatwy do zdetronizowania. Oba te zdania są prawdziwe. Nie działa a działa. Tkwi w samym środku naszego doświadczenia czytelniczego, czyli pośrednio daje paliwo pisarskie. Gdyby chciano usunąć Lalkę z kanonu lektur szkolnych, trzeba by zrobić strajk. O wszystkim da się dyskutować, ale nie o konieczności Lalki. To jest ten głos w naszej literaturze, który mówi do nas o przeżywaniu świata, językiem, który możemy zrozumieć, w momencie, gdy tego potrzebujemy. Zdradzamy Prusa dość szybko, wymieniamy na innych patronów, lecz bez niego nie ma bazy. Jest ojcem opisu świata i człowieka w języku polskim, dostępnym dzisiaj.
Myśląc o tym spotkaniu przypomniałam sobie, że już raz czytałam Lalkę. To znaczy oczywiście w sensie profesjonalnym „czytałam”, bo prywatnie nieskończenie wiele razy. Właściwie czas się przyznać. Zawsze unikam odpowiedzi na pytanie o ulubioną, ważną, uniwersalną Książkę Życia. Szybko zapominam o tych modnych, aktualnych lekturach, powołanie się na które buduje prestiż intelektualny pisarki. Ja nie wiem, nie pamiętam, wymazuję, bo czekają następne. Kanon jak kanon. Świadczy o rodzaju odebranej edukacji, z czasem blednie, ustatecznia się. Jednak faktem pozostaje wielokrotna, szkolna i studencka, prywatna i zawodowa lektura Lalki. Nie mam pomysłu na wyjaśnienie fenomenu swojej wierności, mam jedną hipotezę. Otóż jest to jedna z tych książek „dorosłych”, które serwowano nam właściwie w dzieciństwie, pomagając przekroczyć granice między bibliotecznym działem „dla dzieci i młodzieży” a półkami opatrzonymi etykietą „literatura piękna”. Piszę te słowa zanim ponowię lekturę, dość dobrze pamiętaną, gdyż przez dziesięć lat na początku uniwersyteckiej kariery uczyłam pozytywizmu.
W szkolnym ujęciu powieść Prusa opowiada – pamiętamy – o walce romantyzmu z pozytywizmem, arystokracji z nową inteligencją mieszczańską, wyrachowania z miłością. Ma lekki lub zdecydowany odcień klasowy, zależnie od czasu pobierania nauki. Stanowi arcydzieło realizmu. Dowartościowuje miasto. Cywilizację pary. Psychologizuje przedfreudowsko. Wszystkie te – i przynajmniej dziesięć innych – tematów powieści można omawiać w szkole, ponieważ nie zostały jakoś specjalnie „ukryte” pod powierzchnią symboli, aluzji, intertekstów. Co za ulga po romantyzmie, jaki kunszt po wczesnym, pozytywizmie! Powieść realistyczna z zasady otwiera się na czytelnika, zaprasza do kontaktu, nie stawia tamy, lecz zarazem daje wolność docierania do sensu, czytania dla siebie.
W najbardziej nawet szkolnej lekturze nie da się zatrzeć gry namiętności, która każe Wokulskiemu tropić Izabelę jak zapędzoną w ciemny las zwierzynę. Las żądz, oczywiście, w którym sama tkwi, gdy zachęca kuzyna Starskiego do gier erotycznych. Las, do którego nie pasuje odstręczający zapach kalafiora, przez zmysły informujący, że pani Stawska i jej dobroć nie są w stanie zaspokoić głodu miłości, odczuwanego przez kupca galanteryjnego. Kupiec galanteryjny… to brzmi, trzeba przyznać. Przy okazji, niebagatelna okoliczność dodatkowa, dowiadujemy się, iż kalafior mógł być w warszawskiej kuchni drugiej połowy XIX wieku dość popularny, skoro na jego gotowanie stać było niebogatą wdowę. Warto skonfrontować ten motyw z poradnikami kulinarnymi z epoki (oczywiście Lucyny Ćwierczakiewiczowej), nie tylko ze słynną sceną posiłku, podczas którego Wokulski do ryby zabiera się prowokacyjnie nożem. Oto temat dla współczesnego maturzysty, zarażonego kulinarna mania tej dekady: motyw kalafiora i sto potraw z tegoż w kuchni na przestrzeni wieków.
Wróćmy do miłości. Zapewne w młodzieńczej lekturze sprzed niemal czterdziestu lat ważny był opis świata jako targu matrymonialnego. Dziewczynki w moich szkolnych czasach nie wiedziały, że jest w nim coś dwuznacznego, łatwo identyfikowały się z mężczyznami, współczuły odrzuconym, oszukanym, poszukującym ideału, brały ich stronę, a zarazem marzyły o byciu kochaną i zazdrościły pannie Izabeli Łęckiej jej pozycji wartego majątek przedmiotu. Lalka wprowadzała cały ten erotyczny podtekst, a była legalna, szkolna, stała w centrum kanonu, zaraz po Dziadach. Krótko mówiąc, czytałam z tego powodu, być może niedowierzając temu, iż Rzecki był ewidentnie także w stanie wiecznej ekscytacji erotycznej – jednak zbyt stary nawet dla czułego serca nastolatek wychowanych na romantykach i miłości do czynów zbrojnych. Dziadkowie nie mogli kochać. I w ogóle, jak to teraz widzę (nie tylko dlatego, że czytałam o zasadzie trójkąta, kierującej pragnieniami, tak u Rene Girarda, jak i u polskich badaczy realizmu) właściwie wszystkie bohaterki i wszyscy bohaterowie, na wiele sposobów, permanentnie spragnieni byli miłości i seksu, ale nie wszyscy na miłość i seks, zdaniem Prusa (i uczennic z mojej klasy), jednakowo zasługiwali.
Lalka czytana po Małej księżniczce Francess Hodgson-Burnett (każda dziewczynką miała egzemplarz) pokazywała realne możliwości ułożenia sobie życia. O ile trudno byłoby zostać spadkobierczynią zdobytego w koloniach majątku, otoczoną opieką starszych, lecz pięknych i szlachetnych mężczyzn, ożenek z wpływowym, choć nieromantycznym samcem, oby nie gogolowski, mógłby wskazywać kierunek. Między Małą księżniczką, epoką deziluzji po pierwszym czytaniu Lolity Nabokova (a potem nastąpiło wszystko inne), klasowe dyskusje podsycał dylemat: co jest ważniejsze: kochać czy być kochaną; prawo wyboru czy poddaństwo.
Czyli Lalka jest jedną z moich lektur założycielskich. W szkole peerelowskiej jej kontekstem była Anna Karenina Lwa Tołstoja, tak w liceum po kolei należało zapoznawać się z arcydziełami światowymi. Anna Karenina nie bardzo rezonowała, słabo socjalizowała, bo w końcu mieliśmy XX wiek, małżeństwo ze starym Kareninem nie dawało się pomyśleć, romans z Wrońskim owszem, ale śmierć pod kołami pociągu jako kara za chwile zapomnienia pachniała za bardzo literaturą. Wielki moralista Tołstoj w liceum przegrywał z powściągliwym realistą Prusem.
Krytycznie, literaturoznawczo czytałam Lalkę raz, na użytek tomu Parafrazy i reinterpretacje. Wykłady z teorii i praktyki czytania (Szczecin 2004). Przywołałam wówczas tekst Kazimierza Bartoszyńskiego Interpretacja – ‘nie kończące się zadanie’. Przykład Lalki Bolesława Prusa. Bartoszyński wychodząc od pojęcia „zbiornika energii” Zygmunta Łempickiego, dochodzi do metafory „rezerwuaru” opartej na poglądach Hansa Georga Gadamera, co wydawało mi się oczywiście dyskusyjne. To znaczy nie wywód, lecz afirmatywny stosunek do pojęć hermeneutycznych, teraz tym mniej mnie zadowalających, a zwłaszcza do przekonania, iż nad logiką rezerwuaru trzeba czuwać. Przekładając tamten wywód na pojęcia mi bliższe, można powiedzieć tak: funkcjonowanie Lalki i interpretacje tego funkcjonowania stanowią znakomity przykład tego, jak jest konstruowany i uwznioślany kanon literacki. Interpretacja nigdy nie znika, kumuluje się, potęguje, buzuje, lecz nie ma zasadniczych zwrotów akcji. Z rezerwuaru zawsze można czerpać, dodawać, upuszczać. Pytanie brzmiałoby tylko, czy wszystko można dodać, czy istnieje jakaś cenzura, cezura, tama? Czy jest to zbiornik „naturalny”? Potrzebujemy mocy tej procesualnej metafory. Dzieło wielkie jest wielkie właśnie dlatego, że posiada taki rezerwuar odczytań, podczas gdy dzieło zapoznane, marginalne, drugorzędne zdycha bez dopływów interpretacji, po ludzku zaś mówiąc lektury, używania egzemplarzy z bibliotek. Kanon to więc nie tyle skonstruowana przez urzędników edukacyjnych lista lektur, ile żywy organizm, logiczny ciąg, nieprzerwanie toczone koło hermeneutyczne.
Taki opis istnienia dzieła (arcydzieła) nieźle przystaje do potocznego rozumienia roli literatury. Stąd biorą się pytania o książki życia, stąd idą nawet rynkowe zabiegi, w których fetyszem jest sprzedaż. Skoro pod pokrywą „rezerwuaru (od)czytań” tak buzuje, najwyraźniej warto zajrzeć do środka. Zanim nam sprzedadzą, mówią że uczestniczymy w niezbędnej wymianie, „dokładamy do kotła”. Oczywiście także narodowego, każda lekcja o Lalce dożywia kanon. Czasem wbrew intencjom mistrzów tej kuchni.
W tamtej, obok Gadamera i Bartoszyńskiego, lekturze postawiłam na emocje, przedmioty, perwersje i empatię. Pisałam:
„Wokulski interesuje mnie jako obiekt i wytwórca kumulujących się anomalii, jako człowiek, z którym mogę porównać innych owładniętych drobnymi innościami, odstępca w sprawach codziennych, dogmatyk w sprawie siebie, opętany przez nią stworzoną w nim samym jako obraz. Zlepek przeciwności, podwójnych zaprzeczeń, wielokrotnie złożonych zdań przypuszczających, momentów aporetycznych i euforycznych. Porównanie z innymi (jak on) staje się zaś porównaniem ze mną, autoterapią, trochę spóźnioną, bo przecież patrzę z boku, nie ze środka oka cyklonu, jakim jest miłość. Wokulski „nie jest normalny” – nie tylko w takim sensie, w jakim metafory melancholii, bólu istnienia, choroby wieku, nerwowości określają człowieka epok przejściowych. Jest melancholikiem i jako taki nie może zaznać spełnienia. Raczej rozpamiętuje niż żyje. Ale „nie jest normalny” także w innym, pozaduchowym znaczeniu. Oto jego wewnętrzne zawirowania odpowiadają także jego położeniu społecznemu”
Brzmi pretensjonalnie, trwała epoka Fragmentów dyskursu miłosnego Rolanda Barthesa. Czy Wokulski nie narzucał się sam, a naprawdę byłam zainteresowana czymś innym w tej powieści? Czymś, co interesowało czytelników od momentu pierwszej publikacji, ale bywało traktowane jako drugorzędne, bo panowały inne mody interpretacyjne?
Wróćmy więc do pierwszego czytania. Anthony Giddens w Nowoczesności i tożsamości przekonująco wywodzi, iż powstanie powieści-romansu stanowi moment ukonstytuowania się kobiecego, nowoczesnego podmiotu. Czytelniczka potrafi rozpoznać i nazwać pragnienia, „nawis” w ekonomii życia, dodatek do spełnianych w ramach patriarchatu obowiązków. Ta chętnie powtarzana teza, rozmaicie formułowana także w ramach feminizmu, moim zdaniem daje alibi wielbicielom literatury popularnej, widząc rewolucję w samym upowszechnieniu powieści oraz w tym, że dostarcza strawy niewyszukanej, lecz sycącej. Jaki ciąg dalszy nastąpił? Wszyscy wiemy. Na pewno jednak narodziny kobiety-czytelniczki rozszczelniają rezerwuar interpretacji. Kobieta staje wobec arcydzieła wyposażona w narzędzia wykonane w męskich warsztatach, obrabiających kanon literacki, z doświadczeniem własnych, pozakanonicznych lektur i z dość dobrze odczutymi potrzebami egzystencjalnymi. Włamuje się do tekstu, często od strony Izabeli.
Jednak nawet prowadząc akcję dywersyjną wewnątrz Lalki, jest uczennicą w patriarchalnej szkole, a powieść popularna (dziś mówmy: kultura), edukuje ją raczej na Łęcką niż na Stawską. Czyta jak może.
W klasie dyskutowaliśmy do upadłego o tym, czy czerwone dłonie Stanisława Wokulskiego, nawet gdyby odmroził je za ojczyznę (co wnikliwi czytelnicy kwestionowali, były czerwone przed domniemanym odmrożeniem na Syberii, gdy wydobywał się z piwnicy u pierwszego pryncypała; moja klasa uprawiała „close reading” nie znając tego terminu), powinny dotykać białej skóry Izabeli Łęckiej? Czy wykup rodowych sreber zaliczyć kochankowi na plus, czy na minus? Czy pocałunki i podły dialog w języku angielskim, prowadzony podczas podróży w towarzystwie Starskiego i Wokulskiego są zdradą? A co, jeśli ona pożąda Apollina? Nie ma prawa? O Freudzie słyszeliśmy niewiele. Dyskurs miłosny pociągał nas jak diabli, mówiliśmy w swoim imieniu, „co autor chciał powiedzieć”, a zarazem – jak same i sami, choć zwłaszcza same, czułybyśmy te ręce na sobie: „co nam to mówi”? W liceum taka rozmowa odbywa się na tle pierwszych doświadczeń seksualnych. Chłopcy wybuchali śmiechem. Autor przemawiał na temat ojczyzny, ale żeby tam na temat skóry?
Dziewczyny w klasie miały dylematy. Bo w końcu cóż z tego, że czerwone ręce? Jak wyglądali nasi ojcowie, bracia, nauczyciele, koledzy? Kto był wówczas gwiazdą kina? Otaczali nas mężczyźni w rozciągniętych swetrach. Albo posąg Apollina, albo kolega z poobgryzanymi paznokciami. Łatwo wybrać. Z Małej Księżniczki niby wyrosłyśmy, jednak ktoś, kto by nam wynagrodził godziny spędzane na tarciu dżinsów pumeksem i robótki ręczne, zostałby powitany równie namiętnie jak Starski w pociągu. Hmmm. Kapitał Wokulskiego. Nauczycielka kierowała naszą uwagę ku problemowi pozytywizmu, pracy, nowego modelu społeczeństwa. Nic o Żydach, nic o biedocie. No, może dwa zdania o biedzie na Powiślu. Bo Wokulski dobry, nie zapomina o nikim. Natomiast kwestia żydowska w moim liceum nieprzerobiona. Za mało lekcji, a klasa wyjątkowo wygadana, chociaż mat.-fiz. Kwestię żydowską omawiałam ze studentami III roku polonistyki, może też za wnikliwie, zamiast zapytać, czy chciałyby być kupione/czy chcieliby kupować? Miłosne, płciowe, klasowe i rasowe miało się wymieniać i ekwiwalentyzować, mieliśmy początek gender studies w Polsce.
O tym wszystkim dawało się rozmawiać, używając słowa „narracja”. Pływaliśmy na powierzchni rezerwuaru, wystawiając głowę ku własnym odczuciom. Na tym polega oddziaływanie silnych książek; najsztywniej sformułowane, ogólnoludzkie, patriotyczne, ekonomiczne problemy, dają się włączyć w ciąg podstawowych pytań o „ja”.
Dziewczyny miały tylko jeden problem, jak zawsze. Kim miałyby być? Prus (uczmy się od niego filozofii narracji), stoi wyraźnie po stronie Wokulskiego. Osiąga efekt (co opisał w latach sześćdziesiątych Henryk Markiewicz) rozdzielając przestrzeń powieściową między bohaterów, stosując odcienie mowy; nie musi nam nawet wprost pisać, kto jest mądry a kto przeciwnie. Czy ulegniemy powieści? A może jest w niej (i w całym interpretacyjnym odmęcie) jakiś słabszy punkt, potencjalna dziureczka, przez którą zobaczymy coś, co przechyli szalę? W klasie przechylaliśmy na stronę Izy, która, naszym zdaniem, miała prawo nie chcieć kupca. Ze studentami tym bardziej miała móc nie chcieć, a w handlu galanteryjnym nie brakowało antysemitów. Gender i rasa, polska historia jako wersja postkolonialności – pamiętajmy, że w tym mieście nie ma Rosjan. Kolejna porcja interpretacji wpadała do akademicko-szkolnego kotła. Jednak mieliśmy też obietnicę w takich tytułach jak Mój pozytywizm Jana Tomkowskiego. Skoro „mój”, wolno wrócić do dreszczy, wywołanych dotykiem czerwonych rąk na białej dłoni?
Lecz może każda dziureczka chałupniczo wydłubana powstaje tam, gdzie materia pozwala? Może to nie wdarcie się profanów do gabinetu naukowca, badającego przy pomocy powieści struktury świata? Może nie chodzi tylko o zmiany, o demokratyzowanie się odbioru, używanie sobie tekstów/na tekstach?
W Lalce, zgodnie z zasadą powieści realistycznej, zawarte zostały wprost te wszystkie możliwości, z których czerpiemy nadal. Miłość, małżeństwo, kontrakt. Pytanie kim jest kobieta w układzie heteropatriarchalnym i czy ma prawo do zerwania. Pożądanie Wokulskiego jako kupowanie, bo nie zna innej drogi. Odmowa Izabeli. Ten temat nie został przerobiony, w tysiącach wariantów i kopii znajdziemy go w kulturze masowej. To, że Prus umieścił te dylematy „na tle swoich czasów” nie oznacza, że dziś przestały być interesujące. Mam tylko nadzieję, że w szkolnych klasach nie kończy się na rozmowie o prawie do odmowy, towarzyszy jej rekonstrukcja tej misternej roboty, którą Prus wykonał.
Myślę, że dla pisarek/rzy Wokulski stanowi wzór bohatera, czyli tego, że literatura potrzebuje bohatera. Można się od Prusa nauczyć jak skonstruować narrację w całości poświęconą postaci. Oczywiście, zostawiam z boku wskazania konstrukcyjne, nieco zdezaktualizowane, niech zostanie samo pojęcie „bohater”. I „bohaterka”, z całą świadomością jej stronniczego potraktowania przez Prusa. Ponadto oczywiście Lalka uczy tego, jak napisać powieść diagnostyczną i to w każdym sensie. I dalej: Lalka uczy pokory wobec sztuki obserwacji i przywiązania do szczegółu.
Jeśli jest we mnie pokusa realizmu, jest to pokusa Lalki. Jeśli jest we mnie zdziwienie ponadczasowością pytań o kontraktowanie miłości i o siłę zmysłowości, wywołuje je Lalka. Pierwsza dorosła, zapamiętana, ponawiana i zdradzana lektura.