SADYBA CZERNIAKOWSKA (poza gettem)
Noemi Szac-Wajnkranc
JA, IV B
„Sadyba Czerniakowska przybrała nową szatę. Opodal, w willach, bogaci spokojni ludzie wynosili swoje leżaki na werandę, cztery rasowe psy japońskie milionerki Rejtowej, ubrane w kolorowe wstążeczki, szczekały na przechodniów przylepiając mordy do parkanów. Co dzień, gdy zmęczona przyjeżdżałam z miasta, bawił mnie ten widok. Co tydzień płaciliśmy pani R. rachunki. Były kolosalne. Z przerażeniem stwierdziliśmy, że nasza kasa galopująco pustoszeje. Dzwoniłam do wuja, pytałam o rodziców. Niestety, żadnej dobrej wiadomości nie dostałam. Nie miałam już z czego posyłać im pieniędzy, a moje coraz bardziej alarmujące prośby i błagania o wydanie mi rzeczy albo pieniędzy za meble, pozostawały bez skutku.” (s. 95)
„Rano ktoś stuka do furtki. Może Jurek przyjechał – myślę. Wyskakuję z łóżka i biegnę do okna. Wzdłuż domu idzie kilku mężczyzn, jacyś urzędnicy czy znajomi. Zosia z teściową jeszcze śpią. Budzę je. Wtem drzwi bez pukania otwierają się i dwóch panów z teczkami wchodzi do pokoju.” (s. 96)
„Wieczorem wpada Stefan, cały dygoce. Zajechała maszyna z żandarmerią do R., z sąsiedniej willi. Teściową i Zosię chowamy do szafy. Panią J. z Adasiem na stryszek, przykrywamy ich płachtami. Żandarmi otaczają nasz blok. Jurka chowamy w skrzyni i przykrywamy książkami i papierami. Te wszystkie zaimprowizowane kryjówki mają wiele felerów i wprawniejszym okiem dostrzegłoby się schowanego. Dla mnie i dla Edy nie ma możliwej kryjówki. Kładę naprędce chłopkę Inki, pamiątkę po jakimś Zakopanem, na głowę chustkę i pracowicie zbieram się do zmywania talerzy. Może na służącą nie zwrócą uwagi. Eda odrabia lekcje, rozłożyła przed sobą książkę, zeszyt i pilnie przepisuje, wysuwając język z napięcia. Mała rączka drży i litery wychodzą niewyraźnie. Adaś ma kaszel. Inka z Rakowską są na tarasie, skąd co chwila przybiegają z wiadomościami. Wyprowadzają wszystkich z domów. Pierwszą R., córkę, trzy młode kobiety i trzech mężczyzn. Maszyny odjechały, ale może jeszcze wrócą. Nasi schowani wychodzą z kryjówek. Teściowa dostaje ataku sercowego. Waleriana nie pomaga. Na śmierć jest zawsze pora, na to może sobie każdy pozwolić, droga otwarta. Lepiej żyć źle, ale żyć, bo zawsze jest nadzieja przetrwania. Nie zawsze jednak jesteśmy tego zdania. Po kilku dniach wiadomości: u p. R. kryło się trzech Żydów. Rozstrzelano wszystkich wraz z gospodarzem, córką, stróżem i sąsiadem z pobliskiej willi, który tam przypadkiem zaszedł. Meble i rzeczy, które uprzednio zapieczętowano, następnego dnia po rozstrzelaniu właścicieli wywieziono.” (s. 100-101)
„Pewnego dnia znów jedziemy na Sadybę, na balustradzie powiewa ręcznik, droga otwarta. Pani J. z dziećmi na szczęście udało się wyprowadzić. Mieszka teraz niedaleko. Eryka wysłano pod Kraków. Matka i Zosia jakoś żyją. Tego dnia Rakowska i Inka są w dobrych humorach.
– Chodźmy nad wodę, porozmawiamy!
Ale obie, zapominając o ostrożności, wołają: tam nikt nie przyjdzie, już na pewno uspokoiło się! Siedzimy, gawędząc, godzinę.” (s. 102)
„W niedzielę rano jedziemy na Sadybę. Radzimy się z panią Z., Zosią i matką. Wszyscy decydują ‘in gremio’, że nie powinnam się spotkać z apaszem. Gdy wieczorem jedziemy do domu, dostajemy od pani R. ogromny, piękny bukiet jaśminu. Jak pięknie pachnie.” (s. 113)
„Pojechałam tego dnia na Sadybę, zastałam tam chorą Zosię. Rakowska zabrała ją od Pałki, by ją lekarz zbadał. Gdy tak patrzyłam na nią, półżywą, leżącą w łóżku w bólach, pomyślałam sobie, że ta moralnie i fizycznie zgnębiona istota, jakże niedawno była pełną życia ładną, silną, wesołą kobietą, dobrym lekarzem, miłym kompanem. Pomyślałam również, jak Jurek, teściowa i ja
już mało przypominamy nas samych z tamtych czasów. Wykańczamy się w tempie przyspieszonym. Wracając do domu, znów długo czekałam na tramwaj przy przesiadce.” (s. 114)
ONI, IV B
„Na Sadybie przy wale jest nasyp, a w nim jakby forteczka, a w niej w ziemi coś w rodzaju piwnicy. Tam mieszka pan Pałka z żoną Pałczyną i małym Pałką. Pan Pałka wygląda jak prawdziwy bandyta. Kiedyś w dzieciństwie miała książkę o Ali Babie i czterdziestu rozbójnikach. Pan Pałka zupełnie przypomina herszta, jego żona Pałczyna wygląda tak, jakby szmaty i brud całego świata na sobie zgromadziła. Była to kupa brudnych łachmanów, z których wychylała się jeszcze brudniejsza głowa Pałczyny i jej duże czarne ręce. Co do małego Pałki, to tylko można powiedzieć, że robił wrażenie półidioty, co przy bliższym poznaniu całkowicie się potwierdziło. Jaskinia Pałki wiecznie ciemna, cuchnąca stęchlizną, miała być wymarzonym schroniskiem dwóch tropionych kobiet. Pan Pałka nie miał określonego zawodu, właściwie za młodu był złodziejem. Obecnie, kiedy nadeszła starość stracił giętkość ruchów, bystrość umysłu i spostrzegawczość, stał się niezdolny do pracy. Cierpiał głód, biedę. Od czasu do czasu łapał ukradkiem kota lub psa o puszystej sierści, oprawiał go z futerka i robił ciepłe pantofle, które potem Pałkowa sprzedawała. Co z mięsem robił nie wiadomo, ale znając pana Pałkę można zaręczyć, że nie dał, aby mięso się zmarnowało. Oto familia in plena. Teściowa z Zosią miały mu płacić miesięcznie 500zł. Umówiono się, że z ziemi wychodzić nie będą, a jedzenie będzie przynosiła R., albo P. Któregoś dnia odwiedzam je. Z początku nic nie widzę z powodu ciemności, potem zaczynam odróżniać przedmioty, wreszcie twarze – obie wyglądają okropnie. Cieszą się moim przyjściem. Niestety, nie wolno ich często odwiedzać, bo może ktoś spostrzeże, że do Pałki dużo osób przychodzi i to wzbudzi podejrzenie. Życie ich u Pałków jest bardzo ciężkie. W dzień gnębią ich gospodarze. Pałkowej wszystko przeszkadza. Pałka dziwi się, że można jak on trzymać Żydów i dalej klepać biedę.” (s. 106-107)
JA, VI A
„Rok 1944 w małym pokoiku na Sadybie w mieszkaniu p. Szato. Moja teściowa i ja leżymy już w łóżku. Nakrywamy się cienkim kocykiem, pod którym marzniemy i nijak nie można rozgrzać zziębniętych kości. Pieniądze się kończą. Mieszkanie wymówione – żadnego wyjścia. Zostałyśmy już tylko my dwie. W sąsiednim pokoju zegar bije dwanaście razy. Słyszymy przez ścianę, jak rodzina Szato życzy sobie dobrego roku.” (s. 148)
ADRESY:
– Róg ulic Belwederska/Spacerowa – Sadyba Czerniakowska [Trasa]
Bibliografia
– Noemi Szac-Wajnkranc, Przeminęło z ogniem. Pamiętnik. Pisany w Warszawie w okresie od założenia getta do jego likwidacji, przedmowa Efroim Kaganowski, Wydawnictwo Myśl, Warszawa 1990