SANOCKA 22 (mieszkanie Dawida Sierakowiaka) (poza gettem)

Dawid Sierakowiak

I A,   JA/ONI

2 września 1939 r.: „O piątej rano alarm. Mgła, zimno. Pędzę do komendy [na ul. Bednarską]. Schodzą się wszyscy. Gadamy, robi się humor. Stoimy cztery godziny. Słychać dalekie strzały i detonacje. Wreszcie koniec. Chcę się umyć, zdejmuję koszulę, a tu nowy alarm. Tym razem widzimy samoloty, widać też obłoczki dymów od kul wystrzelonych do samolotów. Detonacje bliżej. Schodzimy na dół do schronu [na ul. Sanocką 22]. Jest kilka panienek, robi się wesoło. Zaimprowizowałem nawet mowę Hitlera. Tymczasem dwa samoloty niemieckie zostały strącone. Za trzecim uganiają się kule. Znów koniec i powtarza się historia z myciem. Mówię do Bechlera: „Teraz już nie wyjdę, tylko się umyję”. On się zgadza ze śmiechem, ale gdy pierwsza syrena zaryczała, woła przez drzwi, abym się nie mył. Znów treningowy bieg do komendy, znów pełne napięcia oczekiwanie. Tym razem nie dzieje się nic.” (s. 54)

3 września 1939 r.: „Po obiedzie alarm. Był to pierwszy duży nalot na Łódź. Dwanaście samolotów w trójkątach po trzy jednostki przedarły się przez linie obronne i rozpoczęły bombardowanie miasta. Staliśmy przed wejściem na teren bloków [od ul. Sanockiej] i pomimo grożącego niebezpieczeństwa obserwowaliśmy walkę. Dookoła samolotów wykwitały obłoczki dymu pochodzące od strzałów naszej artylerii przeciwlotniczej. Eskadra wymigała się i wtem widzimy obłoczki dymu, zapewne gdzieś w centrum miasta. Bomby zapalające! Wkrótce dym wydobywa się także z innych miejsc. Nagle widzimy, jak samoloty kierują się w naszą stronę. Z przerażeniem poskramianym przez ciekawość chowamy się do klatki [ul. Sanocka 22] i znów wyłazimy, powtarzając tę procedurę z dwadzieścia razy w przeciągu pięciu minut. Trzy samoloty przejeżdżają nad nami, zda się już, już zostaniemy zbombardowani, ale nie – oddychamy z ulgą. Druga trójka przejeżdża i też zostawia nas w spokoju. Inne samoloty znikają. Niebezpieczeństwo przynajmniej chwilowo minęło. Oświadczamy to w schronie przerażonym, zapłakanym i zdenerwowanym kobietom, z których jedne trzymają na rękach małe dzieci. Widok zaiste przejmujący.” (s. 56-57)

4 września 1939 r.: „W nocy mieliśmy dwa spokojne alarmy. Zimno było przeraźliwe. Tłoczyliśmy się wszyscy w schronie, śpiąc i grzejąc się wzajemnie.” (s. 58)

6 września 1939 r.: „W domu [przy ul. Sanockiej 22] spotykam sąsiada naszego, pana Szabińskiego, który wraca z miasta i opowiada o olbrzymim popłochu i bieganinie, która opanowała ludzi. Tłumy mieszkańców opuszczają swe domy i udają się na pełną niebezpieczeństw wędrówkę w nieznaną przyszłość. Na ulicach płacz, szloch, narzekanie. Kładę się spać, lecz o piątej nad ranem budzą mnie głośne rozmowy w mieszkaniu. Siedzi sąsiad Grodzeński z żoną płaczącą, nawołującą nas do pójścia. Gdzie, dokąd, po co? Nie wiadomo. Lecieć, lecieć byle dalej, stąpać, brodzić, płakać, zapomnieć, uciec… byle uciec jak najdalej od niebezpieczeństwa.” (s. 59)

I B,   JA/ONI

11 września 1939 r.: „Z rana wstaję, czynię ostatnie próby pójścia do szkoły, lecz rodzice mnie nie puszczają. Trudno: siedzę w domu, czytam, wracam do francuskiego. Coś robię, później wyłażę, słyszę opowiadania o łapaniu na roboty, wracają koleżanki i koledzy. Wszędzie prawie były lekcje prawie od razu „normalne”. W każdej klasie kilku uczniów i uczennic, lecz mimo to bez podręczników, bez zeszytów „lekcja”. Na razie powtórki. Z wolna staję się przygnębiony, nie wiem, co z naszą szkołą. Nasz kochany, nowy, śliczny gmach [przy ul. K. Anstadta 7]!…” (s. 63)

14 września 1939 r.: „Z rana modliliśmy się w domu. Był też wujek Salomon i sąsiad Kamusiewicz. Jedna wygoda dla mnie, że nie trzeba odwalać całej modlitwy. Znów opowiadania, pogłoski. Ci odparli, ci zajęli. Nic się nie wie. Dzienniki wieczorne przez radio stoją ze sobą w odrażającej sprzeczności. Jesteśmy bez poczty, bez telefonu, bez żadnej wieści z zewnątrz.” (s. 65)

I B,   JA

22 września 1939 r.: „Nauki dziś nie mamy. Erew Jom Kippur. Pogoda brzydka, więc cały prawie dzień siedzę w domu.” (s. 70)

I B,   JA/ONI

23 września 1939 r.: „Pościliśmy dziś wszyscy. Nie czułem specjalnie postu i przeszedł mi dość lekko. Modliliśmy się w domu, albowiem władze niemieckie zamknęły zupełnie, „na zawsze” synagogi. Wieczorem po kolacji poszedłem sobie na radio.” (s. 70)

I B,   JA

7 października 1939 r.: „Robią się prawdziwe mrozy. Z rana było dzisiaj już tylko plus 1 stopień. Ładny interes! W domu zimno, węgla nie ma, brr. Co to będzie?!” (s. 78)

19 października 1939 r.: „Tymczasem w domu kończy się już węgiel, a chleba nawet w ogonkach nie dostać. Mama ma zamiar wypiec z żytniej mąki sama. Odbije się ujemnie na paliwie, ale zaoszczędzi kartofli.” (s. 83)

21 października 1939 r.: „Zmęczony całotygodniową lataniną siedziałem dziś cały dzień w domu i czytałem. Poczyna lać na fest, a moje dziury w pantoflach i butach powiększają się.” (s. 84)

I B,   JA/ONI

22 października 1939 r.: „Z rana o jedenastej pukają. Mama otwiera, wchodzi oficer niemiecki, dwóch policjantów i dozorca. Oficer pyta się, ile osób jest w mieszkaniu, ogląda łóżko, pyta się o pluskwy, czy mamy radio, wreszcie wychodzi zawiedziony w rachubach. U sąsiadów pozabierał radia (naturalnie chodzą tylko do Żydów), materace, kołdry, dywany itd. U nas nic godnego nie znalazł. Ojciec był w wielkim strachu, albowiem stał i – modlił się w tałesie i tfilin. Lecz oficer nie zwrócił nań uwagi.” (s. 84)

28 października 1939 r.: „Z rana dziś wstaję, jem (naturalnie zupę kartoflaną), sobota. […] po obiedzie czytam książkę. Mama wychodzi i nagle wraca przestraszona. Po blokach do Żydów łażą oficerowie i szukają radia. Przy okazji biorą, co chcą. Ledwie mama kończy mówić, a tu pukają, naturalnie po żołniersku. Mama otwiera, tata blednie, wchodzi wysoki (wzrostem) oficer z chłopcem w moim wieku i synem dozorcy. Rozgląda się i pyta o radio, patrzy na mnie i dowiedziawszy się, że chodzę do szkoły, lecz dziś jestem wolny, mówi, że mnie bierze ze sobą. Potem wchodzi do drugiego pokoju, otwiera szafę, zabiera dwie latarki, które tam znalazł, zagląda do torebki mamy, otwiera szufladę z moimi książkami, dziwi się, pyta ojca czym się zajmuje, wreszcie otwiera trzecie drzwi [szafy], widzi tfilin, radzi ojcu, żeby nie modlił się tyle, zamyka wszystko, wstaje i woła mnie z sobą. Robi mi się zimno, idę po palto, ubieram się. Ojciec pyta, dokąd idę, na co oficer mówi, że wrócę niedługo.” (s. 86)

28 października 1939 r.: „Przed domem czeka mnie już ojciec, zaniepokojony, zdenerwowany. Matka w domu, płacze osłabiona. Całe bloki oglądają mnie. W domu, okazuje się, jest Julek Wegmajster, który wprawdzie kapkę błądził, ale wreszcie trafił. Pomagam mu w angielskim, rozmawiamy, odprowadzam go wcześnie, aby zdążył na tramwaj i kładę się obolały spać. Taki dzień aby się więcej nie powtórzył.” (s. 87)

I B,   JA

31 października 1939 r.: „Dziś z rana znów rewizja [w mieszkaniu]. Najwyraźniej chłopiec, który towarzyszy zawsze oficerom (mieszka w drugim bloku), uwziął się na naszych Żydów i codziennie pcha innych rewidentów. Dzisiaj było ich z owym kawalerem czterech. Jeden oficer SS, oficer Wehrmachtu i żandarm Wehrmachtu. Rozgrzebali całą szafę i wzięli mi maszynkę do golenia i dwie stare żyletki. Chcieli pieniędzy i nowej bielizny. Nasz majątek mogą brać. Nadobny kawaler, który ich oprowadzał, szepnął zawiedzionemu oficerowi, aby mnie chociaż wziął do roboty, ale ten nic mi nie powiedział. Mama była blada i długi czas jeszcze po wyjściu drżała. Zrobiła mi coś do jedzenia i wyekspediowała szybko do szkoły, jak wczoraj, kiedy brali do roboty.” (s. 88)

12 listopada 1939 r.: „Siedziałem cały dzień w domu. Przed wieczorem poszedłem trochę do Hamerów [sąsiadów – A.S.]. Jak wszędzie i tu obrabia się różne plotki. Mówi się o niezgodzie Niemiec z Rosją, o żądaniach rosyjskich (granice z 1914 roku). Zdaje się, że to wszystko bujdy.” (s. 95)

18 listopada 1939 r.: „Nie wyszedłem dziś [z domu – A.S.] cały dzień. Dostałem już buty zreperowane z podkowami i gwoździami.” (s. 98)

25 listopada 1939 r.: „Spadł dziś pierwszy trwały śnieg. Nie wychodzę jednak cały dzień [z domu – A.S.]. Czytam i rozmyślam o możliwościach wyjazdu, o wszystkich pro i contra. Można jeszcze zaczekać. W poniedziałek lub we wtorek wyjeżdżają Rabinowiczowie z Markiem. Dostałem od niego jakiś adres jego lwowskich wujków i ciotek. Może się przydać.” (s. 101)

27 listopada 1939 r.: „Coraz gorzej. Ojciec chce wyjechać, sam nie chce, dla wszystkich

nie ma forsy. Zarobku nie ma, z mieszkania nas pewnie wyrzucą.” (s. 101)

30 listopada 1939 r.: „W domu dowiedziałem się o nowym rozporządzeniu. Konieczne jest natychmiastowe uiszczenie komornego. Niepłacenie równa się sabotażowi. Nowe nieszczęście. Ojciec jest już całkowicie rozstrojony.” (s. 102)

11 grudnia 1939 r.: „Ojciec poszedł wieczorem do sąsiada Hamera [ul. Sanocka 22] i przylatuje blady z nowiną, że dziś od szóstej mają rozpocząć wysiedlanie Żydów z Łodzi. Wszyscy sąsiedzi pakują się w plecaki, torby itd. Poszliśmy ich śladem i byliśmy wkrótce mniej więcej gotowi. Ja oświadczyłem, że to bujda i położyłem się spać. Wkrótce wszyscy, jako tako uspokojeni, zrobili to samo.” (s. 106-107)

13 grudnia 1939 r.: „Nie puszczono mnie dzisiaj do szkoły. Przed obiadem było znowu zdenerwowanie i strach. W godzinę po odejściu Nadzi do szkoły przychodzi Dadek Hamer i opowiada, że do opróżnionych wczoraj hal targowych pakują Żydów z Nowozarzewskiej i Rzgowskiej, aby ich wysłać do Lubelszczyzny. Naturalnie, że ojciec już widzi, jak złapali Nadzię (której szkoła jest na Nowozarzewskiej) itp. Na szczęście wszystko okazało się bujdą i Nadzia wróciła szczęśliwa.” (s. 107-108)

21 grudnia 1939 r.: „Nudzę się ciągle w domu. Łażę do kolegów, ale nic. Przed obiadem uczę się języków, wieczorem czytam itd. Nie wiem, czy zacząć szkolny materiał, czy czekać na szkołę?” (s. 111)

Bibliografia

Dawid Sierakowiak, Dziennik, oprac. A. Sitarek, E. Wiatr, Warszawa: Żydowski Instytut Historyczny, 2016.