ŚLISKA 52
Władysław Szpilman
JA, I
„W tym czasie mieszkałem wraz z rodzicami i rodzeństwem przy ulicy Śliskiej i pracowałem jako pianista w Polskim Radio. Tego sierpniowego dnia wróciłem do domu późno i zmęczony położyłem się od razu spać. Nasze mieszkanie znajdowało się na trzecim piętrze, co miało swoje zalety: kurz oraz uliczne zapachy opadały na dół, podczas gdy z góry, z nieba, wdzierały się od strony Wisły przez otwarte okna podmuchy orzeźwiającego powietrza. Ze snu wyrwały mnie odgłosy detonacji. Świtało. Spojrzałem na zegarek: koło szóstej. Wybuchy nie były zbyt silne i wydawały się dochodzić z daleka, w każdym razie spoza granic miasta”. (s. 8-9)
JA/ONI, I
„Głównodowodzący generał zaapelował do społeczeństwa o wzięcie udziału w akcji kopania wokół miasta rowów obronnych, które miały utrudnić atak niemieckich czołgów. Wszyscy zgłaszali się do tej pracy. U nas w domu pozostawała tylko matka, by pilnować mieszkania i przygotowywać obiad. Kopaliśmy na peryferiach miasta, wzdłuż jednego z pagórków na Woli. Za nami rozciągała się ładna dzielnica willowa, przed nami zaś miejski zagajnik. Praca ta sprawiałaby mi nawet przyjemność, gdyby i tu nie prześladowały nas bomby. Nie spadały wprawdzie zbyt blisko, ale czułem się nieswojo, słysząc ich gwizd i mając świadomość, że któraś z nich mogłaby w nas trafić. Obok mnie pracował pierwszego dnia stary Żyd w kaftanie i jarmułce. Kopał w biblijnym zapamiętaniu, rzucał się na szpadel jak na śmiertelnego wroga; z pianą na ustach, szarą ze zmęczenia, pokrytą potem twarzą, wstrząsany drgawkami przykurczonych mięśni, zgrzytający zębami – splot czarnego kaftana z brodą. Przerastająca jego siły, zawzięcie wykonywana praca nie przynosiła żadnych widocznych rezultatów. Łopata zagłębiała się ledwie czubkiem w twardą ziemię, a wydłubane tym sposobem grudki zsuwały się na powrót do rowu, zanim udawało mu się je przerzucić poza jego brzeg. Co chwilę opierał się o krawędź okopu i kaszlał, charcząc”. (s. 20)
JA/ONI, II A
„(…) nasza ulica leżała w jego [GETTA- B.S.] obrębie i nie musieliśmy poszukiwać nowego mieszkania. Żydzi mieszkający poza jego granicami znajdowali się w o wiele trudniejszym położeniu. Musieli płacić wygórowane ceny jako odstępne, by znaleźć jeszcze przed końcem października nowy dach nad głową. Co szczęśliwsi z nich zajmowali wolne pokoje na Siennej, która miała awansować do rangi Champs-Elysees getta, albo też w bezpośrednim jej pobliżu. Pozostali skazani byli na brudne spelunki w zamieszkiwanych od najdawniejszych czasów przez żydowską biedotą w okolicach ulic Gęsiej, Smoczej i Zamenhofa.” (s. 45)
JA, III A
„2 sierpnia rano zarządzono, by pozostali w małym getcie Żydzi opuścili je do godziny szóstej wieczorem. Udało mi się dostać wolne i za pomocą ręcznego wózka, co wymagało sporego wysiłku, przewiozłem z naszego mieszkania na Śliskiej do koszar trochę bielizny osobistej, pościeli, moje kompozycje, zbiór krytyk z koncertów i recenzji z dorobku kompozytorskiego, a także skrzypce ojca. Był to nasz cały dobytek.” (s. 91)
JA, III A
„Szedłem po prostu przed siebie. Było mi obojętne, dokąd. Za mną pozostały Umschlagplatz i wagony, które wywoziły moich. […] Do tego domu, w którym była skoszarowana nasza rodzina, nie wolno mi było w żadnym przypadku wracać. SS-mańska straż zamordowałaby mnie na miejscu lub też odesłała z powrotem na Umschlagplatz jako kogoś, kogo przez przeoczenie wyłączono z transportu wysiedleńczego. […] Ulica była jak wymieciona, bramy na głucho zaryglowane albo otwarte na oścież w tych domach, z których odtransportowano już wszystkich mieszkańców. Z przeciwka nadchodził żydowski policjant. Nie przejmowałem się nim i nie zwróciłbym na niego najmniejszej nawet uwagi, gdyby nie to, że zatrzymał się i zawołał: – Władek! […] Teraz go rozpoznałem. Był to mój kuzyn, niezbyt chętnie widziany przez rodzinę. […] Gdy został policjantem, jego zła opinia jeszcze się utrwaliła. […] pójdziesz ze mną do nas. Podniesie cię to trochę na duchu. Zgodziłem się i tę pierwszą samotną noc spędziłem u nich. Wcześnie rano poszedłem do syna przewodniczącego Gminy, Mieczysława Lichtenbauma, którego znałem z czasów, gdy występowałem jeszcze w kawiarniach getta. Zaproponował mi, bym grał w kasynie niemieckiego „Vernichtungskommando”, gdzie panowie z gestapo i SS, zmęczeni całodziennym mordowaniem Żydów, oddawali się wieczornym rozrywkom. Byli przy tym obsługiwani przez tych, których wcześniej czy później również mieli zamordować. Oczywiście nie chciałem przyjąć takiej propozycji, chociaż Lichtenbaum nie mógł zrozumieć, dlaczego nie przypadła mi ona do gustu i poczuł się dotknięty moją odmową. Bez dalszych dyskusji polecił wpisać mnie do grupy robotników, którzy rozbierali mury tej części getta, którą przyłączono do „aryjskiej” części miasta. Następnego dnia opuściłem po raz pierwszy od dwóch lat dzielnicę żydowską. Był piękny, gorący dzień, gdzieś około 20 sierpnia.” (s. 102-104)
Bibliografia
– Śmierć miasta. Pamiętniki Władysława Szpilmana 1939-1945, oprac. J. Waldorff, Warszawa 1946.