[Wizyta w synagodze przy ul. Daniłowiczowskiej]
Józef Goldschmidt

[W rubryce: Korespondencja]

Warszawa, dnia 10 października [1866 roku]

Szanowny Redaktorze!

Po ukończeniu kursów gimnazjalnych przybyłem do Warszawy w zamiarze kontynuowania nauk. Nie będę tu szczegółowo opisywał wrażenia, jakie sprawiła na mnie Warszawa zawsze pełna huku, zgiełku i turkotu, jak mię uderzył ruch ten, po naszych spokojnych mieścinach, ale opowiem jeden tylko fakt, który mię w pierwszych dniach najbardziej w zadziwienie wprawił.

Kto po raz pierwszy w życiu oddalił się na długo od rodziców, krewnych i przyjaciół, kto po raz pierwszy opuścił miejsce rodzinne, w którym najprzyjemniejsze lata swoje spędził — łatwo pojmie, ile ja czułem, znalazłszy się nagle obcym, samotnym, wśród ludnej stolicy, oderwanym od wszystkich, których kocham i którzy mię kochają.

Takimi owładnięty myślami udałem się do stopni Tronu Najwyższego, by modlitwą przynajmniej zjednoczyć się z tymi, których pozostawiłem daleko.

Przyszedłem do synagogi przy ulicy Daniłowiczowskiej[1].

Trudno mi zdać sprawę z wrażenia, jakie na mnie sprawił ten piękny Chwały Bożej Przybytek.

Mimowolnie przyszło mi na myśl porównanie z naszymi prowincjonalnymi bóżnicami, w których nieporządek, nieład nie najkorzystniej oddziaływają na usposobienie modlących się.

Wkrótce zabrzmiał piękny i melodyjny śpiew.

Niewypowiedziany urok miała dla mnie ta modlitwa błagalna, słowem wszystkie uczucia budzące się w sercu w chwili rozmowy z Przedwiecznym i malujące się w odpowiednich modulacjach głosu, przepełniały moją duszę.

Zdawało się, że dusze zgromadzonych płci obojej słuchaczy zjednoczone we wspólnych modłach, podniesione tym śpiewem aż do podnóżka tronu Stworzyciela, z większą ufnością wypowiedzieć będą mogły swe skargi i prośby. – Ukończyły się śpiewy.

Na kazalnicę wszedł wymowny dr Cylkow[2].

Jakżebym chętnie wrażenie sprawione na mnie widokiem tak starannie utrzymanej synagogi i pięknym śpiewem chóralnym spotęgował jeszcze usłyszeniem kazania odpowiedniego miejscu, w którym  było wyrzeczonym.

Niestety sąsiedztwo fabryki gwoździ stało się dla mnie nieprzełamaną przeszkodą. Rozgłośny jej akompaniament dozwalał zaledwie pojedynczym wyrazom pana Cylkowa przedrzeć się do ucha słuchaczy. Reszta ginęła bezpowrotnie w fabrycznym turkocie.

Jestem przekonany, że wielu współwyznawców moich już zwróciło uwagę na ten przedmiot. Jestem prawie pewny, że myślą nad środkami usunięcia tej niedogodności.

Teraz jednakże, dla obudzenia powszechnego zajęcia się tą sprawą, nie waham się publicznie o niej napomknąć i wskazać na tę rażącą dysharmonię w szlachetnej staranności o dom Boży.

Przypisy

  1. Synagoga przy ul. Daniłowiczowskiej, zwana dawniej „niemiecką”, istniała od ok. 1802 r., założona przez przybyłego z Prus, zamożnego kupca, Izaaka Flataua. Służyła początkowo rodzinie i przyjaciołom kupca. Po jego śmierci grupa zwolenników Haskali postanowiła utrzymać tę świątynię, wzniesiono dla niej, a potem jeszcze poszerzono, osobny budynek (1843-1849). Stała się ona główną (obok synagogi przy ul. Nalewki) reformowaną synagogą w Warszawie. Od 1859 wygłaszano w niej kazania po polsku, praktykę tę rozpoczął ściągnięty z Prus (przy poparciu Heinricha Graetza) rabin Markus Jastrow (1829-1903), głęboko zaangażowany w debatę o reformie judaizmu oraz uczestnik pamiętnych przedpowstaniowych wydarzeń politycznych (jego kazań o żydowsko-polskim braterstwie słuchała w 1861 r. Eliza Orzeszkowa). W Szkole Głównej nasz autor studiował razem z synem sekretarza rzeczonej synagogi, zamieszkałym przy tejże ulicy, Henrykiem Elzenbergiem (1845-99), późniejszym adwokatem i ojcem filozofa, też Henryka, 1887-1967). Następca Jastrowa, Izaak Cylkow (zob. kolejny przypis), o podobnej orientacji reformatorskiej, kontynuował propolskie nastawienie skupionej przy synagodze grupy tzw. postępowców.
  2. Izaak Cylkow (1841-1908), absolwent Warszawskiej Szkoły Rabinów, studiował w Berlinie, Halle i Wittemberdze (filozofię, teologię, filologię semicką). W latach 1865-1878 był kaznodzieją wymienionej wyżej synagogi. W 1878 — mianowany kaznodzieją Wielkiej Synagogi przy ul. Tłomackie; w jednej i drugiej wygłaszał kazania po polsku, wbrew zakazowi władz. Tłumaczył na język polski księgi wchodzące w skład Biblii Hebrajskiej, jako pierwszy ukazał się przekład Psalmów (1883). Po latach wysoko ocenił ten przekład Czesław Miłosz, uznał za cenną pomoc we własnej pracy translatorskiej.

Bibliografia

„Izraelita” 1866 nr 31, s. 263.